Szukaj na tym blogu

wtorek, 30 kwietnia 2013

Zanim

Miniaturka starwarsowa


     Upał. Większe słońce zaszło już, lecz suche powietrze wciąż drga nad pustynią, zacierając kontury rudych skał w oddali. Pył, wszędobylski pył. Czepia się wszystkiego, wciska w najdrobniejsze szczeliny, zgrzyta w delikatnym mechanizmie skraplaczy. Trzeba je sprawdzać co dzień, konserwować z troską, zbierać każdą kroplę cennej rosy. I znowu, i znowu. Mniejsze słońce wisi nisko nad horyzontem, cienie są długie i ostre. Jasnowłosy chłopak znużonym krokiem idzie w stronę ślizgacza, wzrok nieuważnie omiata dalekie wydmy, myśl krąży już wokół kolacji. Za nim, zgrzytając, sunie stary, wysłużony droid. Pogięta blacha, rdza i zacieki, nieznośny swąd przepalonych kabli. Długo już nie wytrzyma, myśli chłopak i zastanawia się, czy wuj zdecyduje się wreszcie wyskrobać parę groszy na nowego. Jawowie mają czasem roboty ze statków, w ich pancerzach - wydaje się - trwa jeszcze chłód przestrzeni...
     Ślizgacz rusza gładko i Luke czuje prawdziwą dumę, gdy tak pędzi w świście powietrza, ścigając własny cień. Jest najszybszy i wie o tym. Mógłby tak gnać bez końca, do samego Mos i dalej, gdzie oczy poniosą... Potrząsa głową, euforia nagle opada. Cóż z tego? Nie wyrwie się, nie opuści pustyni, ubogiej farmy pośród rudych skał, gdzie czai się groza Tuskenów. W Mos Eisley żołnierze piją z przemytnikami, z Mos Eisley odlatują statki - nie wsiądzie na żaden z nich. Jego miejsce jest tu, powtarza co dzień wuj. Tu, gdzie może żyć spokojnie, w nic się nie mieszać, nie tak jak... - wuj milknie w pół zdania, ciotka zaciska wargi. Cisza gęstnieje, otula ich szczelnym kokonem; Luke patrzy jak poruszają niemo ustami, niczym drapieżna paszcza sarlacca. Wychowaliśmy cię. Opiekowaliśmy się tobą. Jesteś nam to winien.
     Jest taki moment, około północy, gdy gaśnie wreszcie łuna obu słońc. Na granatowe niebo wypełzają gwiazdy, monotonnie buczy generator. Luke leży w ciemności, otwarte szeroko oczy, zaciśnięte pięści.
     Może za rok, powiedział wuj. Może.

     Odlicza dni.



Witam z powrotem ;)

Jak widać, opowiadanie o Indianie Jonesie zdechło, już chyba bezpowrotnie. Ale dlaczego ma się marnować taki dobry blog? Mam przecież mnóstwo różnych drobiazgów rozsianych a to po forach, a to po pingerze... Równie dobrze mogę je tutaj zebrać wszystkie razem do kupy.

A zatem - zapraszam ponownie!