„Kamieniarz”
jest trzecią częścią cyklu kryminalnego Camilli Läckberg o pisarce Erice Falck,
która, mieszkając w rodzinnej Fjälbace – małym, niegdyś rybackim, a obecnie
raczej turystycznym miasteczku – co i raz zamieszana jest w jakieś kryminalne
śledztwo. Pozornie spokojna i sielska Fjälbacka okazuje się nasycona zbrodnią
niemal jak angielskie Midsomer ;)
Czytałam ten
cykl dość niechronologicznie, bo jako pierwszą poznałam „Fabrykantkę aniołków”
(część ósma), potem „Księżniczkę z lodu” (pierwsza) i właśnie „Kamieniarza”.
http://ecsmedia.pl/c/kamieniarz-b-iext11039226.jpg
We wszystkich
tych powieściach – i taki jest zamysł całej serii – równie wiele uwagi, co
śledztwu, poświęca się życiu prywatnemu Eriki, narzeczonej, a potem żony
policjanta z miejscowego komisariatu. Niekiedy tej uwagi jest zdecydowanie za
wiele, tak, że ze zgrzytem zębów przelatywałam wzrokiem kolejne stronice opisujące
li i jedynie problemy Eriki z nowonarodzoną córką, z teściową, z ogarnięciem
życia, które po urodzeniu dziecka drastycznie się zmieniło i tak dalej.
Zdecydowanie tej powieści wyszłoby na dobre, gdyby ktoś ją nieco przyciął…
(Dotyczy to
również gadki-szmatki jaką nieraz uprawiają bohaterowie, zamiast przejść do
rzeczy – owszem, w życiu codziennym często rozmawiamy o pogodzie, ale w
kryminale wolałabym, żeby jednak bardziej skupili się na wymianie istotnych
informacji.)
Akcja
rozpoczyna się, kiedy jeden z mieszkańców Fjälbacki, wyruszając na połów
homara, znajduje w sieci ciało siedmioletniej dziewczynki. Okazuje się, że to córka
Charlotte, przyjaciółki Eriki. To, co początkowo wszyscy uważali za wypadek,
szybko okazuje się morderstwem – w płucach dziecka zostaje znaleziona słodka
woda z resztkami mydła; ktoś utopił je w wannie, a potem dopiero wrzucił do
morza.
Jak to zwykle
bywa, podejrzanych jest wielu, na jaw wychodzą różnego rodzaju animozje i
skrywane tajemnice… Jednocześnie dostajemy sygnał, że korzenie zbrodni tkwią
głęboko w przeszłości; autorka przeplata rozdziały dziejące się we
współczesności opowieścią o wydarzeniach z początków XX wieku. Pozornie te
historie nie mają ze sobą nic wspólnego, lecz oczywiście do czasu, w
odpowiednim momencie splotą się ze sobą. Ten sam chwyt autorka zastosowała w
„Fabrykantce aniołków” (i być może w innych częściach cyklu, których jeszcze
nie znam), w ogóle mam wrażenie, że skandynawscy „kryminaliści” bardzo lubią
wskazywać na stare grzechy jako źródło współczesnych zbrodni. Läckberg sugeruje, że niemal każdy ma jakiegoś trupa w
szafie (jednak po wywleczeniu na światło dzienne niektóre okazują się jedynie
kotami z kurzu). Czytając wątek „historyczny” miałam zresztą poczucie dèja vu,
bo w „Fabrykantce aniołków” bohaterka analogicznego wątku była kobietą o bardzo
podobnym charakterze jak w „Kamieniarzu”, podobnie arogancką i przekonaną, że
zasługuje na o wiele lepszy los, niż ten, jaki przypadł jej w udziale. No ale
to taka uwaga na marginesie.
Ponieważ
ofiarą jest dziecko, cała powieść kręci się wokół problemów rodzinnych i
omatkobosko, ile tego jest. Każda niemalże postać, włącznie z jakimiś
piątoplanowymi, których rolą jest jedynie znaleźć w odpowiednim momencie cenny
dowód i dostarczyć go policji, dostaje swoje pięć minut, żeby dokładnie
zaprezentować się czytelnikowi. I to właśnie przez pryzmat swojego życia
rodzinnego. Życie to można spokojnie podsumować słowami Starszych Panów –
„Rodzina nie cieszy, nie cieszy, gdy jest”. Dowiadujemy się wszystkiego o
małżeńskich rozczarowaniach bohaterów, poznajemy ich teorie wychowania dzieci,
wiemy, kto cierpiał z powodu oschłości rodziców, a kto był przez nich
rozpieszczany (i jak to wpłynęło na jego obecny charakter), kto ma traumy, kogo
rodzice wyrzucili z domu i tak dalej. Co więcej – powieść sprawia wrażenie,
jakby autorka przed jej napisaniem zgromadziła sobie grubą teczkę z wycinkami
na temat wszelkich problemów, jakie mogą być związane z dziećmi i pisząc,
usiłowała napomknąć o wszystkim. Mamy tu więc nie tylko „zwykłe” problemy
wychowawcze, ale i depresję poporodową, zaburzenia w rodzaju ADHD czy
Aspergera, wreszcie pedofilię. Serio, wątek pedofilii wydaje się nawet nie
dopisany na siłę, ale wręcz dopchnięty kolanem do książki.
Nie jest to
kryminał w stylu Agaty Christie, gdzie czytelnik dostaje w tekście zamaskowane
wskazówki i tylko od niego zależy, czy zauważy je i odpowiednio zinterpretuje.
Läckberg lubi trzymać karty przy orderach; dość często dostajemy sceny, w
których bohaterowie odkrywają coś ważnego, ale czytelnik nie dowie się, co,
dopóki sami mu o tym nie powiedzą. Autorka drażni się z czytelnikiem,
podkreślając, jak ważne jest to coś i jednocześnie nie podsuwając żadnych
tropów. Za to stosuje inny irytujący zabieg. W filmach napięcie czy zagrożenie
podkreślane jest zwykle przez odpowiedni motyw muzyczny. Pisarka nie ma takich
możliwości, więc opracowała sobie inny „wzmacniacz napięcia” – co i raz sadzi
zdania w stylu „czuł, że coś mu umknęło, ale nie mógł sobie przypomnieć, co”.
Za którymś kolejnym razem, natykając się na takie zdanie, miałam naprawdę
ochotę wrzeszczeć (ale zapomniałam, dlaczego).
Książka jest
częścią cyklu, a zatem tylko w ten sposób można wytłumaczyć obecność niektórych
wątków, które do akcji nie wnoszą kompletnie nic, ale są kontynuacją z
wcześniejszych tomów (wątek Anny, siostry Eriki – na szczęście tylko
zaznaczony) lub zapowiedzią czegoś, co zapewne pojawi się w następnych (wątek
syna komisarza Mellberga – no właśnie, nawet w jego przypadku wtem! musiało się
okazać, że ma syna, którego wcześniej nie znał, a który właśnie przyjeżdża u
niego zamieszkać).
A skoro już
jesteśmy przy komisarzu Mellbergu… Mujborze, jak strasznie przejechała się po
nim autorka w pierwszej części! Mellberg jest leniwym, niekompetentnym i
gburowatym typem, skłonnym do mobbingu i molestowania; został wywalony z pracy
w Göteborgu po tym, jak pobił
zatrzymanego i przeniesiony na prowincję, gdzie „nie narobi szkód”. Mimo to,
jest przekonany o swej niezwykłej wiedzy i doświadczeniu, w ogóle jego
mniemanie o sobie jest bardzo wysokie. Nie oszczędzono mu nawet Elementu
Komicznego w postaci fryzury na pożyczkę, która bez przerwy mu się obsuwa,
odsłaniając łysinę, a mimo to komisarz jest święcie przekonany, że nikt nie
zauważa jego przerzedzonych włosów. Na całe szczęście „Kamieniarz” jest trzecią
częścią cyklu i tu już tylko od czasu do czasu dostajemy przypomnienia, jak
bardzo ohydny jest Mellberg.
Ostatecznie
jednak, mimo irytującej momentami rozwlekłości i zbytniego moim zdaniem
skupienia na wątkach niemających nic wspólnego ze zbrodnią, „Kamieniarz”
zostawił mi pozytywne wrażenia. Zagadka jest prawdopodobna, a portrety
psychologiczne bohaterów – wiarygodne. Przypuszczam też, że rodzice małych
dzieci bardziej ode mnie docenią wątek Eriki zmagającej się ze swym
macierzyństwem.
Oraz, nie
powiem, osoba mordercy zaskoczyła mnie.
2 komentarze:
Tej autorki czytałam tylko "Zamieć śnieżną i woń migdałów", i boru... ależ to była nużąca książka. Pełno bohaterów, z których połowa pojawia się na chwilę i jest wyposażona w jedną cechę charakterystyczną, nieciekawy i głupi główny bohater (że rozwiązał on zagadkę to cud, bo wcale się nie zapowiadało), intryga zapożyczona- co powiedzmy, że mogło być ukłonem w stronę klasyki kryminału i to, o czym piszesz- czytelnik nie jest w stanie odgadnąć kto tak naprawdę popełnił zbrodnię. No me gusta :(
"Zamieć..." jest rzeczywiście kompletnie nieczytable. Ale to nie z tej serii, o której pisze Kura, a którą ja akurat dość lubię.
Prześlij komentarz