Szukaj na tym blogu

sobota, 26 kwietnia 2008

Indiana Jones i Skarb Chaldejczyków odc.15

Księżyc w pierwszej kwadrze zalewał słabym, mdłym blaskiem wąską ścieżkę, prowadzącą dnem wąwozu nieco na południowy wschód. Szli powoli, jak w męczącym śnie, co chwila to ginąc w cieniu rzucanym przez skały, to wynurzając się z niego, jak dwie milczące zjawy. Jones prowadził, orientując się według gwiazd z doświadczeniem wyniesionym jeszcze ze swych czasów skautowskich. Kate sunęła za nim, coraz bardziej zmęczona i senna. Mieli za sobą naprawdę długi dzień... tymczasem wydawało się, że jej towarzysz jest w stanie iść wciąż przed siebie jak maszyna, bez jakichkolwiek oznak wyczerpania. Zacisnęła zęby. Nie będzie się skarżyć ani prosić o odpoczynek.
Chwilę później była zmuszona zmienić zdanie, gdy luźne kamienie usunęły jej się spod stóp i runęła jak długa na ścieżkę. Jones obejrzał się, zaskoczony.
- Może jednak staniemy na chwilę, co? - warknęła Kate przez zęby.
Zgodził się nadspodziewanie chętnie. Może i on ma dość, pomyślała, tylko udaje twardziela.
Usiedli pod skalną ścianą. Dochodziła czwarta, najzimniejsza pora nocy. Ziemia już dawno oddała całe ciepło, jakie pobrała za dnia, przenikliwy chłód otaczał ich zewsząd. Do świtu mieli jeszcze jakieś trzy godziny. Jones odchrząknął i powoli, jakby niezdecydowanie, objął Kate ramieniem.
- Będzie cieplej - mruknął.
- Aha - wymamrotała, przysuwając się bliżej, opierając głowę na jego piersi.
- Nie śpij. Zjedzmy coś - zaproponował.
Napoczęli zapasy, wypili trochę wody.
- Jak myślisz, ile mamy jeszcze czasu? - spytała sennie Kate.
- Zanim zaczną nas szukać? Trudno powiedzieć. Pewnie już się zorientowali, że uciekliśmy.
- Ale może najpierw będą nas szukać na drodze - ziewnęła.
- Może. Nie śpij. Patrz, wzeszła Wenus - wskazał jasne, migoczące światło nad krawędzią wąwozu. - Astarte. Inanna.
Kate drgnęła, senność nagle ją opuściła.
- Indiana... - zaczęła z widocznym wahaniem.
- Tak?
- Nie powiedziałam ci wszystkiego.
- To znaczy? - przez głowę przeleciało mu błyskawicznie mnóstwo domysłów.
- Wiem, kim jest królowa Ninsi - rzuciła.
- Mów! - schwycił ją za ramiona, oczy mu płonęły.
- Ninsi, albo Ninsianna. Inanna, czczona pod postacią pod postacią wschodzącej planety Wenus.
- Jedna z najważniejszych bogiń - mruknął.
- Właśnie. Miała swe święto w Babilonie, gdy w dzień równonocy jesiennej Wenus wchodziła w znak Panny. Bardzo uroczyste święto. Odbywało się w ośmioletnim cyklu, zgodnie z ruchami planety po niebie. Kapłani wypatrywali pojawienia się Wenus na szczycie zigguratu, po czym rozpoczynali składanie ofiar... Jak właściwie brzmiał tekst z tabliczek?
- Czytałem tłumaczenie tyle razy, że znam to już niemal na pamięć. Gdy na dłoni proroka królowa Ninsi zatańczy, ujrzysz oblicze Lota, męża sprawiedliwego - zacytował.
- Królowa zatańczy... to niemal na pewno aluzja do święta. Odprawiano wówczas rytualne tańce - zachichotała nagle na wspomnienie lady Cecilii.
- Czyli, przekładając to na nasze warunki... - myślał na głos Indiana - królowa na dłoni proroka... Wenus na szczycie skały. Jak na szczycie zigguratu. Co nam to daje?
- Nie wiem... wskazówki są ukryte na czubku skały? Jakieś znaki? Relief?
- Jeśli nawet, to po czterech tysiącach lat niewiele z niego zostało. Erozja zrobiła swoje.
- A może chodzi o coś innego... Może... nie, to głupie.
- Mów, mów - zachęcił ją.
- W świątyni Ra w Abu-Simbel jest komnata, do której tylko dwa razy w roku wpada promień słońca, oświetlając wizerunki bóstw. Właśnie w dniach równonocy, wiosennej i jesiennej. Podobne zjawisko występuje w grobowcu w Newgrange... Mówiłam, że to nie ma sensu, w końcu nie chodzi nam o słońce.
- Ale coś w tym jest - zastanowił się. - Chaldejczycy byli świetnymi astronomami. Wskazówki oparte na ruchu gwiazd... to możliwe. Odpowiednia kombinacja położenia świętej planety i innych czynników...
- Kombinacja pojawiająca się tylko w określonych warunkach, w konkretnym terminie...
- To ma sens! - stwierdził z zadowoleniem.
- Z drugiej strony... - Kate potrząsnęła głową - coś mi się tu nie zgadza. Nie wiem, co. Coś mnie uderzyło, gdy oglądałam twoje tabliczki... a teraz nie mogę sobie przypomnieć.
- Cóż, teraz ich już nie odzyskamy - stwierdził Jones filozoficznie. - Musimy polegać na własnej pamięci. Ukradli mi je - wyjaśnił, widząc zdumione spojrzenie dziewczyny. - Teraz wszystkie dane ma tylko Bieriezow.
- Więc będziesz mógł się ponownie wykazać słynną intuicją Indiany Jonesa - spojrzała na niego kątem oka.
- Ciekaw jestem, czego właściwie szukamy - mruknął. - Cutterdale mówił o berle, Bieriezow najwyraźniej uważa, że to jakaś potężna broń.
- Ja odczytałam te znaki jako wiedzę - przypomniała.
- Cokolwiek to zatem jest, lepiej znajdźmy to pierwsi. Potem będziemy się zastanawiać.
- Hm, to chyba twoja ulubiona metoda - uśmiechnęła się złośliwie. - Najpierw działać, a potem się zastanawiać.
- Bardzo skuteczna metoda - stwierdził niewinnym tonem. - Sprawdza się nie tylko w nauce...
- Tylko czasami nie wychodzi ci na zdrowie - dokończyła.
- Wróćmy do tematu - mruknął nieco zmieszany. - A zatem, jeśli w dniu święta Inanny, przy odpowiednim układzie gwiazd, znajdziemy się przy Dłoni Proroka...
- I staniemy tak, aby Wenus widniała na samym czubku skały...
- Przedłużenie tej linii wskaże nam wejście do grobowca! - dokończył z entuzjazmem. Zaraz jednak zgasł. - Równonoc jesienna! No to mamy sprawę z głowy, trzeba czekać do przyszłego roku...
- Niekoniecznie - stwierdziła tajemniczo. - Minęły prawie cztery tysiące lat, gwiazdozbiory nieco się przesunęły wobec, eee... płaszczyzny ekliptyki. Derek mi wszystko wytłumaczył.
- Więc kiedy? - zapytał niecierpliwie.
- Dwudziestego ósmego października. Jutro.
Indiana gwizdnął przez zęby.
- Kate, czy ja ci już mówiłem, że jesteś genialna?
- W zasadzie tak... ale nie obrażę się, jeśli powtórzysz to jeszcze parę razy - uśmiechnęła się zwycięsko.
Przyciągnął ją do siebie, poszukał wargami jej ust. Zaplotła ręce na jego szyi, oddawała pocałunek z żarliwością, o jaką nie posądzałby Angielki. Przepełniała ich radość, poczucie triumfu, świadomość, że rozwiązanie tajemnicy jest o wyciągnięcie ręki. Nawet wisząca nad nimi groźba ze strony Bieriezowa nie była w stanie tego przytłumić.
- Musimy iść dalej - mruknął Indiana po dłuższej chwili.
- Musimy - zgodziła się Kate. - Zaraz.
- Nie śpij.
- Wcale nie śpię - wymamrotała z zamkniętymi oczami.
- Mamy jeszcze kawał drogi - jemu też zamykały się powieki. Głowa Kate spoczywała na jego ramieniu, machinalnie błądził palcami w jej włosach.
- Tak - ziewnęła. - Już wstaję.
Pomyślał, że skała za plecami jest co prawda cholernie twarda, ale przynajmniej jest mu ciepło.
Zaraz... dlaczego właściwie było mu ciepło?
Otworzył oczy i zaklął. Słońce wyglądało sponad krawędzi skał. Kate spała, oparta o niego, poświstując lekko przez nos.
- Obudź się - potrząsnął nią delikatnie.
- Nie śpię - mruknęła niewyraźnie. - O jasna cholera!
- No właśnie. Zmarnowaliśmy mnóstwo czasu. Bieriezow może być tuż tuż.
Oszczędnie napili się wody, zjedli parę kęsów. Niestety, noc spędzona pod gołym niebem, na twardych głazach, nie najlepiej wpłynęła na ich kondycję. Indiana czuł, że całe ciało ma zesztywniałe, a wczorajsze siniaki zaczynały właśnie nabierać bardzo interesujących kolorów. Zbyt krótki sen nie przyniósł im odpoczynku, nie pozwolił zregenerować sił. Ruszyli jednak dalej, wciąż na południowy wschód. Indiana rozglądał się niespokojnie. Niedługo będą musieli odbić z powrotem na zachód, w stronę morza. Jeśli nie znajdą jakiejś odnogi wąwozu, wiodącej we właściwym kierunku, czeka ich wspinaczka na przełaj. Co więcej, nie miał pojęcia ile właściwie przeszli w nocy, jak daleko znajdują się zarówno od swych prześladowców, jak i od własnego obozu. Intuicja. Niech diabli wezmą intuicję, przydałby mu się porządny kompas.
Szli w milczeniu, słońce wznosiło się coraz wyżej. Okolica wyglądała na zupełne pustkowie, nie zapędzali się tu nawet pasterze ze swymi mizernymi stadami. Indiana wypatrzył wreszcie wąziutką ścieżkę na zboczu wzgórza, wiodącą - jak się zdawało - we właściwym kierunku. Skręcili na nią. Ścieżka wydeptana raczej przez kozy niż ludzi, prowadziła ostro pod górę. Zmęczeni, zasapani zatrzymali się tuż przed szczytem pagórka. Jones ostrożnie wyjrzał zza skał, kryjąc się przed potencjalnymi obserwatorami. Otaczał go monotonny, suchy, spalony słońcem krajobraz, zrudziałe wzgórza ciągnęły się niemal po horyzont. Dopiero gdzieś w oddali można było dostrzec pasmo śnieżnej bieli - sól pokrywającą brzeg Morza Martwego. Daleko, stwierdził z niechęcią. W nocy najwyraźniej odbili na wschód bardziej niż się spodziewał. No, nic. Teraz przynajmniej idą we właściwym kierunku. Zszedł parę kroków i usiadł obok Kate w cieniu głazu. Podała mu manierkę z resztą wody. Co prawda pogody nie można było już nazwać morderczym upałem, lecz słońce nadal potrafiło dać się nieźle we znaki. Wysączył ostatnie krople. Na szczęście, mieli jeszcze drugą.
Ruszyli dalej. Było trudniej, szli właściwie na przełaj, wspinając się i ostrożnie schodząc w dół. Monotonia krajobrazu sprawiała wrażenie, jakby kręcili się w kółko. Dochodziło południe, ciszę przerywało tylko brzęczenie owadów. Zatrzymali się ponownie, siadając pod jakimś wyschłym krzakiem. Kate oblizała spieczone wargi.
- Trzeba było jednak ukraść samochód - wychrypiała.
- W najbliższej wiosce ukradnę osła - obiecał Indiana i sięgnął po manierkę. Odkręcił korek...
Przenikliwy zapach uniósł się w powietrzu. Z niedowierzaniem przybliżył nos do wylotu naczynia.
- Cholerni Ruscy! - jęknął z rozpaczą. - Kate, nie mamy wody.
- Jak to? - odwróciła się przerażona.
- Spróbuj - podał jej manierkę. - Wódka.
Milczała przez chwilę, jej twarz była śmiertelnie blada.
- Kiedyś w Tell Uruk straciliśmy całe zapasy wody - szepnęła. - Trzęsienie ziemi zniszczyło cysternę i zasypało studnię. Zanim ją odkopaliśmy... - wzdrygnęła się na samo wspomnienie.
- Damy radę - objął ją, pocałował w czoło. - Zobaczysz, znajdziemy po drodze jakiś strumień.
Przywarła do niego całym ciałem, jakby chcąc zaczerpnąć nieco tej siły woli, jaka go wypełniała.
- Nigdy się nie poddajesz?
- Nigdy - mruknął. - Ty przecież także nie.
Westchnęła głęboko, niechętnie wysuwając się z ramion Jonesa.
- Idźmy.
Im dalej, tym było gorzej. Siły powoli ich opuszczały, krótkie chwile odpoczynku nie przynosiły ulgi. Nadzieja na znalezienie jakiegoś strumyka okazała się płonna - jedyne co napotkali, to wyschłe, kamieniste koryto. Coraz ciężej przychodziło im wspinanie się na kolejne wzgórza. Potykali się i powłóczyli nogami, ale szli uparcie nadal. Stracili rachubę czasu. Indiana starał się nie myśleć o wodzie - jednak wbrew jego woli, umysł wciąż podsuwał mu obrazy szemrzących strumyków, cienistych jezior, czy choćby chłodnych, glinianych dzbanów. Język wysechł mu na wiór, przed oczami zaczęły latać czarne plamy. Idąca przed nim Kate zatoczyła się nagle i upadła na ziemię jak bezwładny worek.
- Już niedaleko - wychrypiał, pomagając jej wstać. Podniósł głowę i bezmyślnie, bez odrobiny niepokoju przyglądał się kilku wyłaniającym się zza skał postaciom. Wydały mu się dziwnie znajome...
- Znów się spotykamy, doktorze Jones - usłyszał głos Bieriezowa, dobiegający jakby z ogromnej dali.
- Pić - wykrztusił z trudem. Było mu wszystko jedno. Drżącymi rękami chwycił podaną mu manierkę. Woda była ciepława i jakby nieco stęchła, lecz nie zauważał tego, pijąc z rozkoszą, oblewając się cały.
Co za ironia losu, pomyślał kwadrans później, trzęsąc się w sowieckiej furgonetce. Dotarli prawie na miejsce. Bieriezow w zasadzie wcale nie musiał ich szukać... wystarczyło wystawić czujki wokół wioski i poczekać, aż sami wpadną w ich ręce.
Przynajmniej dostali wodę i coś do zjedzenia.

8 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Naczelna Redaktorka ponoć kręciła nosem, że za łatwo Indianie poszła ta ucieczka. :)

jasza

kura z biura pisze...

Ano kręciła, a Ty co sądzisz?

Anonimowy pisze...

Jeśli Bieriezow znów ich sponiewiera, to uwaga że "ucieczka poszła im ZBYT lekko" nabierze nowego znaczenia.

I na marginesie:
Skoro nie dało się ukraść samochodu, to może należało wziąć więcej manierek z wodą. Za gapiostwo trzeba płacić ;)

jasza

Kasitza pisze...

Tak, kręciłam nosem. Ale nie dlatego, że za łatwo im poszła ucieczka, tylko, że za mało się zmęczyli zanim Bieriezow ich dopadł.
Kuro, a dlaczego zdradzasz czytelnikom na co marudzi Naczelna Redaktorka?

Anonimowy pisze...

ach tak.
Bo byłem pewny że to chodzi o zbyt prosty pomysł na rozebranie dachu, kradzież w kuchni, zwalenie Dimy z nóg i bieg przez Moab ku bazie.

jasza

Anonimowy pisze...

[...]Kuro, a dlaczego zdradzasz czytelnikom na co marudzi Naczelna Redaktorka?

Będę jej bronić -
Dla takich dziwolągów jak ja, fabuła jest wtórna wobec procesu tworzenia. O wiele ciekawsze dla mnie są bruliony niż pachnąca drukiem książka :D
Więc na marudzenie NR rzucam się pohukując z uciechy.

jasza

Kasitza pisze...

"O wiele ciekawsze dla mnie są bruliony niż pachnąca drukiem książka :D"
I z tego właśnie powodu pozwoliłam zatrudnić się jako NR. Mam dostęp do wszystkich wersji, mogę je poanalizować, pomarudzić i cieszyć się widząc rozwój dzieła w kolejnych wersjach tego samego tekstu. Jaszo, uśmiechnij sie do Kury, może da Ci być NR przy następnym tekście.

kura z biura pisze...

Jaszo, dokładnie o to chodziło. K. marudziła, że za szybko wpadli na pomysł z przepaleniem sznurów i rozebraniem dachu.
Z tajemnic warsztatu mogę Ci zdradzić, że w kolejnym odcinku pojawi się kolejny ze standardowych stereotypów nt. Rosjan ;)