Ze wszystkich Sherlocków najbardziej lubię tego oryginalnego,
Conan-Doyle’owskiego. Chłodny dżentelmen, po angielsku
powściągliwy, którego emocje objawiają się co najwyżej lekkim
rumieńcem na bladej zwykle twarzy i żywszym błyskiem w oku, który
jest doskonale świadomy swej wyższości umysłowej nad większością
ludzi, lecz to nie zwalnia go z obowiązku uprzejmego wobec nich
zachowania. Nawet narkotyzuje się z klasą.
Ostatnio obejrzana „Gra
cieni” z Robertem Downeyem Juniorem tylko mnie utwierdziła w tym
przekonaniu. Sherlock RDJ-a wygląda, jakby urwał się z kiepskiego
fanfika, w którym wszystkie postaci są out of character, a on
najbardziej. Brudny, nieogolony, miotający się jak w gorączce,
ubrany w jakieś szmaty albo półnagi, pomiatający Watsonem...
Sorry, ale nie. Wizjo reżyserska, nie zgadzasz się z moją
totalnie, odejdź i daj się zapomnieć.
Ale nie o tym chciałam. Sherlock RDJ-a zdecydowanie nie jest też
autystycznym geniuszem; do tego określenia pasuje kto inny –
Sherlock BBC.
Autyzm, mam wrażenie, zrobił się modny w popkulturze. Co najmniej
od czasów Rain Mana funkcjonuje topos właśnie autystycznego geniusza, który
co prawda nie rozumie emocji i ludzkich zachowań, po wieloma
względami jest osobą upośledzoną umysłowo, ale za to jego mózg
w jednej, wybranej dziedzinie wystrzela w kosmos pozostawiając
wszystkich daleko za sobą (dodajmy - jest to topos zakłamujący obraz autyzmu i gloryfikujący zaburzenia, które w realnym świecie wcale nie są cool - uwaga dzięki Kindze Goodwin). Tym tropem idą też twórcy Sherlocka
BBC. On, oczywiście, nie jest Rain Manem, jego umysł we wszystkich
dziedzinach funkcjonuje sprawnie, umożliwiając mu normalne życie
wśród ludzi, jednak pewne zachowania zdają się wskazywać na
zaburzenia ze spektrum autyzmu (najpewniej zespół Aspergera bądź
autyzm wysokofunkcjonujący), oczywiście w takim złagodzonym, a
jednocześnie efektownym wydaniu, w jakim widzi je popkultura.
(Zaznaczę w tym miejscu, że używając w notce terminów
odnoszących się do tych zaburzeń, będę miała na myśli właśnie
popkulturowy ich obraz, nie definicję medyczną, z którą obraz
ten może się po części przynajmniej pokrywać, ale nie musi.)
Kiedy poznajemy Sherlocka, wydaje się on aroganckim typem, który
zawsze wie lepiej i nie omieszka głośno poinformować wszystkich
zainteresowanych, że policja się myli, a tylko on zna prawidłowe
rozwiązanie. No co za cham, można by powiedzieć. Ale zaraz...
właściwie to prawda! Policja się myli, a Sherlock wie! A skoro wie
– to dlaczego miałby o tym nie mówić głośno? Autyk czy
aspergeryk nie rozumie ludzkich emocji i ma kłopot z zachowaniami
społecznymi; ergo – wali prawdę prosto z mostu, nie zważając na
odczucia innych. Taki właśnie jest Sherlock...
(Tu należałoby się zastanowić, czy osoba, która nie rozumie
ludzkich emocji, ma kłopoty z ich odczytywaniem, mogłaby zostać
genialnym detektywem, czy też raczej uniemożliwiałby jej to brak
wiedzy o kierujących ludźmi motywacjach. Niemniej, popkultura
wybiera sobie z obrazu choroby co chce, i tak Sherlock odgórnie
zostaje wyposażony w doskonałą znajomość natury ludzkiej, która
pozwala mu między innymi czytać jak z książki biografie zupełnie
obcych, widzianych pierwszy raz w życiu osób.)
Sherlock zraża więc ludzi do siebie swą arogancją, oznajmia wszem
i wobec, że jest mądrzejszy, klientów spławia, mówiąc wprost,
że go nudzą, wyraźnie gardzi tymi, którzy są od niego mniej
inteligentni. No, buc, książę Buc-i-cham po prostu. Ale znowu: on
inaczej nie umie. Ci, którzy znają go dobrze, wiedzą o tym, i są
w stanie kochać go mimo wszystko. Sherlock ma grono wrogów, ale ma
też i oddanych przyjaciół, których nie zdobyłby, gdyby był po
prostu bucem, choćby i genialnym. Jeśli ich rani czy obraża, nie
robi tego z intencją zranienia. Nawet kiedy wywinął ten paskudny
numer Gregowi w drugim odcinku trzeciej serii, nie zrobił tego
celowo – po prostu nie przyszło mu do głowy, zaprzątniętej
najważniejszym w tej chwili dla niego problemem, jak Lestrade
odczyta jego wołanie o pomoc. Co więcej, nawet ten Sherlock, na
miarę swych ograniczonych możliwości, potrafi nieraz zdobyć się
na empatię. Doceniamy te wysiłki.
I tak było aż do niesławnej czwartej serii, gdzie w pierwszym
odcinku mamy scenę z kolejnym nudnym klientem przychodzącym ze
swoją nudną sprawą – żona go porzuciła. Sherlock zalewa go
potokiem słów, wyrzucanych z prędkością karabinu maszynowego;
buduje przed jego zdumionymi oczami siedmiopiętrową intrygę
szpiegowską, w której jakoby uczestniczy wspomniana żona, by na
koniec oznajmić: „Żartowałem, to wszystko nieprawda, rzuciła
cię, bo ci śmierdzą nogi” (nie pamiętam dokładnie, jaki był
powód rzucenia, ale sens wypowiedzi SH był właśnie taki).
Widzicie, co tu się dzieje? Sherlock celowo poniża i
upokarza Bogu ducha winnego człowieka, który przyszedł do niego po
pomoc.
O żesz ty, chujku bociani, tak się nie robi. I nie na Sherlocka tu
patrzę, tylko na scenarzystę, któremu w pogoni za wątpliwej
jakości dowcipem peron odjechał daleeeeko. Daleko w stronę
kompletnego zepsucia postaci, bo nie dość, że SH wywija chamski
numer, którego tym razem nie można tłumaczyć domniemanym
autyzmem, to jeszcze w końcówce najwyraźniej nie docenia
przeciwniczki, a wręcz sam ją prowokuje (znów za pomocą pełnej
pogardy przemowy!) do ostrej reakcji. No cóż, można powiedzieć,
że spotkała go za to kara, szkoda tylko, że sam nie oberwał...
Ale na czwarty sezon spuśćmy zasłonę milczenia. Nie było czegoś
takiego.
Ergo, jaka jest moja odpowiedź na pytanie zadane w tytule? No cóż,
stawiam jednak na autystycznego geniusza. Chamskie zachowanie
Sherlocka nie jest celowe; nie rozumiejąc konwenansów społecznych,
nie odczytując prawidłowo uczuć i emocji, Sherlock nie zauważa,
że rani innych. Przecież to, że jest genialny, a inni w porównaniu
z nim – tępi, to sama prawda, czyż nie? A skoro to prawda,
dlaczego ma ją przemilczać? Wie, że Molly go kocha, ale nie
rozumie, co to znaczy i nie odczuwa potrzeby delikatności wobec
zranionych uczuć; dlaczego miałby udawać, że ona dla niego coś
znaczy, skoro tak nie jest?
(Btw, jestem zdania, że nie tylko Molly jest zakochana w Sherlocku, ale i Lestrade. Tylko miłość może dać tyle cierpliwości do takiego człowieka, jak on ;) )
Z drugiej strony – możliwe, że go po prostu usprawiedliwiam.
Możliwe, że wszystkie jego zachowania nie biorą się z autyzmu, że
jest on po prostu wygodną przykrywką do rozdętego do granic ego.
Możliwe, że dla Sherlocka liczy się tylko on sam i owszem, uczucia
innych zauważa, ale absolutnie nie jest to coś, z czym należy się
liczyć.
Niemniej, ze względu na sympatię, jaką żywię do oryginalnego
Sherlocka, wolę pozostać przy wersji z autyzmem. Inaczej musiałabym
przyznać, że zmarnowałam kilka lat i sporo entuzjazmu na
oglądanie przygód przykrego typa, któremu należałby się głównie
kopniak w tyłek...