Szukaj na tym blogu

wtorek, 15 kwietnia 2008

Indiana Jones i Skarb Chaldejczyków odc.12

Indiana Jones, ukryty za skałą, spoglądał z góry na obozowisko hrabiego Berezoffa. Tworzyło je kilka niskich kamiennych domków o płaskich dachach, parę drewnianych szop oraz coś w rodzaju nieforemnego, rozpiętego na palach namiotu na skraju zabudowań. Zapadał zmierzch, cienie wydłużały się i gęstniały. Patrzył tak dłuższą chwilę, zastanawiając się nad dalszą strategią. Czy wjechać tam po prostu, otwarcie, jak z przyjacielską wizytą, czy też raczej zakraść się niepostrzeżenie i rozpoznać sytuację? Zarówno instynkt, jak i doświadczenie podpowiadały mu tę drugą drogę.
Ruszył w dół, ostrożnie zsuwając się po stromym zboczu. Po obozie kręciło się kilka osób, uważał zatem, żeby nie być widocznym, ani słyszalnym. Był już blisko, pozostało tylko przeskoczyć spod osłony skał pod najbliższą ścianę. Przytaił się w cieniu, czekając, aż dwóch pogrążonych w rozmowie mężczyzn oddali się wystarczająco. Słyszał dość wyraźnie ich głosy, jednak nie był w stanie zrozumieć, co mówią. Dziwne. Równie dziwne wydało mu się, że obydwaj mieli u pasa kabury z bronią. Rozpoznał charakterystyczny kształt belgijskiego naganta. Cóż, może nawet hrabia - pacyfista uznawał konieczność odpowiedniego zabezpieczenia na tym niespokojnym terenie? Si vis pacem, para bellum - przypomniało mu się. Tymczasem na chwilę zrobiło się pusto, wykorzystał to, aby przebiec te ostatnie parę kroków. Przywarł do ściany, tuż nad nim widniało małe okienko. Ostrożnie podciągnął się i zajrzał do wnętrza. Przypominało jego własny pokój w Abu-daar: stół, prosty tapczan, krzesło z oparciem, na którym ktoś niedbale zawiesił płócienną kurtkę. Właściciela nie było widać. Już miał porzucić punkt obserwacyjny, gdy nagle skrzypnęły drzwi i do izby ciężkim krokiem wszedł wysoki, siwiejący mężczyzna. Zapalił świecę, zasiadł za stołem, wyciągnął z kieszeni obgryziony ołówek i pisał coś szybko, marszcząc w skupieniu krzaczaste brwi. Płomień migotał, sprawiając, że paskudna, poszarpana blizna na jego policzku zdawała wić się i skręcać, jak żywe stworzenie. Powoli i ostrożnie Jones wycofał się spod okna. Wyjrzał zza rogu budynku. Kate zapewne znajduje się w kwaterze samego hrabiego. Coś mu mówiło, że jest to centralnie usytuowany dom - wyglądał na większy i wygodniejszy od pozostałych. Przekradł się w cień drewnianego, niedbale skleconego baraczku. Zmierzch zdawał się sprzyjać jego planom. Jeszcze parę minut - i znalazł się u celu. Okno mżyło łagodnym światłem, z wnętrza słychać było jakieś głosy. Przyklejony do ściany, ostrożnie wysunął głowę ponad jego krawędź. Tak, nie mylił się - Kate tu była. Siedząc na wysokim, drewnianym krześle z poręczami przysłuchiwała się hrabiemu, który tłumaczył jej coś przyciszonym głosem, niedbale oparty o stół. Na pierwszy rzut oka nie było w tej scenie nic niezwykłego. Na drugi - spostrzegł, że twarz Kate była śmiertelnie blada, a jej nadgarstki przywiązane do poręczy krzesła.
Odwrócić ich uwagę, pomyślał Jones. Odwrócić uwagę - jak? Trzeba znaleźć coś, co narobi dużo hałasu. Magazyn. Na pewno trzymają tu gdzieś benzynę dla swych wozów. Rozejrzał się szybko. Który z budynków mógł być tym właściwym? Wytypował sporych rozmiarów drewnianą szopę i zaczął skradać się w jej kierunku. Kilkakrotnie przywierał do ziemi, wstrzymując oddech, gdy ktoś przechodził zbyt blisko. Dotarł wreszcie pod tylną ścianę baraku. Zauważył z zadowoleniem, że deski poprzybijane są byle jak, tworząc dość szerokie szpary. Niektóre z nich ledwie się trzymały na pokrzywionych gwoździach. Schwycił jedną z desek i zaczął delikatnie nią poruszać, dopóki się całkiem nie obluzowała. Wśliznął się do ciemnego wnętrza. Przez chwilę nie widział nic, potem wzrok się przyzwyczaił. Tak jak przypuszczał - był to magazyn. Tuż przed nim wyrastał stos drewnianych skrzyń, nieco dalej stały solidne, metalowe beczki. Zapas paliwa, pewnie też nafta do lamp, może jakieś chemiczne odczynniki. Bardzo dobrze.
Skrzypnęły drzwi, w ostatniej chwili odskoczył za piramidę skrzyń. Dwóch rosłych mężczyzn weszło do magazynu. Przestawiali jakieś pudła, aż wreszcie znaleźli to, co chcieli i wyszli. Jones ruszył w stronę beczek. Jego plan, jak zwykle, był bardzo prosty...

Ale się wrobiłam, pomyślała Kate. Co za koszmarna głupota. Co za spektakularne fiasko wielkiej misji Maty Hari. Spojrzała na Berezoffa, nachylającego się ku niej z ironicznym uśmieszkiem. Tak to jest, gdy człowiek pcha się na ślepo w sam środek intrygi, o której nie ma pojęcia.
- Bardzo się cieszę, że będę mógł panią dłużej gościć, mademoiselle - odezwał się tymczasem hrabia tonem lekkiej konwersacji. - Nie wątpię, że doceni pani nasze starania o zapewnienie pani, hm... bezpieczeństwa.
- Wolałabym, żeby zapewnił mi pan, hm... swobodę - odparła Kate, spoglądając wprost w zimne, bladoniebieskie oczy.
- Wszystko w swoim czasie. Na razie będzie pani naszym cennym gościem. Żeby zaś nie czuła się pani samotnie, postaramy się, aby doktor Jones dotrzymał również pani towarzystwa. Wydałem już dyspozycje...
- Wciąż nie rozumiem, czego właściwie pan od nas chce. Moje wykopaliska nie weszły jeszcze w fazę, która mogłaby kogoś zainteresować...
- Droga pani, kto tu mówi o wykopaliskach? Od dawna zdaję sobie sprawę, że jest to tylko przykrywka. Naprawdę sądziła pani, że jestem aż tak naiwny?
- Myli się pan, hrabio... - próbowała przerwać Kate, lecz Berezoff najwyraźniej stracił cierpliwość.
- Milcz! - warknął, a jego twarz ściągnęła się w złowrogim grymasie. - Dość tych kłamstw. Znam wasze prawdziwe cele. Myślałaś, że byliście tak dobrze kryci, a jednak Jones wygadał się na samym początku!
- Nie wiem, o czym pan mówi - Kate była wstrząśnięta. - Doktor Jones poszukuje grobowca Lota, bratanka Abrahama...
- Powiedziałem, dość tych kłamstw - głos Berezoffa był zimny i ostry jak stal. - Wy, Anglicy! Tak zadufani, tak pewni siebie, tak pełni pogardy dla innych nacji! Im-pe-rium! - wymówił to słowo z najwyższym obrzydzeniem. - Już niedługo nadejdzie dzień, gdy całe to wasze imperium zawali się jak kolos na glinianych nogach!
Kate spoglądała na niego, kompletnie oszołomiona. To była jakaś okropna pomyłka. Rozpaczliwie starała się przekonać hrabiego, że jego podejrzenia i domysły są bezpodstawne. Cokolwiek podejrzewał. Pokryte zaskorupiałą solą wybrzeże Morza Martwego kryło widać coś więcej, niż tylko ruiny Sodomy. Niestety, wyglądało na to, że prawda to za mało. Berezoff tylko krzywił się z pogardą, gdy tłumaczyła mu, że jej cele są i zawsze były czysto naukowe.
- Moja droga, jesteś strasznie uparta - westchnął teraz, znów przybierając pozę znudzonego światowca. - Zastanawiam się, co takiego mogłoby rozwiązać ci język. Masz jeszcze szansę - spojrzał na nią uważnie - i radzę ją wykorzystać, zanim poproszę o pomoc moich ludzi. Nie są zbyt delikatni, jeśli rozumiesz, co mam na myśli - oczy błysnęły mu złowrogo.
Kate poczuła, jak zimną, mdlącą falą spływa na nią przerażenie. Do tej pory, mimo strachu, była w stanie myśleć w miarę jasno i logicznie, teraz chciała tylko krzyczeć w narastającej panice. Zagryzła wargi, czując, jak cała krew odpływa jej z twarzy. Miała wrażenie, że zapada się gdzieś w głąb, kurczy się, oddala, obserwując Berezoffa jak przez odwróconą lunetę.
Przez chwilę trwała śmiertelna cisza.
Potężny huk rozległ się gdzieś w pobliżu, pęd powietrza wyrwał z zawiasów drzwi, które z łomotem uderzyły o ścianę. Zaskoczony Berezoff odwrócił się błyskawicznie. Na zewnątrz słychać było tumult i krzyki, do izby wdarł się blask płomieni. Hrabia zaklął siarczyście i wypadł na podwórze. Kate szarpnęła się w więzach. Gdyby tylko mogła je jakoś rozluźnić! Szamotała się rozpaczliwie, zdzierając naskórek, wiedząc, że jeszcze chwila, a przepadnie jedyna szansa ucieczki.
Jakaś postać wpadła jak burza do izby i rzuciła się ku niej. Już miała wrzasnąć, gdy ze zdumieniem zobaczyła przed sobą twarz Jonesa.
- Indy! Jak...?
- Ciii - syknął, tnąc sznury nożem. - Szybko! Biegniemy!
- Uważaj! - krzyknęła, lecz już było za późno. Za plecami Jonesa wyrósł nie wiadomo skąd któryś z pomagierów Berezoffa. Rozległ się świst pałki, Indiana zwalił się na ziemię, nieprzytomny.

6 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Ty, Kuro piszesz jak nie przymierzając Sienkiewicz*). W momencie, jak już wszystko jest cacy, to bohatera walisz pałką w skroń i co gorsza - zostawiasz go tak leżącego w omdleniu do następnego odcinka.
----
*) chodzi mi o metodę: Bar wzięty!
KONIEC TOMU PIERWSZEGO.

jasza

Kasitza pisze...

No Kuro, możesz być dumna. Już do Sienkiewicza Cię porównują.

kura z biura pisze...

Jaszo: no przecież mówiłam, że będzie zbity pysk ;)

Anonimowy pisze...

Ja rozumiem, że zbity pysk, ale
jemu urwał się film, a nam lektura ;)

jasza

kura z biura pisze...

Nie martw się, dalsze rozdziały już się piszą. Kiedyś seriale nadawano po jednym odcinku na tydzień i nikt nie marudził!

Zojka pisze...

Jest super!Nie wiem, co mogłabym jeszcze napisać. Oprócz świetnie rozwijającej się akcji wciąż uderza bezbłędny styl i forma tekstu. Nie ma naiwnych zwrotów akcji, jest jak w doskonałym thrillerze.
Pozdrawiam.