Szukaj na tym blogu

środa, 2 kwietnia 2008

Indiana Jones i Skarb Chaldejczyków odc.9

Wąskie, ciemne korytarze jaskini pokryte były starożytnymi reliefami, skomplikowaną plątaniną groźnych symboli, częściowo zatartych przez nieubłagany czas. Powietrze było rozgrzane i duszne, przesycone dymem i oparami. Indiana szedł powoli, śledząc tańczące na ścianach odblaski dalekiego ognia. Błyski narastały, nabierały mocy, aby wybuchnąć wreszcie skoncentrowaną, porażającą bielą, w martwej ciszy poprzedzającej odgłos gromu.

Jones zerwał się raptownie, półprzytomnie rozglądając się po znajomej izbie. Ostre, poranne słońce świeciło mu prosto w oczy. Powoli wracała mu świadomość, kim jest i gdzie się znajduje. Odetchnął głęboko. Rzadko kiedy śniło mu się cokolwiek. Czuł się dziwnie - skołowany, wytrącony z równowagi, rozbity. Tymczasem czekał go kolejny pracowity dzień.

Poprzedniego wieczoru siedzieli długo w noc, dyskutując tak zajadle, jak chyba nigdy dotąd. Jak przewidziała Kate, studenci zachwycili się nowymi perspektywami. Tabliczki wędrowały z rąk do rąk, symbole były przerysowywane, łączone w różne kombinacje i omawiane na wszelkie sposoby. Co prawda, nikt nie wpadł na pomysł, jak wyjaśnić tajemnicze wskazówki co do królowej i dłoni proroka - Billy Escott utrzymywał w ogóle, że tekst musiał zostać skażony przez kopistów - lecz za to ustalili kilka innych istotnych spraw, zawężając na przykład obszar poszukiwań Dymnej Groty. Margines niepewności był wprawdzie nadal duży, bo różne źródła różnie definiowały miarę zwaną "ka". Studenci rwali się do pomocy w przeszukiwaniu podejrzanego terenu, lecz tutaj Kate okazała się nieugięta. Również dlatego, że nie mieli broni. Stanęło na tym, że Jones nadal ma wyprawiać się na wzgórza wraz z Abdulem, który, jak każdy mieszkaniec tych okolic, posiadał w swej chacie mały arsenał i w razie czego nie miał najmniejszych oporów przed jego użyciem.

Umył się pobieżnie w misce, zjadł szybkie śniadanie i w kilka minut był gotowy do wyjścia. Miał wrażenie, że zaspał. Abdul już czekał, siedząc w kucki pod ścianą z niezrównaną cierpliwością ludzi Wschodu. Na widok Jonesa wstał, odrzucając patyczek, którym pracowicie dłubał sobie w zębach. Ruszyli wioskową ulicą, mijając kilka sennych osłów i hałaśliwą grupkę kobiet przy studni.

Słońce stało jeszcze dość nisko nad horyzontem, rude skały rzucały długie cienie. Szli przez chwilę w milczeniu, po czym Abdul jak zwykle zaczął nadawać swój poranny serwis informacyjny. Wioska żyła przygotowaniami do święta. Rok w rok okoliczne kobiety zbierały się aby śpiewać i tańczyć przy ogniskach, grając na bębenkach i tamburynach. Mężczyźni w tym czasie ucztowali, piekąc kozy i barany, a nawet popijając zakazane przez Proroka wino. Podobno w ten sposób czczono Fatimę, córkę Mahometa, jednak Abdul zaklinał się, że tradycja ta przekazywana była od niepamiętnych czasów, że tak świętowali już ich pogańscy przodkowie w mrokach pradziejów. Tym razem szykowała się naprawdę potężna feta, gdyż swój przyjazd zapowiedzieli również sir John i lady Cecilia. Z tego powodu ekipa nie wyruszyła dziś na stanowiska, przygotowując się do przyjęcia swych szacownych gości. Indiana wiedział, że niezbyt to było w smak Kate - irytowało ją kompletnie niepotrzebne, jej zdaniem, odrywanie się od pracy, właśnie wtedy, gdy zaczęli osiągac pierwsze wymierne rezultaty. Zresztą i tak nie mogliby dziś wiele zdziałać, gdyż kopacze jak jeden mąż zażądali dnia wolnego na przygotowanie do święta. Poza tym w zasadzie wszyscy byli zadowoleni z odmiany w monotonii kolejnych dni - może oprócz Dereka Price, który narzekał, że przepadnie mu w ten sposób okazja do obserwacji bardzo ciekawej koniunkcji planet. Derek dzielił bowiem swe zainteresowania pomiędzy ziemię i niebo, w dzień pilnie pracując na wykopaliskach, w nocy natomiast oddając się swej drugiej pasji - astronomii. Koledzy docinali mu co prawda, że zamiast gwiazd woli wypatrywać błyszczących oczu miejscowych dziewczyn, lecz Derek zbywał te zaczepki wzruszeniem ramion, w każdej wolnej chwili oddając się obserwacjom i skomplikowanym obliczeniom. W efekcie chodził stale niewyspany i niezbyt przytomny, a wszystko zdawało się docierać do niego z niewielkim opóźnieniem. Zapracował sobie tym samym na miano naczelnej łajzy tej wyprawy, co zresztą przyjmował z rodzajem typowo angielskiej, flegmatycznej obojętności.

Indiana przyspieszył kroku, chcąc jeszcze przed południem dotrzeć do pewnej grupy interesujących go skał. Drepczącemu za nim Abdulowi usta nie zamykały się ani na chwilę. Kierowali się wąwozem ostro na wschód, wprost w poranne słońce, którego blask w jakiś dziwny sposób kojarzył się Indianie z dręczącym go dzisiaj snem. Odegnał od siebie te myśli i skupił się ponownie na rozważaniu tajemniczych wskazówek wiodących do grobowca Lota. Nigdy w życiu nie powiedziałby tego Kate, nie chciał przyznawać się nawet przed samym sobą, lecz ogarniały go coraz silniejsze wątpliwości. Miał wrażenie, że jego poszukiwania są dziwnie nierealne, a ich przedmiot odsuwa się w coraz bardziej mglistą dal. Im dłużej krążył wśród spalonych słońcem, porośniętych zakurzonymi, wyschłymi, ciernistymi krzewami wzgórz, tym głośniej odzywał się jego sceptycyzm. Coś było nie tak, zdecydowanie nie tak. Jeszcze nigdy, na żadnej wyprawie, nawet wówczas, gdy tygodniami błądził po bagnach w dorzeczu Amazonki, nie czuł się tak wyjałowiony i pusty. Z drugiej strony, pewne drobne poszlaki - jak choćby ostatni incydent z beduińskim napastnikiem - wskazywały, że zbliża się do jakiegoś celu. Problem w tym, że on sam nie miał pojęcia, gdzie jest ten cel. Szedł na ślepo, wiedziony jedynie instynktem, jak dzieci za dźwiękiem piszczałki szczurołapa z Hamelin. Co było na końcu tej drogi? Fortuna i chwała, czy śmiertelna pułapka?

4 komentarze:

Anonimowy pisze...

Monolog wewnętrzny prawie jak u Raymonda Chandlera :) Brzmi dobrze, ale akcja się rozmywa. Potrzebny będzie wybuch.

Rosół

kura z biura pisze...

Cholera jasna. Wiem. Dlatego tak się bałam publikowania tego rozdziału, ale był mi on potrzebny.
Wybuch będzie.

Anonimowy pisze...

Mam kilka skromnych uwag do tekstu, więc jeśli sugestie czytelnicze są mile widziane - to wyślę na maila. Jak tylko w pełni skontaktuję się z własnym "ja".
A póki co kibicuję następnej odsłonie:)
Rosół

Zojka pisze...

Mnie osobiście nie przeszkadza wcale lekkie rozmycie się akcji. Teraźniejsze przemyślenia bohatera, jak sądzę, mają za zadanie rzucić światło na wydarzenia w przyszłości.W ogóle podoba mi się, jak w fabule wartka akcja przeplata się z fragmentami zawierającymi refleksje poszczególnych postaci. To dodaje tekstowi równowagi i pozwala urealnić wydarzenia.Tekst, w którym bohaterowie cały czas biegaliby i strzelali nie wyglądałby poważnie, moim zdaniem.