Szukaj na tym blogu

sobota, 2 maja 2009

Tajemnica grobowca architekta, odc. 11

Co ich ugryzło? - zastanawiała się Marion, sortując odbitki. Wieczorami zwykle pogrążała się w nudnej, ale niezbędnej pracy, porządkując dokumentację wyprawy. Od początku robiła to sama - ojciec nie miał do tego głowy, Indiana gdzieś znikał bez wytłumaczenia. Notatki, szkice, zdjęcia... uzbierało się ich już całkiem spore pudło. Czasami dochodziła do wniosku, że bez niej obaj bardzo mądrzy panowie archeolodzy pogubiliby się kompletnie. Ale oczywiście nikt tego nie zauważa. Nikt. Ojciec potrafi tylko rozprawiać o tym, co zrobią, gdy znajdą wreszcie Arkę, Indiana zupełnie nie ma dla niej czasu. A przecież kiedyś tak dobrze im się rozmawiało. Nigdy jej nie lekceważył, nawet gdy snuła dziecinne jeszcze plany dalekich wypraw i wielkich odkryć. Ptahotep, Tanis, Arka. Nienawidziła tego ciągu słów, który zdominował umysły mężczyzn. Myślała, że dzięki rekonstrukcji malowidła z korytarza, przypadkiem ukazującego tę właśnie postać, której tak zawzięcie poszukiwał jej ojciec, zasłuży sobie w jego oczach na nieco więcej uznania. Ale nie. Właśnie wtedy Indy został porwany, potem zjawił się Khamil na kontrolę, a następnie... następnie coś się stało. Między ojcem a Indianą zawisła lodowata cisza, tak gęsta, że niemalże namacalna. O co im poszło? Na próżno starała się dowiedzieć, zbywali ją półsłówkami. Miała tylko nadzieję, że nie o tę...

Pukanie do drzwi. Zaskoczona, zerwała się, rozrzucając wokół papiery. W progu stał Indiana, z tym swoim krzywym uśmieszkiem, który tak dobrze znała.

- Łap! - rzucił coś w jej stronę, odruchowo wyciągnęła ręce, zręcznie chwytając suszony daktyl. - Pomóc ci? Widzę, że masz mnóstwo papierzysk... - zapytał swobodnie, jakby ta propozycja była czymś oczywistym. Jakby pomagał jej co wieczór.

- Jasne! - była zdziwiona, ale nie na tyle, by przegapić niespodziewaną okazję. Może teraz uda się wyciągnąć z Indiany o co właściwie, do licha, pokłócił się z jej ojcem. Zaprosiła go gestem do środka, nie wiedzieć czemu speszona.

- Pomożesz mi z tymi odbitkami, trzeba je opisać i poukładać - wskazała stertę zdjęć, starając się zachowywać naturalnie. Indiana przysunął sobie stołek, podkręcił lekko knot w lampie, rozjaśniając ją. Wziął do ręki pierwszą odbitkę z kupki. Odwrotną stronę pokrywały rządki równego, pochyłego pisma Marion: opis eksponatu, data i miejsce znalezienia, wymiary, materiał... Z uznaniem pokiwał głową.

- No no, kto by pomyślał! - mruknął. - To naprawdę kawał dobrej roboty, wiesz?

- O, zauważyłeś! - mimowolnie w jej głosie zabrzmiała nuta ironii.

- Pewnie, że tak. Wiesz, może ci tego nie mówiłem, ale mam wrażenie, że bez ciebie zapanowałby tu prawdziwy chaos...

- Indiana... - spojrzała na niego podejrzliwie - co ty kombinujesz? Takie komplementy są zupełnie nie w twoim stylu!

- Ja? - zdziwił się nieszczerze, ale już po chwili wybuchnął śmiechem. - No dobra, przejrzałaś mnie. Chciałbym, żebyś też mi pomogła. Będą mi potrzebne twoje zdjęcia i notatki.

- Po co?

- Chcę coś sprawdzić... - odparł enigmatycznie.

- Nic z tego! - warknęła zirytowana. - Nic mi nie mówicie, ani ty, ani ojciec, w ogóle nie traktujecie mnie poważnie! Nie dostaniesz ani jednego zdjęcia, dopóki nie powiesz mi, co tu się właściwie dzieje! O co się pokłóciliście? W życiu nie widziałam, żeby tata był taki... taki... - urwała, czując, że głos zaczyna jej się niebezpiecznie załamywać.

Jones przyglądał się dziewczynie w milczeniu. To prawda, nie może wciąż jej zbywać. Powinien zapomnieć o dzielącej ich różnicy dziesięciu lat i przestać traktować jak dziecko. Jest takim samym członkiem wyprawy, jak oni dwaj i wykonuje - co sam przed chwilą przyznał - kawał dobrej roboty. Ale z drugiej strony - jak, u licha ciężkiego, ma jej powiedzieć o podejrzeniach wobec Abnera? Marion, twój ojciec prawdopodobnie zamordował człowieka i z tego powodu możemy wszyscy zginąć? Czuł, że nie przejdzie mu to przez gardło.

- Marion... - zaczął z wahaniem. Podniosła na niego wielkie, niebieskie oczy, tak podobne do oczu Helen. Palce nerwowo skubały koniec warkocza. - Marion, nie mogę ci tego powiedzieć. Nie teraz.

Wzruszyła ramionami, odwracając szybko głowę. Wiedział, co chciała przed nim ukryć.

- Obiecuję, że powiem ci wszystko, jak tylko będę mógł - stwierdził poważnym tonem. - Teraz... musisz po prostu mi zaufać. Twój ojciec...

- Jesteś podobny do niego, wiesz? - rzuciła nagle, jakby bez związku.

- Dlaczego? - spytał zbity z tropu.

– Myślę, że jesteś jak on. Bezwzględny.

- Bezwzględny?! – Indiana wpatrywał się w nią z kompletnym osłupieniem.

- Właśnie tak - stwierdziła z wyzwaniem. - Obaj tacy jesteście, nie liczycie się z nikim i z niczym. Ważny jest tylko wasz cel. Cholerna Arka.

- Przesadzasz... – Indiana wzruszył ramionami. – A zresztą Arka to... to coś niezwykłego. To najcenniejsza rzecz, o której mógłby marzyć archeolog. To źródło potężnej mocy! Jeśli tylko prawidłowo odczytamy wskazówki Ptahotepa...

- Widzisz? Obaj macie obsesję – w głosie dziewczyny zabrzmiało rozgoryczenie. – Zrobicie wszystko, żeby ją zdobyć, nieważne jakim kosztem!

- No ale o co ci chodzi? Nie chcesz jej znaleźć? Nie interesuje cię to? Ciebie, córki Abnera? – Indiana przyglądał jej się, zaskoczony. Nie bardzo rozumiał, o co właściwie Marion ma żal i dlaczego akurat do niego.

- Nic nie rozumiesz – syknęła. – Córka Abnera! Czasem mam wrażenie, że to przeklęte pudło jest jego córką, a ja... nie wiem kim. Sekretarką, albo kimś jeszcze mniej ważnym. Marion, zrób to, zrób tamto, zapakuj figurki, wywołaj zdjęcia! I ty tak samo! – spojrzała na niego z wyrzutem.

- Marion, daj spokój – mruknął z powstrzymywaną irytacją. – Wszyscy pracujemy razem, wszystkim nam zależy na odnalezieniu grobowca Pta...

- Będę się śmiać, jak nic w nim nie znajdziecie – w jej oczach zalśniła złość. – Tacie wydaje się, że na hasło „Arka Przymierza” wszyscy będą harować jak niewolnicy, o nic nie pytać i na nic się nie skarżyć. Zachowuje się jak jakiś cholerny nadzorca! A teraz jeszcze te wasze tajemnice... Ty też! Znikasz gdzieś na całe wieczory! Porwali cię Beduini i nawet nie raczyłeś wyjaśnić, dlaczego! I co do diabła powiedziałeś ojcu, że się tak wściekł?!

Nie wiedział, co odpowiedzieć. Patrzył w jej twarz, ściągniętą w wyrazie buntu, przypominając sobie, jaki sam był w tym wieku. Tak samo skłócony z ojcem i wściekły na niego. Nie widzieli się już tyle lat, lecz jego sztywna sylwetka jak na zawołanie stanęła mu przed oczami. Senior też miał swoją obsesję – świętego Graala. Wrócił myślą do tego pamiętnego dnia, kiedy to wpadł do domu zdyszany, poobijany, ścigany przez bandę wynajętych rabusiów, którym właśnie odebrał bezcenny krzyż Coronado. Pamiętał jak dziś przytłaczające uczucie rozczarowania, kiedy ojciec go zignorował. Kompletnie. Odkrył akurat jakąś ważną wskazówkę w studiowanym manuskrypcie – czymże wobec tego doniosłego faktu były kłopoty syna? Jeszcze przez wiele lat na to wspomnienie Indiana czuł wzbierającą gorycz. Uciekł z domu, przemierzył pół świata... wreszcie natknął się na Abnera, który stał się dla niego nie tylko nauczycielem, lecz właśnie tym, kim powinien być Senior. A teraz... westchnął ciężko. Wszystko się zagmatwało.

Marion tymczasem przyglądała mu się intensywnie. Nie był w stanie rozszyfrować wyrazu jej twarzy. Nadal jest zła? Rozżalona?

- Marion, uspokój się - wymamrotał bezradnie. - Wszystko ci opowiem, słowo...

- Nie wierzę ci - burknęła. - Znowu się wykręcisz jakimś tanim kłamstewkiem.

- Noo, wypraszam sobie! - żachnął się. - Kiedy niby cię okłamałem?

Spoglądała na niego z kpiną w lekko przymrużonych oczach.

- Może jeszcze nie - syknęła. - Ale gdybym zapytała, gdzie byłeś, kiedy...

- Nie twoja sprawa! - odparł ostrzej, niż zamierzał.

- I tak wiem - stwierdziła zimno. - Ciekawe, czy słyszałeś kiedyś, jak moja mama mówiła na takie jak ona. Nie? Powiem ci. Lafirynda! - wykrzyczała to słowo jak najgorszą obelgę.

- Nie nazywaj jej tak - mruknął, unosząc brew. - To bardzo inteligentna, wykształcona kobieta... Utalentowana, elegancka... Prawdziwa dama. Powinnaś brać z niej przykład - dokończył złośliwie, zauważając, że wargi Marion zaczynają drżeć.

- Przestań! - zerwała się na równe nogi, przewrócony stołek z hukiem uderzył o podłogę. Spoglądała teraz na niego z góry, z całej siły walcząc z chęcią zatopienia paznokci w tych zielonkawych oczach, patrzących na nią ironicznie. Czuła się strasznie mała i strasznie głupia... Jeszcze chwila, a wybuchnie płaczem. Nie! Tylko nie to!

- Marion, siadaj - głos Indiany był znowu spokojny, bez cienia kpiny. - Nie zaczynajmy jakichś idiotycznych kłótni. Chciałem, żebyś mi pomogła...

Usiadła, sięgając mechanicznie po rozrzucone na stole notatki, zaczęła je porządkować i układać w pudle. Cokolwiek, byle tylko się uspokoić. Nie poganiał jej, czekał.

- Ok, trzymam cię za słowo - odezwała się wreszcie. - Powiesz mi wszystko... kiedy tylko będziesz mógł. Przyrzekasz?

- Przyrzekam - odparł, zdumiony tą nagłą kapitulacją.

- Dobrze, więc czego chcesz? Mówiłeś coś o zdjęciach?

- Tak... Fotografujesz każdy eksponat, prawda? Chcę, żebyś odnalazła zdjęcia tych wszystkich rzeczy, które kiedyś wam zginęły. A potem, żebyś pomogła mi odszukać je w magazynie.

- Dlaczego? - zaniepokoiła się. - Coś z nimi nie tak?

- Mam... pewne przeczucie - mruknął. - To co, pomożesz?

- Pewnie - skinęła głową. - Ale coś za coś.

Spojrzał na nią pytająco.

- Pogodzisz się z ojcem. Jasne?


Znalezienie właściwych odbitek nie było wcale takie proste. Wśród przedmiotów, jakie odkopali, wiele było podobnych do siebie - zwłaszcza dotyczyło to wotywnych posążków. Wyglądają jak starożytna produkcja taśmowa - żartował Jones. Póki co, nie trafiło im się jeszcze złoto ani szlachetne kamienie, co odrobinę rozczarowało Marion, marzącą o przystrojeniu się w biżuterię dawnych elegantek. Z drugiej strony, za takie znaleziska musieliby słono zapłacić miejscowym pomocnikom, aby uchronić ich przed pokusą sprzedaży zabytków na czarnym rynku. Biorąc pod uwagę ciągłe narzekania Abnera na ograniczony budżet, Jones wcale nie był pewien, czy mogliby sobie na to pozwolić. Może coś znajdą, gdy dotrą do grobowca. Jeśli nie został już wcześniej splądrowany.
Pracowali w niemal całkowitym milczeniu, wymieniając tylko z rzadka lakoniczne uwagi. Marion grzebała w odbitkach, porównując je, starając się coś wywnioskować z umieszczonych na nich dat. Od czasu do czasu rzucała mu szybkie, krótkie spojrzenie, odwracając natychmiast wzrok, jeśli ich oczy się spotkały. Wreszcie odłożyła na bok kilka zdjęć stwierdzając, że jest praktycznie pewna.
- Dzięki. Dobra robota - Jones objął ją serdecznie ramieniem. Na chwilę jakby zesztywniała, a potem zręcznie wywinęła się z jego uścisku.
- Nie ma za co. Idziemy do magazynu? - sięgnęła po lampę. - Powiesz mi wreszcie, o co chodzi?
- Sama zobaczysz.

Pogrążony w półmroku magazyn sprawiał dość niesamowite wrażenie. Marion wzdrygnęła się lekko na widok szpiczastego pyska Anubisa, który zdawał się uśmiechać do nich złośliwie z ciemnego kąta. Opanowała się jednak zaraz i pewnym krokiem podeszła do jednej z półek. Jones przyświecał jej z bliska. Płomień lampy lekko drgał, na ścianach chwiały się ich wyolbrzymione cienie.
Przez chwilę przyglądał się wotywnym posążkom, nie wiedząc, czego właściwie szuka. Pamiętał mętne podejrzenie, ukłucie lęku, jakie zrodziło się w nim pod wpływem rozmowy z Khamilem. Gdyby okazało się prawdą... Miał nadzieję, że tak się nie stanie.
- Indy, spójrz! - w głosie dziewczyny brzmiał niepokój. Rzucił okiem. Przedmiotem zainteresowania Marion stała się kilkunastocalowa figurka Hathor, częściowo zniszczona, z utrąconym lewym rogiem. Podsunęła mu pod nos zdjęcie eksponatu. Spojrzał i aż syknął przez zęby. Różnice nie były wielkie, lecz wyraźnie widoczne. Kamienna figurka zdawała się być obrobiona ze znacznie mniejszą precyzją, można wręcz powiedzieć - byle jak. Detale były ledwie zaznaczone.
- Jesteś pewna, że to ta sama?
- Wszystkie są numerowane - odparła. - Na pewno. To znaczy, że... - urwała, patrząc na niego z przerażeniem.
- Ukradziono oryginały. Wróciły fałszywki.