Szukaj na tym blogu

środa, 23 kwietnia 2008

Indiana Jones i Skarb Chaldejczyków odc.14

Malutka lampka oliwna pełgała słabym, nierównym płomykiem, wyrywając z mroku jakieś dziwaczne, zdeformowane kształty. Jones zamrugał, światło, choć słabe, poraziło go. Szumiało mu w głowie, całe ciało rwało i paliło. Spróbował się poruszyć. Odkrył, że ręce ma wykręcone do tyłu i związane. Również nogi były mocno skrępowane. Leżał na glinianej podłodze, jej chłód przynosił chwilową ulgę. Niestety, każdy ruch wywoływał falę bólu, rozchodzącą się aż po czubki palców. Jęknął.
- Indy... Indiana! - w ciemności rozległ się szept.
Chciał odpowiedzieć, lecz tylko coś zachrypiał.
- Indy, żyjesz! - usłyszał jakieś dziwne szuranie. Za chwilę w jego polu widzenia pojawiła się Kate. Sunęła po podłodze na siedzeniu, ruchem przypominającym gąsienicę, związana podobnie jak on, z tą różnicą, że ręce miała skrępowane z przodu. - Boże! Co oni z tobą zrobili!
- Bywało gorzej - udało mu się wykrztusić.
- Co teraz?
- Musimy uciekać. Zanim się zorientują, że tak naprawdę nic nie wiemy.
- Nic z tego nie rozumiem - poskarżyła się. - Sowieci? Czego, do diabła, szukają tu Sowieci?
- Czegokolwiek, lepiej będzie, jeśli znajdziemy to sami. Musimy uciekać.
- Jak?
Zacisnął zęby, spróbował usiąść, opierając się o ścianę. Kosztowało go to sporo wysiłku.
- Dasz radę wstać? Ja chyba nie bardzo.
Kate jednym zwinnym ruchem przetoczyła się na kolana i wstała, chwiejąc się nieco na skrępowanych nogach.
- Spróbuj przynieść tu tę lampkę. Tylko jej nie zgaś, błagam.
Ruszyła, podskakując, w stronę drewnianego stołu, czubkami palców udało jej się chwycić uszko lampki. Odwróciła się ostrożnie, uważając, by nie wypuścić jej ze zdrętwiałych rąk. Powoli przesunęła się w stronę Indiany, opadła z powrotem na kolana. Płomyk zamigotał, przez chwilę wydawało się, że zgaśnie. Oboje wstrzymali oddech.
- Ok, przepalaj - Indiana nadstawił nadgarstki.
Kate zagryzła wargi, ostrożnie przysunęła płomień do sznura. Przycisnęła łokcie mocno do boków, powstrzymując drżenie rąk. Ogień niechętnie lizał grube, szorstkie postronki. Indiana zaciskał zęby, pot spływał mu po twarzy. Trwało to wieczność. Wreszcie sznurki pękły, Jones poruszył zesztywniałymi palcami, czując, jak z powrotem napływa do nich krew. Niezgrabnie rozsupłał węzły na dłoniach Kate. Uwolnienie nóg było już tylko kwestią chwili. Spojrzeli na siebie, uśmiechając się z satysfakcją. Co prawda, nadal byli zamknięci, nadal tkwili pomiędzy wrogami, lecz zrobili pierwszy krok ku wolności.
- Indy, wyglądasz okropnie - Kate delikatnie, czubkami palców przesunęła po twarzy Jonesa, dotknęła jego rozciętej wargi. - Co oni z tobą robili? - powtórzyła.
- Tylko kopali - mruknął.
Powoli rozprostował ręce i nogi, obmacał żebra. Miał szczęście. Nadal bolało jak cholera, ale chyba nic nie było złamane. Niestety, stwierdził przy okazji, że gdzieś diabli wzięli jego skórzaną kurtkę.
- Teraz musimy się stąd wydostać - rozejrzał się uważnie.
- Masz jakiś pomysł?
- A ty?
Kate odruchowo spojrzała w stronę okna. Niestety, jak wszędzie tutaj, okno było tylko niewielkim, wąskim otworem, nie pozwalającym na przeciśnięcie się człowieka. Solidne drzwi zamknięte były na staroświecki, dość prymitywny, lecz skutecznie pełniący swą rolę zamek. Wyważyć je? Mało prawdopodobne. Ona była za słaba, Jones zbyt poobijany. Poza tym, narobiliby zbyt dużo hałasu.
Jones tymczasem przysunął się do drzwi, uważnie badając zamek.
- Masz, eee... szpilkę do włosów?
- Co takiego? - zdumiała się Kate.
- Szpilkę. No, przecież wy, kobiety, zawsze używacie czegoś takiego - odezwał się dość niepewnie.
- Indy, na litość boską, na jakim świecie ty żyjesz? Szpilek do włosów używała moja babka.
- Szkoda - mruknął rozczarowany. - Podobno taki zamek można nimi bez trudu otworzyć.
- Obiecuję, że następnym razem wezmę nie tylko szpilki do włosów, ale również woreczek z robótką i szydełko. Na pewno zdołasz je jakoś wykorzystać - parsknęła.
- Nie bądź złośliwa - warknął poirytowany. - Przez kogo właściwie tu się znaleźliśmy?
- No chyba nie chcesz powiedzieć, że przeze mnie - jej oczy zalśniły zimno. - Pracowałabym sobie spokojnie, gdyby nie ty i twoje przeklęte tabliczki!
- Tak? A kto się tak wyrywał, żeby odwiedzić "hrabiego"? I co, przynajmniej było warto? A może w ogóle przyszedłem nie w porę?
- Jones, jesteś wredną świnią - syknęła wściekle Kate. - Lepiej myśl, jak się stąd wydostać!
- Już dawno bym coś wymyślił, gdybyś mi nie przeszkadzała - odciął się bezczelnie. Z paskudnym uśmieszkiem patrzył, jak dziewczyna odwraca się na pięcie i zrezygnowana siada za stołem, kryjąc twarz w dłoniach. Sam kucnął przy drzwiach, dość beznadziejnie studiując zamek i zawiasy. Niestety, wbrew tendencji, jaką zaobserwował do tej pory w obozie Bieriezowa, akurat drzwi wykonane były wyjątkowo solidnie. Symboliczne, pomyślał. Wszystko może się walić, ale zamki trzymają.
Zapadła długa chwila ciszy. Kate siedziała nieruchomo. Nie wiedział, czy pracuje nad rozwiązaniem problemu, czy tylko nadal przeżuwa swą wściekłość na niego. Zdrętwiał w niewygodnej pozycji.
- Cholera - syknął, niezdarnie usiłując wstać. - Ruszam się jak paralityk. Co robisz? - ze zdumieniem spojrzał na Kate, wskakującą na stół.
- Paralityk! Indiana, pamiętasz tę scenę z Biblii? Kiedy przyniesiono do Jezusa sparaliżowanego człowieka, ale z powodu tłumu nie można było wejść do domu? Co wtedy zrobili jego krewni?
- Rozebrali dach! - roześmiał się. - Kate, jesteś genialna!
- Nie podlizuj się - odparła, starając się utrzymać chłodny ton, lecz w jej oczach już migały wesołe błyski.
Dach z chrustu i gliny faktycznie dał się dość łatwo przedziurawić. Wywindowali się ostrożnie i leżąc na nim płasko, obserwowali otoczenie. Gdzieś z tyłu za nimi dopalały się resztki magazynu, rzucając czerwonawą poświatę na cały teren obozowiska. Sowieci wciąż kręcili się w tę i wewtę, doprawdy, to nie były najlepsze warunki do ucieczki. Nie mieli jednak wyboru.
- Nasze samochody - szepnęła Kate, wskazując ręką. Zarówno jej pojazd, jak i ten, którym przybył Jones, stały teraz zaparkowane pomiędzy maszynami Sowietów.
- Nie dostaniemy się do nich - mruknął Jones. - Trzeba będzie iść na piechotę.
- Najkrótszą drogą, brzegiem morza, będzie jakieś piętnaście mil - zastanowiła się Kate. - Pięć godzin. - Spojrzała z powątpiewaniem na Jonesa. - Sześć.
- Nie możemy iść brzegiem morza. Właśnie tam będą nas szukać. Musimy odbić w stronę wzgórz, przejść wąwozami.
- Nadłożymy kawał drogi.
- Nie ma wyjścia.
- W takim razie musimy postarać się o wodę. Nie mam zamiaru paść z wyczerpania gdzieś na środku pustkowia.
- Skąd ją weźmiemy?
- Wiem, skąd. Gdy przyjechałam, Bieriezow oprowadził mnie po całym obozie, pokazał teren wykopalisk... Chciał pewnie udowodnić, że nie robią nic podejrzanego. Dopiero potem... - wzdrygnęła się. - W każdym razie, kuchnia jest tam - wskazała jedną z drewnianych szop. - Mają tam racje żywnościowe, takie w stylu wojskowym.
- Bardzo dobrze - stwierdził Jones. Szczęśliwym trafem, kuchnia znajdowała się dość daleko od płonącego magazynu i mieli spore szanse dotrzeć tam niezauważeni. - Schodzimy - zakomenderował.
Zeskoczyli z niskiego dachu, błyskawicznie przebiegli w cień kolejnego budynku. Indiana stwierdził, że jest coraz lepiej, ból ustępował, ręce i nogi znów słuchały go bez protestów.
Do kuchni dostali się sposobem już przez Jonesa wypróbowanym, to znaczy obluzowując deski w tylnej ścianie szopy. Ledwie zdążyli się wśliznąć, gdy skrzypnęły drzwi, ktoś wszedł ciężkim krokiem. Padli na ziemię, zasłonięci częściowo sporym, niezgrabnie skleconym stołem. Zapłonęła świeca, w jej blasku Indiana rozpoznał Dimę, jednego z tych, którzy go skopali. Rosjanin niósł pod pachą jakiś nieforemny pakunek. Rozwinął go... i w tym momencie Jonesa aż zatkało.
- Ty draniu! - syknął. - Moja kurtka!
Rosjanin rozejrzał się wokoło z podejrzliwą miną, lecz ich nie zauważył. Uspokojony, wrócił więc do przymierzania kurtki. Pogrzebał głębiej w zawiniątku i wydobył również nieco zdeformowany kapelusz.
Jones nie wytrzymał. Z rykiem wściekłości wyskoczył zza stołu. Zaskoczony Dima nie miał szans, trafiony w szczękę, poleciał aż pod ścianę. Zbierał się właśnie, by wstać i ruszyć do bójki, gdy oberwał po głowie ciężkim, glinianym dzbankiem.
- Mogłabym się przyzwyczaić - stwierdziła z pewnym zaskoczeniem Kate, odrzucając ucho dzbanka, który rozprysnął jej się w ręku. - Jones, zabieraj, co twoje i uciekamy.
Zabrali dwie racje żywnościowe i metalowe manierki z wodą, po czym wyśliznęli się tak, jak przyszli.

5 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Ha! Nie tylko się podniósł, ale jeszcze wali po ryju!

jasza

kura z biura pisze...

No ba. On jest przecież niezniszczalny :)

Anonimowy pisze...

Oczywiście, że szydełko by się przydało :)

kura z biura pisze...

Szydełko to podstawowy sprzęt dla chcących uciec z lochów!

Zojka pisze...

Kuro, czyżbyś czytywała Chmielewską? :-)