Szukaj na tym blogu

piątek, 18 kwietnia 2008

Indiana Jones i Skarb Chaldejczyków odc.13

Wiadro zimnej wody, chluśnięte z rozmachem, ocuciło Jonesa. Archeolog krztusząc się łapał powietrze, tył głowy pulsował mu tępym bólem. Dwie pary silnych rąk podniosły go z ziemi i ustawiły do pionu. Przez chwilę nie wiedział, gdzie się znajduje i co z nim się stało. Ktoś coś mówił... widział przed sobą jakąś rozmazaną sylwetkę. Skupił wzrok. Rozpoznał Berezoffa i w tej chwili przypomniał sobie wszystko.
- Witam, doktorze Jones - odezwał się hrabia. - Przyznam, że nie spodziewałem się pana tutaj tak prędko. Tym lepiej, będziemy mieć więcej czasu na szczerą rozmowę.
Jones starał się zebrać myśli. Rozejrzał się uważnie, choć każdy ruch głową sprawiał, że rozlegał się w niej łomot wściekłej perkusji. Gdzie jest Kate? W pokoju znajdował się tylko Berezoff i jego dwóch goryli. Gdzie ją zabrali? Spróbował stanąć mocniej na nogach, pomagierzy wzmocnili chwyt, wykręcając mu ręce jeszcze bardziej.
- Jest pan inteligentnym człowiekiem - kontynuował hrabia - więc sądzę, że dłuższe wyjaśnienia są zbędne. Posiada pan pewne niezwykle dla nas cenne informacje i zapewne doskonale się pan orientuje, że im szybciej ich pan nam udzieli, tym lepiej. Dla pana i pańskiej pięknej przyjaciółki.
- Nie wiem, o czym pan mówi, hrabio - Jones próbował przybrać ton nonszalancki. Niezbyt mu to wyszło.
Berezoff uniósł brwi.
- Porzućmy te niepotrzebne tytuły - mruknął ironicznie. - Spodziewałem się, że będzie pan bardziej domyślny. A może mocodawcy nie przekazali panu wszystkiego? Pozwoli pan więc, że się przedstawię: komisarz Siergiej Bieriezow, Gosudarstwiennoje Politiczeskije Uprawlenije.
Jones spojrzał na swego rozmówcę z nieukrywanym zdumieniem. Czego, na litość boską, szukał tutaj sowiecki wywiad? W jaką aferę udało mu się tym razem wplątać?
- No proszę, nie wiedziałem, że towarzysz Stalin jest aż tak zainteresowany zabytkami - przywołał na twarz najbardziej bezczelny ze swych uśmiechów.
Bieriezow spojrzał na niego zimno.
- Niech pan nie udaje, Jones. Obydwaj wiemy, że nie o zabytki tu chodzi.
Indiana chciał coś odpowiedzieć, lecz w głowie miał kompletną pustkę. Jedyne, co był w stanie zrobić, to wyszczerzyć się jeszcze bardziej.
Bieriezow tymczasem przeszedł do ofensywy.
- Od jak dawna poszukujecie tej broni? Jakie ustalenia zapadły pomiędzy wami a Anglikami? Kto finansuje badania?
- Czyżby pańscy mocodawcy nie przekazali panu wszystkiego? - palnął Jones bez namysłu. Coś zaczynało mu świtać... jakieś mętne wspomnienie. Zbyt absurdalne, by mogło być prawdą.
- Widzę, że dobry nastrój pana nie opuszcza - Rosjanin przyjrzał mu się uważnie. - Słyszałem, że jest pan twardym przeciwnikiem, doktorze Jones. Lubię twardych przeciwników. Tym większa satysfakcja, gdy już zostaną... zmiękczeni.
Ostatnim słowom towarzyszył błyskawiczny, potężny cios w splot słoneczny. Indiana zgiął się wpół, rozpaczliwie walcząc o oddech. Wyprostował się, szarpnięty mocno przez milczących pomocników komisarza. Bieriezow przyglądał mu się z chłodnym zainteresowaniem, czekając, aż archeolog odzyska głos.
- Kontynuując, doktorze Jones - odezwał się spokojnym tonem - co pan wie o miejscu ukrycia broni Sumerów?
- Nic nie wiem o broni Sumerów - wykrztusił Jones. - Prowadzę poszukiwania dla prywatnego kolekcjonera...
- Doprawdy? Przypominam sobie pewną rozmowę, gdy wykazał się pan doskonałą orientacją w temacie. Zbyt dużo wina i odrobina zazdrości - to świetnie potrafi rozwiązać język. Niestety, obawiam się, że tym razem będę zmuszony użyć metod bardziej prymitywnych.
Głupie żarty się mszczą, pomyślał z rezygnacją Jones. On również przypomniał sobie tę rozmowę podczas kolacji w brytyjskim konsulacie. Powiedział pierwszą, lepszą bzdurę, żeby odwrócić uwagę Rosjanina od Kate. Nigdy nie przypuszczał, że ktokolwiek mógłby potraktować to serio. Starożytna broń, dobre sobie. Ogień z nieba... i co jeszcze? Stek idiotyzmów. A jednak wyglądało na to, że Sowieci podchodzą do tej sprawy nadzwyczaj poważnie.
- Skoro tak bardzo potrzebujecie mojej wiedzy, dlaczego chcieliście nas zabić? - spytał z głupia frant. Bieriezow wzruszył ramionami.
- Błąd w ocenie sytuacji. Nawet nam się zdarza. Cóż, sądziłem, że posiadamy pełne informacje... a jak pan wie, konkurencję najlepiej wyeliminować zawczasu. Na szczęście dla pana okazało się, że nasze źródła mają pewne luki.
- I sądzi pan, że zechcę te luki zapełnić.
- W pana najlepiej pojętym interesie.
Indiana westchnął ciężko.
- A jeśli jeszcze raz powiem, że pan się myli? Nie szukam żadnej cholernej broni, moim celem jest grobowiec bratanka Abrahama...
Oczy Bieriezowa zwęziły się w szparki.
- Nie ze mną te numery, Jones - wycedził przez zęby. - Moi ludzie sprawdzili pana jeszcze w Jerozolimie. Wiem doskonale, że dysponuje pan wskazówkami, co do tak zwanego "Skarbu Chaldejczyków". Przeklętego skarbu.
- Tam nie ma ani słowa o broni! - warknął Jones.
- Nie... lecz, jak wspomniałem, są też inne źródła. Pan ma tylko jeden fragment układanki. My posiadamy pozostałe.
- Więc niech pan ją sobie ułoży... hrabio - Jones skrzywił się ironicznie.
To nie była właściwa odpowiedź. Bardzo niewłaściwa.
- Towarzyszu - poprawił go spokojnie Bieriezow, rozcierając kostki palców. - Ma pan twardą szczękę, doktorze Jones.
Indiana splunął na ziemię i ostrożnie dotknął językiem zębów. Były na miejscu.
- Doktorze Jones - Rosjanin zbliżył się, patrząc mu prosto w oczy. - Jak pan widzi, mogę pana zmusić do mówienia. Mam odpowiednie środki... myślę, że wolałby pan nie znać szczegółów. Jeśli będzie to konieczne, proszę mi wierzyć, nie zawaham się. Jest mi pan potrzebny żywy, lecz niekoniecznie, hm... nieuszkodzony.
Przez chwilę mierzyli się wzrokiem w milczeniu.
- Wolałbym jednak tego nie robić - Bieriezow przybrał ton perswazji. - Szanuję pana jako naukowca... i jako godnego przeciwnika. Nie wątpię, że wykaże pan rozsądek i zgodzi się na współpracę.
Indiana wydał z siebie nieokreślone mruknięcie, które przy pewnej dozie dobrej woli mogło zostać potraktowane jak potwierdzenie.
- Muszę przyznać, że nie traktowaliśmy was poważnie, póki nie okazało się, że wskazówki zawarte na pańskich tabliczkach mówią niemal o tym samym, co pewne nasze znaleziska z Gruzji - Bieriezow skinieniem głowy dał znać swym gorylom, żeby usadzili Indianę za stołem. Sam przechadzał się długimi krokami po pokoju. - Legendy o potężnej, ognistej broni były znane i u nas, lecz początkowo nikt nie domyślał się, że można potraktować je jako bardzo konkretny przekaz historyczny. Dopiero niedawno prace profesora Siemionowa rzuciły nowe światło na sprawę. Mieszkał w Szwajcarii, współpracował z tym... jak mu było... - Bieriezow strzelił palcami, usiłując przypomnieć sobie nazwisko. - Nieważne. Sprowadziliśmy profesora możliwie prędko do ojczyzny, chyba nie był tym zbyt zachwycony. Dostał jednak prosty wybór: wygodna dacza pod Moskwą i praca na nasze zlecenie lub badania co najwyżej nad stanem zalesienia północnych okręgów. Pan też ma prosty wybór, doktorze Jones - odwrócił się ku niemu ze złośliwym uśmieszkiem.
- Co będę z tego miał? - Indiana postanowił zagrać va banque.
- Bezpieczeństwo pańskie i pana przyjaciół. Potrafimy ochronić was przed konsekwencjami, gdy wasze rządy dowiedzą się o zdradzie.
- To mało... Sam dbam o własne bezpieczeństwo.
- Hm, jak widać, czasami przecenia pan swe możliwości - Bieriezow był ubawiony. - Nie oszukujmy się, jest pan amatorem. Swoją drogą, cóż za dziwna decyzja, wysłać w tak ważną misję dwoje nieprofesjonalistów...
- Chodziło, wie pan, o świeże spojrzenie na sprawę - archeolog przybrał ten sam ton.
- Coś w tym jest - mruknął Rosjanin. - Czasami faktycznie amatorzy są w stanie dostrzec zupełnie nowe ścieżki. No dobrze. Jak widzę, jest pan gotowy udzielić informacji...
- Nie tak prędko! - Indiana uniósł dłoń. - Pytałem, co z tego będę miał poza mglistymi obietnicami?
- Jest pan odważny, doktorze Jones, ale proszę nie przesadzać - w głosie Bieriezowa ponownie zadźwięczała stal. - Nie chciałbym stracić cierpliwości. Co pan będzie z tego miał? To zależy, co pan nam powie! Na chwilę obecną niech panu wystarczy świadomość, że przyczyni się pan do zapewnienia pokoju na świecie - zachichotał.
- Pokoju? - brwi Jonesa uniosły się w zdumieniu.
- Si vis pacem, para bellum - mruknął sentencjonalnie Bieriezow. - Mając w posiadaniu tak potężną broń sprawimy, że wszelkie wojny staną się niepotrzebne. Świadomość, jak okrutne straty można będzie zadać jednym ciosem, na zawsze powstrzyma ludzkość od prowadzenia walk.
- Nobel też miał takie złudzenia - parsknął Jones. - Wydawało mu się, że tak straszna rzecz jak dynamit... - wzruszył ramionami. Przeciągał tę bezsensowną rozmowę, a jego mózg pracował na najwyższych obrotach, starając się znaleźć jakieś wyjście z sytuacji.
Bieriezow chyba wyczuł jego intencje.
- Porzućmy te rozważania - uciął. - Jest pan całkowicie w naszej mocy, a przypominam, że nie tylko pan, lecz również doktor Bertram. Skoro pan nie chce mówić, może ona...?
- Ona nic nie wie! - warknął Jones ostro. Zbyt ostro. Rosjanin przyglądał mu się z satysfakcją.
- A zatem, skoro nie chce pan, żebyśmy sprawdzili sami, co wie mademoiselle Katarina...
Zyskać na czasie, myślał Jones. Uspokoić go, przekonać. Jak?
- Gdybym miał moje materiały - zaczął ostrożnie - mógłbym panu wskazać pewne informacje. Niestety, bez nich...
- Ma pan na myśli tabliczki? - upewnił się Bieriezow. - Z tym nie będzie najmniejszego problemu. Zadbaliśmy, aby one również tu dotarły. Dima! - szybko wydał polecenia jednemu ze swych ludzi.
Jones zaklął w duchu, starając się jednak utrzymać nieprzenikniony wyraz twarzy. Rosjanin wrócił błyskawicznie, niosąc ze sobą doskonale znany mu pakunek.
- Proszę bardzo. Czekamy na wyjaśnienia - Bieriezow rozsiadł się wygodnie.
Indiana powoli, pedantycznie ułożył tabliczki na stole. Zyskać na czasie... Zrobił mądrą minę. Żeby tylko nie zorientowali się, że tak naprawdę sam niewiele potrafi z nich odczytać! Pochylił się nad stołem, mamrocząc coś pod nosem. Po chwili podniósł głowę i gestem przywołał Bieriezowa.
- Niech pan spojrzy tutaj, ten symbol berła Marduka...
Podziałało. Znowu.
Łokieć Indiany z potężną siłą wbił się w żołądek Rosjanina. Bieriezow zwinął się, Jones błyskawicznie poprawił ciosem w szczękę. Dwóch goryli ruszyło na niego, odskoczył, w ostatniej chwili unikając prawego prostego. Uderzył na odlew, nie patrząc, jeden z mężczyzn z rykiem bólu złapał się za nos. Pięść drugiego świsnęła tuż obok jego ucha. Skulił się i walnął głową z byka, napastnik cofnął się parę kroków, lecz nie stracił równowagi. Jones rzucił się w stronę drzwi. Był tuż przy nich, gdy jeden z Rosjan schwycił go za szyję, odbierając oddech. Szarpnął się, próbując przerzucić napastnika, lecz w tej samej chwili drugi podciął mu nogi. Runęli na ziemię wszyscy trzej. Nie miał szans, przyduszony ciężarem dwóch rosłych mężczyzn. Przygnieciony, unieruchomiony, obserwował, jak Bieriezow powoli wstaje, otrzepuje się i podchodzi, spoglądając nań jak na karalucha tuż przed rozdeptaniem.
- I po co to panu było, doktorze Jones? - spytał Rosjanin, potrząsając głową z niedowierzaniem. - Naprawdę myślałem, że ma pan więcej rozsądku. A tak... cóż, nie mam wyjścia. Zajmijcie się nim, rebiata. Ja idę nadać meldunek. Potem zadecydujemy, co z nim zrobić.
Wyszedł.
Pierwszy kopniak trafił Jonesa w żebra. Skulił się, osłaniając rękami głowę, zgiętymi nogami brzuch. Sowieci byli w swoim żywiole. Z ulgą zapadł ponownie w ciemność.

7 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Jak zawsze - 13 to nie jest szczęśliwy numer...


jasza

kura z biura pisze...

Przypadek ;)

Kasitza pisze...

Ostrzegam czytelników, to dopiero początek dręczenia Indiany przez Kurę.
To pisałam ja - nadworny kurzy redaktor.

Anonimowy pisze...

Będzie erupcja sadyzmu?
Nożesz, Sienkiewicz jak nic.
Ten też lubił batogiem przylać dzieweczce niewinnej, lub komu oczko wyłupać świdrem.

Ale - KURA?!

jasza

kura z biura pisze...

Jaszo, filmik obejrzałeś i jeszcze się dziwisz? Przecież wiesz, że Kurom najbardziej smakuje świeża krew!

Anonimowy pisze...

Jasne. Jak kto miażdży zębami kości udowe i wysysa szpik...

:D

Wybacz, ale ten obraz mnie prześladuje...

jasza

kura z biura pisze...

Ano, tak to czasem z cywilizowanej Kury jakieś dzikie atawizmy wyłażą ;)
Bo zasadniczo na co dzień to jednak jadam nożem i widelcem, żebyś sobie nie myślał!