Szukaj na tym blogu

piątek, 19 grudnia 2008

Tajemnica grobowca architekta, odc. 7

Zgodnie z przewidywaniami Emmy Arlington, fala domysłów, jaką początkowo wywołała śmierć Hassana, zaczęła powoli opadać. Wystarczyły trzy dni, aby życie wróciło do dawnego nurtu, zatrudniono nowego oficjalnego przewodnika, a zarówno miejscowi, jak i przyjezdni zajęli się znów swoimi sprawami. Z braku lepszej rozrywki, plotkowano co prawda nadal, jednak leniwie i bez większego zainteresowania. Beduini nie pojawili się ponownie w miasteczku, zajęci obrzędami pogrzebowymi. Jones złożył krótkie wyjaśnienia przed przedstawicielami miejscowych władz, po czym ekipa wróciła do pracy, nie nagabywana więcej przez nikogo.
Zakopcona lampa naftowa rzucała krąg przytłumionego światła na głowy trójki archeologów. Migotliwe błyski tańczyły wśród rozrzuconych na stole kawałków glinianych naczyń, figurek... i pięknej, starannie wykonanej biżuterii. Zafascynowany Abner podniósł do góry fragment ozdobnego amuletu i przyglądał mu się długo, uważnie, kiwając głową z zadowoleniem.
- Wspaniałe! – sapnął wreszcie, odkładając przedmiot na stół. – I pomyśleć, że o mały włos przegapilibyśmy takie cuda! Mahmudowi należy się specjalna nagroda!
- Wyjątkowo uczciwe z jego strony – mruknął Jones, unosząc brwi ze zdziwieniem. – Mógł to przecież sprzedać gdzieś na własną rękę, pierwszemu lepszemu turyście. Podejrzewam, że uzyskałby lepszą cenę.
- Może nie chciał kłopotów – zastanowił się Abner. – Ten cały Khamil, zdaje się, jest tu czymś w rodzaju szeryfa i trzyma krótko wszystkich, którzy mają cokolwiek do czynienia z zabytkami.
- Gdzie on to znalazł? – spytał Jones, biorąc do ręki fragment potrzaskanej figurki. Mimo zniszczenia, można było rozpoznać charakterystyczny kształt głowy Hathor, choć krowie rogi zostały utrącone. Brakowało również dolnej połowy ciała.
- No właśnie, to jest interesujące – mruknął Ravenwood. – Poza świątynią, w jakimś zapadlisku skalnym na południe od miasteczka. Zupełnie poza naszym obszarem poszukiwań. Ale mimo to uważam, że powinniśmy to zbadać.
- Nie można wykluczyć, że nekropolia leżała poza obszarem świątyni – wtrąciła się Marion. Ojciec spojrzał na nią z aprobatą.
- Właśnie. Sądzę, Indy, że powinniśmy się rozdzielić. Pójdziesz tam jutro, rozejrzysz się dokładnie... jeśli uznasz, że rzecz jest warta zachodu, przeniesiemy się na nowe stanowisko.
Indiana pokiwał głową. Od jakiegoś czasu poszukiwania w świątyni wyraźnie im nie szły. Odsłaniali co prawda kolejne jardy zasypanych korytarzy, lecz nie było w nich nic, co wynagrodziłoby trud przedzierania się przez wąskie tunele, w spiekocie, zaduchu i prawdziwie egipskich ciemnościach. W dodatku okoliczności zewnętrzne jakby się przeciw nim sprzysięgły. Miejscowi pomocnicy zaczynali domagać się podwyżek, Mustafa Khamil zapowiadał wizytę w ich magazynie, a ponadto wokół panowała dziwnie nerwowa atmosfera. Coś wisiało w powietrzu. Abner był wiecznie poirytowany i wybuchał złością z byle powodu. Indiana starał się schodzić mu z drogi, nie chcąc prowokować kłótni ze swym mentorem, lecz Marion na każde słowo krytyki reagowała ostro, nie dając się zapędzić w kozi róg. Wydawało się, że wszyscy w napięciu oczekują jakiegoś przełomu... czegoś, co oczyści atmosferę i pozwoli im kontynuować prace z poprzednim zapałem.
Indiana uśmiechnął się pod nosem. Może, jeśli znajdzie coś ciekawego na tym nowym stanowisku, uda mu się namówić Abnera, żeby pokazał Madeleine ich miejsce pracy. Była niezwykle zainteresowana, wręcz zafascynowana ich poszukiwaniami. Dawno nie miał tak zaangażowanej słuchaczki. Spotykali się nadal, ukradkiem, aby nie wzbudzać plotek. Czuł się dość zabawnie, wkradając się do niej chyłkiem, jak szpieg; stanowiło to jeden z elementów gry, dodawało ich spotkaniom smaczku i pikanterii. Był pod wrażeniem jej inteligencji, błyskotliwości... oraz innych, bardziej ukrytych zalet.
- Więc tak się umawiamy, Indy – głos Abnera dotarł do niego jakby z ogromnej dali. – Słuchasz mnie w ogóle?
- Eee... co? – wyrwany z zamyślenia Indiana rozejrzał się wokół z dość głupią miną. Pogrążony w nader przyjemnych wspomnieniach, zupełnie stracił wątek.
- Hmmm... coś ostatnio jesteś dziwnie rozkojarzony, mój drogi – Ravenwood mrugnął do niego porozumiewawczo. – Powiedziałbym, że się przemęczasz – dodał z udawaną troską, szczerząc zęby w domyślnym uśmieszku.
- Myślałem o Hassanie – gładko skłamał Jones, zirytowany aluzjami przyjaciela. – W miasteczku krąży mnóstwo plotek, wiedziałeś o tym? Podobno był zamieszany w jakieś ciemne interesy...
- Daj spokój! – warknął Abner ze złością. – Co cię obchodzą jego sprawki? Niech miejscowi załatwiają to między sobą!
Indiana spojrzał na niego ze zdziwieniem, zaskoczony nagłą i niespodziewaną zmianą nastroju.
- Chyba nie muszę ci przypominać, po co tu jesteśmy! – kontynuował Ravenwood ostrym tonem. – Prowadzimy wykopaliska! Perkins nie płaci nam za mieszanie się w jakieś awantury, tylko za konkretne wyniki! Jutro pójdziesz w to miejsce, które wskazał Mahmud i nie wracaj, póki czegoś nie znajdziesz!
- Abner, opanuj się – wycedził Indiana zimno. – Nie jestem już twoim uczniem ani podwładnym, więc nie rozkazuj mi z łaski swojej.
Przez chwilę, w pełnej napięcia ciszy, mierzyli się spojrzeniami. Ravenwood pierwszy odwrócił wzrok.
- Dobra już, dobra – mruknął ugodowo. – Możesz tam pójść i się rozejrzeć? Proszę – dodał z naciskiem. Indiana postanowił puścić mimo uszu wyraźnie pobrzmiewającą w słowach Abnera nutę ironii.
- Jasne. Jutro z samego rana.
- Pójdę z tobą! – zapaliła się Marion. – Wezmę aparat, trzeba będzie zrobić porządną sesję...
- Nie ma mowy! – ryknął jej ojciec, krucha równowaga znów prysła. – Jesteś potrzebna tutaj! Skończyłaś opisywać eksponaty, hę? Tylko patrzeć, jak zwali nam się na głowy ten cholerny urzędas, trzeba to zrobić zanim się tu pojawi!
Marion zerwała się od stołu, twarz miała zaczerwienioną, oczy podejrzanie błyszczące.
- Jesteście okropni, obaj! – wrzasnęła. Ciemne włosy, rozsypane w nieładzie, otoczyły jej twarz jak burzowa chmura. – Nie bój się, tato, skończę tę twoją cenną dokumentację. Akurat przyda się temu całemu Khamilowi, będzie wiedział, co zabrać! – odwróciła się i odmaszerowała z podniesioną dumnie głową. Trzasnęły drzwi.
- Uff... – Indiana pokręcił głową. – Charakterek ma po tobie, nie ma co.
Abner westchnął ciężko, gapiąc się w płomień lampy. Wydawał się zmęczony i zrezygnowany, jakby po ostatnim wybuchu złość wyparowała z niego, zostawiając tylko osad ponurego nastroju.
- Tak... szkoda, że nie wdała się bardziej w Helen. Byłbym o nią spokojniejszy. Helen miała wiele rozsądku.
- Nie przesadzaj. Marion to mądra dziewczyna... przeważnie. Da sobie radę w życiu –stwierdził Jones z przekonaniem. – Wolę ją taką, niż gdyby miała być pokorną trusią.
- Może i masz rację – Abner nie wydawał się taki pewny. – Jednak... brakuje mi Helen. Ona na pewno umiałaby się z nią dogadać. W końcu, co matka, to matka.
- Helen była niezwykłą kobietą – przytaknął Indiana.
- No pewnie. Pokochać takiego drania, jak ja... wytrzymać z nim całe życie... Życzę ci, żebyś sam znalazł kogoś takiego – Ravenwood spojrzał na Indianę poważnym wzrokiem. Jones zmieszał się lekko. Obraz Madeleine przemknął mu na chwilę przed oczami i natychmiast zgasł. Ona? Skąd. Oboje traktowali to jak przygodę. Przynajmniej taką miał nadzieję.
- Marion też wyrośnie na niezwykłą kobietę - próbował pocieszyć zasępionego przyjaciela. – Charakter ma po tobie, ale jest uczciwa i dzielna... jak jej matka.
- Martwię się o nią – mruknął Ravenwood. - Zrobiła się jakaś taka... dziwna. Nie zachowuje się jak dawna Marion. Chyba nie umiem wychowywać dzieci – stwierdził samokrytycznie.
- Hmmm... – Indiana był nieco zagubiony. – W każdym razie jesteś lepszym ojcem niż Senior. Tak sądzę.
- Twój staruszek? – ożywił się Abner. – Co tam u niego słychać?
- Nie mam pojęcia – wzruszył ramionami Indy. – Dawno go nie widziałem, z pisaniem też... hm... tak jakoś zeszło. Pewnie nadal grzebie w średniowiecznych manuskryptach, szukając Graala. To jedyne, co go interesuje. Ty przynajmniej jesteś przy Marion – mruknął, patrząc gdzieś w bok.
Zamilkli na chwilę obaj. Indiana bezmyślnie obracał w palcach małego, emaliowanego skarabeusza.
- Martwię się o nią – powtórzył cicho starszy mężczyzna. – Jest taka młoda, tak mało wie o życiu. Nie ma pojęcia, ile zła może czaić się w ludziach. Gdyby ktoś ją skrzywdził...
- Daj spokój, Abner – Jones bezskutecznie próbował rozwiać zły nastrój przyjaciela. – Kto miałby ją skrzywdzić?
- Zabiłbym – warknął Ravenwood z ponurym błyskiem w oczach. - Zabiłbym jak psa.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Kuro, Ty i tak wiesz, że fanką mojej twórczości jesteś! ;)
Scena w trójkę nad stołem - między Abnerem, Marion i Indianą jest jak sądzę, kluczowa dla reszty opowiadania. Jeśli tak długo się do niej właśnie zbierałaś, to warto było!

jasza