Szukaj na tym blogu

czwartek, 17 września 2015

Rodzina, ach, rodzina! (Camilla Läckberg, Kamieniarz)




 „Kamieniarz” jest trzecią częścią cyklu kryminalnego Camilli Läckberg o pisarce Erice Falck, która, mieszkając w rodzinnej Fjälbace – małym, niegdyś rybackim, a obecnie raczej turystycznym miasteczku – co i raz zamieszana jest w jakieś kryminalne śledztwo. Pozornie spokojna i sielska Fjälbacka okazuje się nasycona zbrodnią niemal jak angielskie Midsomer ;)
Czytałam ten cykl dość niechronologicznie, bo jako pierwszą poznałam „Fabrykantkę aniołków” (część ósma), potem „Księżniczkę z lodu” (pierwsza) i właśnie „Kamieniarza”. 

 
http://ecsmedia.pl/c/kamieniarz-b-iext11039226.jpg
 
We wszystkich tych powieściach – i taki jest zamysł całej serii – równie wiele uwagi, co śledztwu, poświęca się życiu prywatnemu Eriki, narzeczonej, a potem żony policjanta z miejscowego komisariatu. Niekiedy tej uwagi jest zdecydowanie za wiele, tak, że ze zgrzytem zębów przelatywałam wzrokiem kolejne stronice opisujące li i jedynie problemy Eriki z nowonarodzoną córką, z teściową, z ogarnięciem życia, które po urodzeniu dziecka drastycznie się zmieniło i tak dalej. Zdecydowanie tej powieści wyszłoby na dobre, gdyby ktoś ją nieco przyciął…
(Dotyczy to również gadki-szmatki jaką nieraz uprawiają bohaterowie, zamiast przejść do rzeczy – owszem, w życiu codziennym często rozmawiamy o pogodzie, ale w kryminale wolałabym, żeby jednak bardziej skupili się na wymianie istotnych informacji.)
Akcja rozpoczyna się, kiedy jeden z mieszkańców Fjälbacki, wyruszając na połów homara, znajduje w sieci ciało siedmioletniej dziewczynki. Okazuje się, że to córka Charlotte, przyjaciółki Eriki. To, co początkowo wszyscy uważali za wypadek, szybko okazuje się morderstwem – w płucach dziecka zostaje znaleziona słodka woda z resztkami mydła; ktoś utopił je w wannie, a potem dopiero wrzucił do morza.
Jak to zwykle bywa, podejrzanych jest wielu, na jaw wychodzą różnego rodzaju animozje i skrywane tajemnice… Jednocześnie dostajemy sygnał, że korzenie zbrodni tkwią głęboko w przeszłości; autorka przeplata rozdziały dziejące się we współczesności opowieścią o wydarzeniach z początków XX wieku. Pozornie te historie nie mają ze sobą nic wspólnego, lecz oczywiście do czasu, w odpowiednim momencie splotą się ze sobą. Ten sam chwyt autorka zastosowała w „Fabrykantce aniołków” (i być może w innych częściach cyklu, których jeszcze nie znam), w ogóle mam wrażenie, że skandynawscy „kryminaliści” bardzo lubią wskazywać na stare grzechy jako źródło współczesnych zbrodni. Läckberg  sugeruje, że niemal każdy ma jakiegoś trupa w szafie (jednak po wywleczeniu na światło dzienne niektóre okazują się jedynie kotami z kurzu). Czytając wątek „historyczny” miałam zresztą poczucie dèja vu, bo w „Fabrykantce aniołków” bohaterka analogicznego wątku była kobietą o bardzo podobnym charakterze jak w „Kamieniarzu”, podobnie arogancką i przekonaną, że zasługuje na o wiele lepszy los, niż ten, jaki przypadł jej w udziale. No ale to taka uwaga na marginesie.
Ponieważ ofiarą jest dziecko, cała powieść kręci się wokół problemów rodzinnych i omatkobosko, ile tego jest. Każda niemalże postać, włącznie z jakimiś piątoplanowymi, których rolą jest jedynie znaleźć w odpowiednim momencie cenny dowód i dostarczyć go policji, dostaje swoje pięć minut, żeby dokładnie zaprezentować się czytelnikowi. I to właśnie przez pryzmat swojego życia rodzinnego. Życie to można spokojnie podsumować słowami Starszych Panów – „Rodzina nie cieszy, nie cieszy, gdy jest”. Dowiadujemy się wszystkiego o małżeńskich rozczarowaniach bohaterów, poznajemy ich teorie wychowania dzieci, wiemy, kto cierpiał z powodu oschłości rodziców, a kto był przez nich rozpieszczany (i jak to wpłynęło na jego obecny charakter), kto ma traumy, kogo rodzice wyrzucili z domu i tak dalej. Co więcej – powieść sprawia wrażenie, jakby autorka przed jej napisaniem zgromadziła sobie grubą teczkę z wycinkami na temat wszelkich problemów, jakie mogą być związane z dziećmi i pisząc, usiłowała napomknąć o wszystkim. Mamy tu więc nie tylko „zwykłe” problemy wychowawcze, ale i depresję poporodową, zaburzenia w rodzaju ADHD czy Aspergera, wreszcie pedofilię. Serio, wątek pedofilii wydaje się nawet nie dopisany na siłę, ale wręcz dopchnięty kolanem do książki.
Nie jest to kryminał w stylu Agaty Christie, gdzie czytelnik dostaje w tekście zamaskowane wskazówki i tylko od niego zależy, czy zauważy je i odpowiednio zinterpretuje. Läckberg lubi trzymać karty przy orderach; dość często dostajemy sceny, w których bohaterowie odkrywają coś ważnego, ale czytelnik nie dowie się, co, dopóki sami mu o tym nie powiedzą. Autorka drażni się z czytelnikiem, podkreślając, jak ważne jest to coś i jednocześnie nie podsuwając żadnych tropów. Za to stosuje inny irytujący zabieg. W filmach napięcie czy zagrożenie podkreślane jest zwykle przez odpowiedni motyw muzyczny. Pisarka nie ma takich możliwości, więc opracowała sobie inny „wzmacniacz napięcia” – co i raz sadzi zdania w stylu „czuł, że coś mu umknęło, ale nie mógł sobie przypomnieć, co”. Za którymś kolejnym razem, natykając się na takie zdanie, miałam naprawdę ochotę wrzeszczeć (ale zapomniałam, dlaczego).
Książka jest częścią cyklu, a zatem tylko w ten sposób można wytłumaczyć obecność niektórych wątków, które do akcji nie wnoszą kompletnie nic, ale są kontynuacją z wcześniejszych tomów (wątek Anny, siostry Eriki – na szczęście tylko zaznaczony) lub zapowiedzią czegoś, co zapewne pojawi się w następnych (wątek syna komisarza Mellberga – no właśnie, nawet w jego przypadku wtem! musiało się okazać, że ma syna, którego wcześniej nie znał, a który właśnie przyjeżdża u niego zamieszkać).
A skoro już jesteśmy przy komisarzu Mellbergu… Mujborze, jak strasznie przejechała się po nim autorka w pierwszej części! Mellberg jest leniwym, niekompetentnym i gburowatym typem, skłonnym do mobbingu i molestowania; został wywalony z pracy w Göteborgu  po tym, jak pobił zatrzymanego i przeniesiony na prowincję, gdzie „nie narobi szkód”. Mimo to, jest przekonany o swej niezwykłej wiedzy i doświadczeniu, w ogóle jego mniemanie o sobie jest bardzo wysokie. Nie oszczędzono mu nawet Elementu Komicznego w postaci fryzury na pożyczkę, która bez przerwy mu się obsuwa, odsłaniając łysinę, a mimo to komisarz jest święcie przekonany, że nikt nie zauważa jego przerzedzonych włosów. Na całe szczęście „Kamieniarz” jest trzecią częścią cyklu i tu już tylko od czasu do czasu dostajemy przypomnienia, jak bardzo ohydny jest Mellberg.
Ostatecznie jednak, mimo irytującej momentami rozwlekłości i zbytniego moim zdaniem skupienia na wątkach niemających nic wspólnego ze zbrodnią, „Kamieniarz” zostawił mi pozytywne wrażenia. Zagadka jest prawdopodobna, a portrety psychologiczne bohaterów – wiarygodne. Przypuszczam też, że rodzice małych dzieci bardziej ode mnie docenią wątek Eriki zmagającej się ze swym macierzyństwem.
Oraz, nie powiem, osoba mordercy zaskoczyła mnie.

czwartek, 10 września 2015

Trzech Willów Grahamów nie licząc Lectera

Raz, dwa, trzy... próba uporządkowania myśli po obejrzeniu prawie całej pierwszej serii Hannibala TV, Czerwonego Smoka z 2002 oraz Manhuntera z 1986. Głównie pod kątem, jak zmieniało się przedstawienie głównych bohaterów tej opowieści, to jest Willa Grahama i Hannibala Lectera.
Oczywiście zdaję sobie sprawę, że rozważania te są mocno niepełne, bo nie znam wersji książkowej, czyli podstawowego kanonu. Wobec czego nie można traktować tej notki jako pełnej analizy... tylko, no właśnie, próbę uporządkowania myśli.

Zanim zaczęłam oglądać "Hannibala", zostałam dokumentnie zaspoilerowana zarówno jeśli chodzi o fabułę, jak też i o rozwój dziwnej relacji pomiędzy Grahamem a Lecterem. Relacji, która u jednych wywoływała chęć facepalmowania aż do nieprzytomności, a u innych pisk fanowskiego uwielbienia. Ogólnie, nawet oficjalna wykładnia jest taka, że Bryan Fuller dostał ciężkie pieniądze i doskonałą ekipę do realizacji swoich fantazji, w związku z czym to, co mniej więcej do połowy drugiego sezonu dało się traktować jak serial kryminalny, później staje się czystej wody fanfikiem.

A jak to w fanfiku, najważniejszy jest pairing, czyli kto z kim i dlaczego.



Właśnie uświadomiłam sobie pewien paradoks - że oglądając filmy w kolejności odwrotnej chronologicznie, właściwie... poznaję historię Lectera i Grahama zgodnie z chronologią. Serial przecież opowiada o tym, co działo się przed akcją "Czerwonego smoka" (ekranizacja CS zajmuje kilka odcinków trzeciej serii, do których jeszcze nie dotarłam). Och, to też jest bardzo fanfikowe - prequele, sequele, jak oni się poznali i co działo się potem...
Will Graham, jakiego poznajemy w serialu, jest, można powiedzieć, strzępkiem człowieka. Roztrzęsiony, dręczony przez koszmary i halucynacje, a także uporczywe bóle głowy, rozpada się psychicznie coraz bardziej. Oczywiście nie można tego wytłumaczyć jak w filmach - traumą po wypatroszeniu przez Hannibala - więc okazuje się, że Will ma poważne schorzenie neurologiczne (i podejrzewa u siebie chorobę psychiczną). Mimo to Jack Crawford, w serialu o wiele bardziej bezwzględny niż oba jego filmowe odpowiedniki, upiera się, by zatrudnić go jako konsultanta, ze względu na jego magiczną niemal empatię, pozwalającą wczuwać się w umysł mordercy i dzięki temu doskonale rekonstruować przebieg zbrodni, motywy i sylwetkę zabójcy (hint: praca profilera niestety tak NIE wygląda).
Empatia Willa! No cóż, ponieważ faktycznie trudno jest przedstawić sam proces myślowy prowadzący do błyskotliwych wniosków, twórcy serialu poszli w magiczne mambo-dżambo: Will się skupia i zamyka oczy, Jack w pośpiechu przegania wszystkich z miejsca zbrodni aby jego bezcenny konsultant został sam, po czym szuuu... szuuu... przed oczami Willa przesuwa się złote wahadełko, czas się cofa, widzimy miejsce zbrodni i jej przebieg, z samym Willem w roli mordercy. Po czym ten otwiera oczy i jest w stanie powiedzieć niemal wszystko o sposobie działania, motywach, wyglądzie i kompleksach z dzieciństwa sprawcy. Zero drobiazgowego badania śladów i dowodów, empatia i wizje załatwiają wszystko.
Co w tym wszystkim robi Lecter? Jest terapeutą Willa. Jack Crawford chce utrzymać swe narzędzie pracy w jakiej-takiej sprawności, dlatego niemal przymusił Willa do tej terapii - i w sumie trudno mu się dziwić, skoro latoś w Baltimore obrodziło przestępcami o wyjątkowych ciągotach artystycznych. A to zrobią z trupka wiolonczelę, a to totem, a to współczesną rzeźbę, a to hodowlę grzybków. A to uroczystą kolację wreszcie. Nie można przecież pozwolić, żeby Will posypał się psychicznie do reszty, bo kto mu będzie tych świrów łapać?
Ergo, Lecter dostał w łapki doskonałą okazję, by manipulować i wpływać na przebieg śledztwa (zwłaszcza w sprawie niejakiego Rozpruwacza z Chesapeake) i nie waha się z niej korzystać. I prawdę mówiąc, to jest najbardziej fascynujące w tym serialu - obserwowanie tej mrocznej siły, która pociąga za sznurki, wiodąc innych ku destrukcji. Bo umówmy się, kryminał z tego taki sobie, bardziej, bo ja wiem, artystyczna wizja kryminału. Z mnóstwem ozdobników i wydumanych sytuacji. No ale nie o to tutaj chodzi, a właśnie o obserwowanie, jak Hannibal powolutku, powolutku niszczy Willa, wciąga go coraz głębiej w koszmar... Patrzymy z dreszczem, jak manipuluje tymi wszystkimi, którzy mu ufają, chciałoby się krzyknąć "Uciekajcie stąd natychmiast!", a przynajmniej "Nie jedzcie niczego, czym was częstuje!". Will jest coraz bardziej skołowany i przerażony, i...
I tu, niestety, moja dusza łka, bo oglądając jego powolny upadek cały czas podświadomie czekam na to, że się otrząśnie, odbije od dna, zlecą mu z oczu te łuski, które zakłada Hannibal, rozpozna, kim on jest naprawdę i pokona go. I wiem, że tak nie będzie. Że nawet kiedy już rozpozna, kim on jest, dowie się wszystkiego o jego zbrodniach - ostatecznie zaakceptuje to. Chlip, chlip. Nie, ja tego zaakceptować nie potrafię.
Dlatego wyobraźcie sobie tę radość i ulgę, z jaką przyjęłam początek "Czerwonego Smoka" z 2002. Doprawdy, ta scena była oczyszczająca! Mamy tu pokazane dosłownie (ale nie zbyt dosłownie) ujęcie Hannibala. Will Graham przychodzi do niego wieczorem, po jednej z hannibalowych wykwintnych kolacji (na której daniem głównym był fałszujący muzyk z filharmonii w Baltimore), aby skonsultować pewien pomysł, który przyszedł mu do głowy. Domyślił się właśnie, że ofiary były zjadane - i dziwi się trochę, że słynny psychiatra, współpracujący z nim przy tworzeniu profilu zbrodniarza, na to nie wpadł. Chwilę później znajduje książkę z przepisami i wszystko staje się dla niego jasne. Po czym zostaje zaatakowany, ciężko raniony, sam jednak też rani Hannibala, Lecter trafia do więzienia, Will po wyzdrowieniu odchodzi ze służby - póki nie zjawi się u niego Jack Crawford z prośbą o pomoc w ujęciu Zębowej Wróżki.
Will Graham z 2002 (Edward Norton) jest właściwie takim typowym agentem FBI z filmów sensacyjnych. Twardy facet, który ma dokładnie tyle rozterek ile trzeba i ani grama więcej. No dobra, są sceny, w których widać, że się boi - na przykład Lectera - ale jak na mój gust, jest to pokazane zbyt dosłownie, a potem jeszcze sam Lecter wygłasza mu kazanie, że "boisz się ale nie jesteś tchórzem". Masz, widzu, na tacy. Poza tym, mocno podkreślone zostaje, że Will jest facetem Przede Wszystkim Broniącym Rodziny i dopiero w sytuacji jej zagrożenia jest w stanie zdobyć się na prawdziwie brutalną akcję.
Moim ulubionym Willem jest jednak ten z "Manhuntera" (1986), znanego u nas jako "Łowca" albo, po sukcesie "Czerwonego Smoka", pod tym właśnie tytułem. Gra go William Petersen i to od razu daje mu +100 do wszystkiego :) Petersen już wtedy ma to czujne, skupione spojrzenie, które tak uwielbiałam później u Gila Grissoma.
Sam film jest bardzo oszczędny w środkach, opowiada historię chłodno i z dystansem oraz jest w całości niemal skupiony na postaci Grahama. Inni, nawet Czerwony Smok, robią tu za niewiele więcej niż dekorację fabularną. Jedynie relacja Willa z żoną i synem jest nieco bardziej rozbudowana niż w wersji z 2002. W szczególności zasługuje na uwagę rozmowa Willa z synem podczas zakupów w markecie, kiedy ten opowiada mu historię, jak zaaresztował Lectera, został ranny, a potem wylądował w psychiatryku. Tego wątku, zaburzeń psychicznych Willa, chyba wcale nie ma w wersji z 2002 albo może przemyka jakoś marginalnie i niezauważenie?
Jednocześnie Graham Petersena jest najbardziej racjonalnym ze wszystkich wcieleń tej postaci. Wszystko, czego wie i czego się domyśla, bazuje na dowodach (ach, co za cudowna znów spójność z postacią Grissoma), żadnego mambo-dżambo ze złotym wahadełkiem, żadnych wniosków podsuniętych bezpośrednio przez scenarzystę, uczciwa, długotrwała myślówa.
Graham w wersji z 1986 wydaje się chłodny i całkowicie opanowany, daleko mu do roztrzęsienia Grahama-Dancy'ego, nie robi przerażonych min jak Norton, ale i on ma swoje momenty, kiedy pęka. To jest właśnie interesujące - spokój, spokój, potem nagły wybuch - i znów spokój. Można doskonale uwierzyć, że i on ma swoją ciemną stronę, a słowa Lectera "Jesteśmy podobni" nie są jedynie czystym szyderstwem.
Skupienie relacji na Willu Grahamie ma niestety swoje wady - choć oglądając, spontanicznie określiłam tę wersję jako lepszą niż z 2002, później czułam niedosyt jeśli chodzi o wątek samego Czerwonego Smoka oraz niewidomej Reby. Został całkowicie pozbawiony głębi i tła, nie poznaliśmy historii Smoka, a Reba stała się kompletnie anonimowa. Szkoda. Wersja idealna miałaby ten wątek przeszczepiony z 2002.
Mimo wszystko film jest fascynujący - przykuł mnie do ekranu zupełnie, jakbym wcale nie znała tej historii, a nie obejrzała ją w innej odsłonie parę dni wcześniej.

W postaci Lectera w wersji z 1986 najbardziej fascynujące jest natomiast to, jak bardzo to inny Lecter niż ten, którego znamy z pozostałych ekranizacji. Niewątpliwie jest inteligentny i wykształcony, ale nie ma wzmianki o jego szczególnym wyrafinowaniu, umiłowaniu sztuki czy kultury. Ba, nie pada nawet słowo o tym, że jest kanibalem! Ok, historia aresztowania Lectera pojawia się tylko w słowach Willa skierowanych do syna, może nie chciał zdradzać dziecku drastycznych szczegółów. Niemniej, Lecter w tym wypadku to po prostu JAKIŚ okrutny morderca, jeden z wielu. A potem było "Milczenie owiec", w którym poznaliśmy takiego Hannibala, jaki został z nami do dziś.
Nawiasem mówiąc, Hannibal Mikkelsena nie podoba mi się okropnie. Podobno trzecia część pełna jest fanserwisu w postaci gołej klaty tegoż - dziękuję, postoję. Dla mnie Mikkelsen (w tej roli!) wygląda jak trup; jak wyschnięta szara skóra naciągnięta na ostre kości.
Celowo?


niedziela, 4 stycznia 2015

Przepis na... skandynawski kryminał



Składniki:

1 policjant z problemami osobistymi
1 kobieta, z którą policjant sypia/chciałby sypiać/właśnie zrywa
1 ofiara, która nie jest tym, kim się początkowo wydaje. Liczbę ofiar można zwiększyć.
1 nieuchwytny i niewidzialny morderca, zostawiający tajemnicze znaki
1 zwierzę, które zostaje zabite przy okazji

Przyprawy:

Biurokracja utrudniająca życie policjantowi
Tajna Organizacja Planująca Straszne Rzeczy
Alkohol

Sposób wykonania:
 
1. Prolog
Opisz  Dramatyczne Wydarzenie rozgrywające się kilka lub kilkadziesiąt lat przed akcją właściwą.

2. Zbrodnia
Zbrodnia jest krwawa, okrutna i sprawia wrażenie, jakby była dziełem szaleńca. Ofiarą pada spokojny, samotny, nikomu nie wchodzący w drogę człowiek.

3. Śledztwo
Opisuj mozolne zbieranie dowodów wraz z każdym fałszywym tropem, jakim podąża ekipa. Opisz każdą kawę, jaką wypił policjant, każdą jego samotną kolację i wszystkie problemy z zaśnięciem. Postaraj się, żeby twój bohater dużo jeździł, wzmiankuj o każdym tankowaniu, a także o tym, ile razy wysikał się po drodze.
Pamiętaj, że opis problemów osobistych policjanta jest równie istotny, co poszukiwanie zbrodniarza. Nie zapominaj o retrospekcjach z dzieciństwa bohatera.
Jest mroźna zima albo przeciwnie - obezwładniający upał. To ważne, opisuj każdą zmianę pogody, skrzypienie śniegu pod butami lub plamy potu pod pachami przesłuchiwanych.
Tak przez trzysta stron. Jeśli nie masz pomysłu, co dalej, zawsze można przejrzeć katalog Ikei.

4. Punkt kulminacyjny
Policjant walczy ze zbrodniarzem, który zagraża jemu bądź komuś z jego bliskich. Spowiedź zbrodniarza mile widziana.

5. Rozwiązanie
Okazuje się, że stare grzechy rzucają długie cienie, a zamordowany padł ofiarą zemsty za Dramatyczne Wydarzenie z Prologu.

6. Zakończenie
Policjanta rzuca żona. Zmienia się pora roku. Łosie wędrują na północ. Morze szumi. W powietrzu unosi się egzystencjalny niepokój.