***Z dedykacją dla Tiny'ego - oto, co może sprawić jedna rozmowa!***
- Musimy powiedzieć ojcu! - Marion zerwała się na równe nogi. Indiana wolno pokręcił głową.
- Nie. Nie możemy. Jeszcze nie teraz.
- Dlaczego? Przecież to jest bardzo ważne! Musimy znaleźć wszystkie fałszywe figurki, jeśli coś przegapimy... jeśli przywieziemy je do Stanów... to będzie kompromitacja! Tata już nigdy nie odzyska dobrego imienia!
- Marion, posłuchaj mnie – głos Indiany był twardy i stanowczy. - Wiem, że to ważne. Razem znajdziemy wszystkie fałszywki, nie dopuścimy do skandalu, ale... na razie nie mówmy Abnerowi. Po pierwsze dlatego, że znasz jego charakter. Poleci robić awanturę, Bóg jeden wie, kogo obrazi i w co się wplącze, a sytuacja i bez tego jest już wystarczająco skomplikowana. Po drugie dlatego, że to wszystko w jakiś sposób wiąże się z Hassanem. Ktoś go zamordował, a ja muszę odkryć, kto. - Zauważył, że dziewczyna wciągnęła głośno powietrze, a jej oczy rozszerzyły się ze zdumienia. - A po trzecie, gdybyśmy nawet chcieli mu teraz o wszystkim powiedzieć – nic z tego, bo znowu go nie ma. To nie pierwszy raz, kiedy tak wychodzi w nocy, prawda?
- Podejrzewasz go o coś? - w głosie dziewczyny zabrzmiała uraza. Indiana wzruszył ramionami.
- Spójrz na to obiektywnie. Byli skłóceni. A w noc zabójstwa gdzieś zniknął i nie chce powiedzieć, gdzie.
- Ach, więc o to wam poszło! - Marion pokręciła głową. - No to dziwię się, że jeszcze tu jesteś. Jeśli powiedziałeś mu o tych podejrzeniach, powinien wyrzucić cię z domu jednym, solidnym kopniakiem!
- Jak widzisz, nie zrobił tego. Nie oszukuj się, Marion, twój ojciec coś ukrywa. Nie mówię, że zabił, choć... - urwał na chwilę, w jego umyśle zabrzmiało echo jakichś wypowiedzianych dawno temu słów. -Choć byłby do tego zdolny, o ile go znam - dokończył ponuro.
- Ty też zniknąłeś - wysyczała dziewczyna, mierząc go zimnym spojrzeniem. - I tak samo wykręcasz się od odpowiedzi!
- Ja mam alibi - uniósł brew. - Ale jeśli tak naprawdę chcesz... mogę opowiedzieć ci dokładnie, gdzie byłem i co robiłem tamtego wieczoru. I wiesz doskonale, że jest ktoś, kto może to potwierdzić, słowo w słowo... To jak? - Uśmiechnął się złośliwie widząc, jak czerwienieje i odwraca wzrok.
- Obejdzie się - burknęła. - Lepiej zastanówmy się, co z tymi figurkami. Czy uda się odzyskać prawdziwe?
- Wątpię - mruknął, w duchu gratulując jej umiejętności szybkiego opanowania. - Jeśli Hassan maczał w tym palce, zapewne wywędrowały już gdzieś poza Egipt. Pytanie, czy to jego sprawka, czy może tej szajki, o której wspominał Khamil - westchnął. W układance pojawiało się coraz więcej nieprzewidzianych elementów. - Ten facet sądzi, że jeszcze tu nie dotarli, gdyż nie miał żadnego doniesienia o kradzieży. My tymczasem wiemy, że kradzież nastąpiła, tylko została sprytnie zamaskowana. Czy to znaczy, że szajka już wtedy tu była, czy też są to dwa odrębne wydarzenia?
- Możemy porównać daty - zastanawiała się Marion. - Khamil powinien wiedzieć, kiedy i gdzie miała miejsce ostatnia kradzież. Sprawdzimy, czy mieli czas tutaj dotrzeć.
- Nie. Nie chcę go alarmować. Zacznie patrzeć nam na ręce jeszcze pilniej, niż dotąd. - Indiana zmarszczył brwi. - Czekaj... Coś mi się przypomniało. Kiedy wybraliśmy się z Abnerem do biura Khamila, czytałem w gazecie artykuł o kradzieży w Asuanie!
- Więc zdobądź tę gazetę. Będziemy mieli jakiś punkt zaczepienia.
- Ale to wszystko i tak nie będzie miało znaczenia, jeżeli nie znajdę tego, kto zabił tego sukinsyna Hassana - warknął Jones. - Naprawdę uważam, że powinnaś stąd wyjechać.
- Nie ma mowy! - oczy dziewczyny zaiskrzyły. - Już to ustaliliśmy! Zostaję tu i nie masz nic do gadania! - spojrzała na niego hardo.
- Ale...
- Potrafię się bronić, jakby co. Umiem strzelać - oznajmiła z dumą.
- Dałabyś radę strzelić do człowieka? - spytał z ironią w głosie.
- Gdybym musiała... - wzruszyła ramionami. - Mama potrafiła, dlaczego nie ja?
- Co takiego? - wpatrywał się w nią, zszokowany. Myśl o spokojnej, łagodnej Helen strzelającej do człowieka nie chciała mu się pomieścić w głowie. Ba, nie potrafił nawet wyobrazić sobie, że trzyma broń w ręku!
- Ojciec ci nie opowiadał? Miałam wtedy jakieś dwanaście lat. Zostałyśmy same w domu po tym, jak wyruszył z ekspedycją do Taszkientu. Którejś nocy usłyszałam hałas na dole. To byli włamywacze. Obudziłam mamę... Nawet nie wiedziałam, że trzyma strzelbę przy łóżku. Zastrzeliła jednego z nich, reszta uciekła, ale prędko ich złapano. Stary Vince Pastor, burmistrz, uroczyście dziękował później mamie za obywatelską postawę... Musiałyśmy pozbyć się dywanu z salonu, bo nie dało się odczyścić plam z krwi - wyrzuciła jednym tchem, głosem tak beznamiętnym, jakby opowiadała o nudnych zajęciach w szkole. Indiana powoli pokręcił głową. Wszystko zmieniało się jak w kalejdoskopie. Ci, których znał od lat, ukazywali nowe twarze... Nie wiedział już, co jest istotną, a co zbędną informacją, co wskazówką do rozwiązania zagadki, a co jedynie zasłoną dymną. Spojrzał uważnie na Marion. Sprawiała wrażenie spokojnej, lecz jej dłonie zaciskały się z całej siły na kamiennym posążku. Patrząc na zbielałe kostki jej palców, przypomniał sobie poranek, kiedy wrócił na kwaterę z wieścią o śmierci Hassana. Wtedy również wydawała się opanowana, lecz jej ręce szarpały i tarmosiły płócienną chusteczkę. Wciągnął głośno powietrze, bo uświadomił sobie, że ona też podejrzewa Abnera. Cały czas. Nie przyzna się do tego za nic, będzie go bronić do upadłego - ale ta myśl drąży jej mózg uparcie, powoli...
"Obleśny typ" - przypomniał sobie, co powiedziała tamtego ranka o Hassanie.
I zaraz potem: "Jeżeli ktoś ją skrzywdzi - zabiję. Jak psa".