Szukaj na tym blogu

niedziela, 6 kwietnia 2008

Indiana Jones i Skarb Chaldejczyków odc.10

Tacka ze słodkimi, suszonymi daktylami pojawiła się nie wiadomo skąd tuż przed nosem Kate.
- Jedz, jedz - zachęcała ją Fatma, tłusta i jowialna żona Abdula. Pierwsza żona. Dwie pozostałe kręciły się gdzieś przy ognisku, pilnując piekących się mięs. - Jedz, kochana, musisz nabrać trochę ciała, żeby podobać się mężczyznom! - wybuchnęła radosnym śmiechem, kołysząc się w przód i w tył.
- Co ona mówi, co, co? - dopytywała się siedząca z drugiej strony lady Cecilia. Zgodnie z zapowiedzią oboje konsulostwo przybyli na festyn. Sir John siedział pomiędzy wioskową starszyzną, rozprawiając na jakieś niezwykle poważne tematy. Z daleka widać było, jak brodaci mężczyźni w zawojach kiwają głowami z szacunkiem, nieśpiesznie pykając fajki.
- Mówi, że to bardzo dobre daktyle - Kate podała tackę dalej.
- Moja droga i jak ci się tu podoba, w tej dziczy? - spytała lady Cecilia. - To musi być ciężkie dla kobiety, te niewygody... brak towarzystwa...
- Nie narzekam - odparła Kate z leciutkim tylko wzruszeniem ramion. - Wczoraj natknęliśmy się na ślady krypty grobowej, prawdopodobnie z piątego wieku... - i musieliśmy zostawić stanowisko rozgrzebane do połowy, żeby zająć się przygotowaniami do waszego przyjazdu, dokończyła w myślach.
- Fascynujące! - lady Cecilia aż się zachłysnęła, żółtawe loczki zatrzęsły jej się na głowie. - Znaleźliście mumie?
Kate policzyła w myślach do dziesięciu, po czym z pewnym trudem przywołała na twarz uprzejmy uśmiech.
- Nie, lady Cecilio i raczej nie znajdziemy. W tych okolicach spotykamy przeważnie pochówki szkieletowe lub...
- Ach, nie mówmy o takich okropnych rzeczach! - jej rozmówczyni otrząsnęła się, tracąc momentalnie całe zainteresowanie dla tematu. Nie było mumii, nie było nic interesującego. - Zatem jak sobie dajesz radę, żadnej służby, żadnej łączności ze światem?
- Nie przesadzajmy - mruknęła Kate. - Miejscowe kobiety nam sprzątają, gotują i piorą, a co do łączności ze światem... raz na tydzień któryś z chłopców jeździ po pocztę. Mamy wszystko, co nam potrzeba.
- A rozrywki? Moja droga, musisz tu strasznie się nudzić!
- Pracuję - odparła chłodno Kate. - Naprawdę, mamy tu mnóstwo roboty. Myślę, że powoli zbliżamy się do murów miejskich. Doktor Jones z kolei szuka grobowca Lota, bratanka Abrahama...
- Ach, doktor Jones - małe oczka lady Cecilii zabłysły. - No i co o nim sądzisz, moja droga? Bardzo ciekawy mężczyzna, prawda? Te jego przygody... zwiedził niemal cały świat... I cóż za niezwykły zasób wiedzy! Choć te jego maniery... hm... powiedz mi, kochana, tylko szczerze, czy on nie jest czasami wobec ciebie... zuchwały?
Kate pośpiesznie sięgnęła po daktyle, wpychając do ust całą ich garść. Tu już liczenie do dziesięciu nie pomagało. Ta kwoka najwyraźniej chciała wyciągnąć z niej wszystko na temat relacji łączących ją z Jonesem, żeby zrobić z tego później smakowitą ploteczkę dla swych dystyngowanych psiapsiółek. Niedoczekanie. Wymamrotała coś niewyraźnie przez klejącą się masę, mając nadzieję, że lady Cecilia uzna to za odpowiedź. Jakąkolwiek.
- Oooo, jesz, to dobrze! - ucieszyła się Fatma. - Ty za chuda jesteś, mężczyzna nie ma czego przytulić! - wybuchnęła znów gardłowym śmiechem. W jej przypadku zdecydowanie było co, przypominała wielką, puchatą poduszkę w ozdobnej powłoczce z frędzelkami. Bystre oczy, mocno podkreślone czarnym kajalem, przyglądały się badawczo Angielce.
- Zaraz będziemy tańczyć - zapowiedziała z zadowoleniem. - Nauczę cię naszego tańca, jak mnie nauczyła matka, a ją babka. To piękny taniec, spodoba ci się. Mówią, że gdy kobieta obróci się w nim trzy razy, oczy mężczyzny widzą już raj.
Kate odpowiedziała uprzejmym skinieniem głowy, usta mając wciąż zalepione daktylami.

- A jeśli chcesz, nauczę cię też tańca brzucha - zaoferowała się ochoczo Fatma. - Wy, Anglicy, jesteście zbyt poważni. Nie lubicie waszych ciał, wstydzicie się ich, chodzicie sztywno, nie tańczycie, nie śpiewacie. Nauczę cię, jak kołysać biodrami, żeby mężczyźni tracili głowę. On to lubi - wyszeptała tajemniczo, wskazując głową w stronę drugiego ogniska. Kate mimowolnie spojrzała za jej gestem. No tak. Jones w kapeluszu zsuniętym na tył głowy dyskutował z kimś ze starszyzny. Obaj gestykulowali z zapałem. Zastanawiała się przez chwilę, skąd Fatma tak dobrze zna gust Jonesa, po czym spłonęła rumieńcem, gdyż w drugim mężczyźnie rozpoznała Abdula. Fatma mówiła o swym mężu, a tylko ona, głupia, pomyślała...
Przełknęła resztę daktyli i sięgnęła po kubek z winem. Dziwna rzecz: siedząc tu, przy ognisku, w egzotycznym towarzystwie Arabek, miała nieodparte wrażenie, że znajduje się w saloniku swej matki. Ta sama tematyka rozmów, takie same dobre rady, te same beznadziejnie nieudolne próby znalezienia jej męża. Westchnęła. Klątwa Tutenchamona to błahostka w porównaniu z klątwą Ciotki Swatki.
Nie miała czasu jednak dłużej rozmyślać, gdyż rozległ się przenikliwy dźwięk piszczałek, bębenki odezwały się skomplikowanym rytmem i z dziesiątek gardeł jednocześnie popłynęła pieśń. Kobiety wstały ze swych miejsc, porywając ze sobą Kate i błyskawicznie uformowały korowód. Jedynie lady Cecilii nie chciało się ruszać z jej wygodnego siedziska wśród poduszek. Ruszyły w taniec. Szybko schwyciła rytm, nauczyła się stawiać kroki jak one, jak one przeginać ciało. No, może faktycznie nieco sztywniej. Poddała się całkowicie magii wspólnej pieśni. Zwrotki śpiewała Hafiza, wysoka, o ostrych rysach twarzy i włosach barwionych henną. Jej niski, modulowany głos niósł się daleko pomiędzy skałami wąwozu, wracał zwielokrotniony echem i znów odpływał w noc. Refren wykrzykiwali wszyscy, mężczyźni i kobiety, Arabowie i biali. Rytm bębenków przenikał całe ciało, wprawiał je w dreszcz, wibrował w zakończeniach nerwów. Tańczyli, a wraz z nimi u podnóża skał tańczyły fantastyczne, wyolbrzymione cienie, jak pochód olbrzymów, jak korowód mar.
Wreszcie bębenki ucichły, piszczałki wydały ostatni jęk. Kate zmęczona, zadyszana, opadła na swe miejsce. Tuż obok klapnęła Fatma, jak wielka, dojrzała gruszka. Lady Cecilia przyglądała się im obu z mieszaniną ciekawości i dezaprobaty.
- No, moja droga, myślę, że dobrze się bawiłaś? - zapytała, unosząc wysoko cieniutkie brwi.
- Oczywiście - odparła Kate z szerokim uśmiechem. - Lady Cecilio, dziwię się, że nie zechciała pani spróbować, przecież to zachowany niemalże w pierwotnej postaci taniec kapłanek Astarte!
- Ooooch... - twarz lady Cecilii wydłużyła się w grymasie żalu. - Moja droga, czemu mi wcześniej nie powiedziałaś? Zapytaj tę miłą kobietę, może zechce mnie nauczyć, zapytaj koniecznie! Pani Mallowan wydaje niedługo wielkie przyjęcie, zrobiłabym prawdziwą furorę... - oczy znów jej rozbłysły, gdy tak zatopiła się w planowaniu swych kolejnych sukcesów towarzyskich.
- Lady Cecilia chciałaby się nauczyć tańczyć - Kate odwróciła się ku Fatmie. Nie żałowała małego kłamstewka, dzięki któremu choć na chwilę wytrąciła panią konsulową z jej permanentnego poczucia wyższości. Zresztą, kto wie, skąd tak naprawdę wywodził się taniec, jak też i całe dzisiejsze święto. Fatma, uradowana, pokiwała głową z zapałem.
- Szkoda, że nie poszła z nami - wysapała. - Tylko taniec pod ręką Proroka daje szczęście i pomyślność. Inaczej - to zwykła zabawa.
- Pod czym? - zdumiała się Kate.
- Ręką Proroka, tak nazywamy tę skałę - Fatma machnęła niedbale w stronę pionowego, samotnego głazu, wokół którego rozłożyli się ze swymi ogniskami.
- Muhammada? - spytała domyślnie dziewczyna. Owszem, błysnęła jej myśl o zapisie z glinianych tabliczek, lecz odrzuciła ją natychmiast jako nieprawdopodobną. Zbyt długi czas... zbyt odległa kultura...
- Nieee - Fatma tajemniczo pokręciła głową. - Za czasów naszego praojca Abrahama żył pewien człowiek, który...
- No i co, no i co? - gorączkowała się tymczasem lady Cecilia. - Zapytałaś, ją, kochana? Nauczy mnie?
Kate próbowała ją uciszyć, lecz lady była niepowstrzymana, jak burza piaskowa. Chciała się uczyć teraz, zaraz, już. Chcąc nie chcąc, Fatma zmuszona była zająć się swym szacownym gościem. Oddaliły się gdzieś na ubocze. Kate, wściekła, uderzyła pięścią w kolano. Co prawda, mogła przecież zagadać z Fatmą w każdej chwili, lecz ją też ogarnęła dziwna niecierpliwość, nie dające się wytłumaczyć poczucie, że mają niewiele czasu.
Ktoś dotknął jej ramienia, obejrzała się przestraszona. Jones usiadł obok, na jego twarzy malowało się wzburzenie.
- Kate, wiem! - syknął. - Ręka proroka...
- To ta skała - przewała mu.
- Skąd wiesz?
- Fatma.
- Dobrze. Rozmawiałem z Abdulem, pytałem, czy wie też coś o królowej. Jednak nie.
- Ale połowę zagadki masz z głowy - Kate uśmiechnęła się. Czuła się jak myśliwski pies, który wpadł na trop. Na razie nić była nikła, wątła, lecz kto wie, co będzie dalej?
- Teraz gorsza wiadomość - mruknął Indiana. - Będziemy mieć konkurencję. Podobno Berezoff zapowiedział, że zwija obóz i przenosi się tu, w pobliże.
- Czego miałby tu szukać? - zdumiała się Kate. - A poza tym, to mój teren!
- Diabli wiedzą - westchnął Jones. - Może on też chce nam patrzeć na ręce. Mam wrażenie...
- Ja się dowiem - przerwała mu niecierpliwie.
- W jaki sposób?
- Pojadę tam. Pod jakimś pretekstem... Hm, czegoś nam zabrakło? Odczynników do czyszczenia ceramiki? - myślała na głos. - Albo usłyszałam, że wykopał coś ciekawego?
- Chcesz tam pojechać sama? - Jones miał wątpliwości. - Może lepiej ja?
Kate wzruszyła ramionami.
- Oczywiście, że sama. Twoja obecność tylko... wzbudziłaby jego podejrzliwość. O, wiem. Pojadę po pocztę i zepsuje mi się samochód. Hrabia na pewno nie odmówi pomocy damie w tarapatach. W końcu to dżentelmen.
Indiana wyglądał przez chwilę, jakby wśród daktyli trafił na cytrynę.
- Przyznaj się - mruknął z krzywym uśmieszkiem - ciągnie cię do tego Don Juana. A może powinienem powiedzieć - Rasputina?
- To bardzo miły człowiek i ma sporą wiedzę - odparła Kate unosząc lekko brwi. - Z różnych dziedzin - dodała, patrząc prosto w oczy Jonesa.
- Ok, nie będę cię zatrzymywał. Wyciągnij z niego wszystko, Mato Hari! - w jego głosie słychać było nutkę ironii.
- A żebyś wiedział - syknęła Kate. - Pojadę jutro, z samego rana. Ty zajmiesz się naszymi gośćmi - dorzuciła, uśmiechając się złośliwie. Indiana jęknął.
- Nie, proszę. Nie zniosę lady Cecilii dłużej niż godzinę.
- Dlaczego? Opowiesz jej wszystko o Astarte... o zwyczajach jej kapłanek...
Oboje wybuchnęli śmiechem.
- Wybacz, ale muszę jeszcze porozmawiać z sir Johnem - Indiana podniósł się ze swego miejsca. - Dokończymy jutro.
- Dobrze. Przyślij mi tu Dereka, jeśli nie jest zbyt pijany - odparła nieuważnie Kate.
Odchodząc, Jones obejrzał się jeszcze. Siedziała skupiona, wpatrzona w ogień, pogrążona w jakichś tajemniczych rozmyślaniach. Co planowała? Nie wiedział, lecz wyczuwał jej determinację.

3 komentarze:

Anonimowy pisze...

Miło, że wspomniałaś o Agacie Christie :)
W dodatku mam swoje podejrzenia, ale zachowam je dla siebie.

jasza

kura z biura pisze...

Ha ha ha!!!
Jak to miło, że ktoś oprócz Kasitzy wyłapał tzw. smaczek dla koneserów.

Zojka pisze...

..."W jej przypadku zdecydowanie było co, przypominała wielką, puchatą poduszkę w ozdobnej powłoczce z frędzelkami."...
Przyznam, że nad tym zdaniem się zatrzymałam. Ani rusz go nie mogę zrozumieć. Wydaje mi się, że czegoś w nim brakuje, może umknęło Ci jakieś słowo.
Poza tym nadal jest ciekawie i intrygująco.