Szukaj na tym blogu

środa, 1 maja 2013

Poziom Zero


   Coś, co miało być początkiem czegoś większego... ale nie jest.


   Piąty poziom, może siódmy - ocenił smarkacza Rand, przyglądając się kątem oka, jak chłopak steruje z kuflem piwa w stronę stolika w kącie. Bar u Zgorzelca był niemal pusty, ludzie nie zdążyli jeszcze zejść z pierwszej zmiany, tylko paru stałych bywalców, jak on, sączyło swoje trunki pod ścianami. Obserwował, jak smarkacz zajmuje miejsce, przecierając rękawem brudny blat i starając się wyglądać na zblazowanego twardziela. Taaa, jasne. Trzeba przyznać, że włożył nieco wysiłku w charakteryzację, aby wyglądać jak ktoś z Dołu. Czarne włosy sterczały nastroszone nad kolorową bandanką, skórzana kurtka połyskiwała matowo, ciężkie buty miały obowiązkowo wzmocnione metalem czubki i prawdopodobnie magnetyczne podeszwy. Tyle, że chłopaki z Dołu nie nosili kurtek z drogiej ekoskóry typu lamb, miękko dopasowującej się do ruchów ciała, lecz ordynarną, sztywną skaję, popękaną i wytartą. Włosy też mieli zwyczajnie niemyte, a nie potraktowane specjalnym żelem, a co do butów na magnetycznej podeszwie... cóż, stanowiły one dobro bardzo poszukiwane i Rand gotów był założyć się, że smarkacz długo swoich nie ponosi.
     Swoją drogą, niezły był, skoro dotarł aż tu, na Zero. Turystom zwykle wystarczała Trójka, żądne wrażeń szczeniaki zapuszczały się do Jedynki, na Zero docierali jedynie najbardziej zdeterminowani. Albo ciekawscy, co w sumie na jedno wychodziło. Tyle, że na Zerze nie było nic do oglądania. Ciemność, zaduch i syf, i znużeni życiem robole. Nawet Czarni i Czerwoni, których strefy wpływów obejmowały cały Dół, tu zaglądali jedynie z rzadka i symbolicznie. Ot, żeby robole nie zapomniały, kto tu rządzi. Rand wstał powoli i od niechcenia skierował się w stronę stolika w kącie. Skoro już diabli przywiali tutaj tego bogatego gówniarza, niech przynajmniej ktoś coś z tego ma.
     - Czego? - warknął młody, widząc jak zwalisty mężczyzna zajmuje miejsce naprzeciwko niego. W szarych oczach błysnął przez chwilę strach, lecz twarz smarkacza momentalnie przybrała wyraz butny i zawadiacki. Rand stłumił rozbawienie. Oni wszyscy są tacy sami. Wydaje im się, że przeżyją przygodę swojego życia, że wrócą do swych kumpli na Górze, chwaląc się prawdziwym survivalem... No cóż, niektórzy wracają. Inni kończą w kompostowniku, a ich nagie ciała, obdarte ze wszystkiego co nadaje się do recyklingu, wraz z innymi odpadkami przerobione zostają na nawóz użyźniający hydroponiczne pola żywiące Miasto. Ostatni z obowiązkowych Aktów Altruizmu; cóż z tego, że w niektórych przypadkach wymuszony.
     - Grzeczniej, gówniarzu - syknął, wzmacniając wypowiedź uśmieszkiem, od którego paskudna, jaskrawoczerwona blizna biegnąca od nosa po lewy kącik ust, skręciła się jak żywe stworzenie. Młody przełknął ślinę; Rand jeszcze chwilę przyglądał mu się nieruchomym wzrokiem, pozwalając, by strach rozpełzł się po całym ciele smarkacza i owładnął nim aż po czubki palców. Delikatnych, nieskalanych robotą palców o czystych, przyciętych krótko paznokciach. I kogo chcesz oszukać, pieprzony turysto?
     - Przejdźmy do rzeczy - mruknął Rand, uznając, że chłopak jest już wystarczająco przygotowany. - Chcesz zwiedzić Dół, prawda? Oprowadzę cię, pokażę co chcesz i bezpiecznie dostarczę do szybu. Cena do uzgodnienia.
     - Nie, dzięki - odparł smarkacz, wprawiając Randa w osłupienie. - Czekam na kogoś - dodał z naciskiem.
     - Skoro masz już przewodnika, nie ma sprawy. - Mężczyzna wzruszył ramionami z pozorną obojętnością. - Nie wiem, z kim się umówiłeś, ale... Spytaj jego, kto tu zna wszystkie nory i zapadłe kąty - skinął głową w stronę barmana. Zgorzelec chyba usłyszał, że o nim mówią, bo odwrócił w ich stronę swą paskudną, przeżartą chorobą gębę i wyszczerzył metalowe zęby w czymś w rodzaju uśmiechu. Smarkacz wzdrygnął się lekko; wszyscy nowi tak reagowali. Zgorzelec był poczciwiną - oczywiście na specyficzny, Dołowy sposób - ale należało się do niego przyzwyczaić.
     - To jak? - Rand pociągnął łyk ze swego kufla. Chłopak zmarszczył brwi, chyba się zastanawiał. Rand lustrował go spod zmrużonych powiek. W słabym świetle kiepskich jarzeniówek twarz szczeniaka przybrała niezdrowy, szary odcień, lecz nawet i teraz na pierwszy rzut oka odróżniał się od pozostałych gości baru, którzy słońca nie widzieli nigdy na oczy, a lampy z pełnym spektrum może raz w życiu. Może zresztą nie chodziło o kolor skóry. Może raczej o ogólne wrażenie zdrowia i dobrego odżywienia, jakie zeń promieniowało mimo wątłej sylwetki. Może po prostu... Cóż, ci z wyższych poziomów byli inni i tyle.
     - Dobra! - zdecydował się chłopak. Rozejrzał się jeszcze raz po pomieszczeniu, jakby spodziewając się, że ktoś jednak podejdzie, lecz nikt nie zwracał na nich uwagi. Niezależnie, z kim się umówił, nikt nie zaryzykuje odbicia Randowi frajera. - Ile?
     - Pięćset. - Rand był przekonany, że chłopak będzie się targować, lecz ku jego zdumieniu, ten bez oporów sięgnął do kieszeni.
     - Odbiło ci, gówniarzu? - Ledwie zdążył schwytać go za rękę. - Nie teraz i nie tutaj. Pokaż, że masz większą gotówkę, a obaj będziemy musieli spierdzielać jak szczury ze spalarni.
     - Tu są szczury? - oczy chłopaka zabłysły. Rand skrzywił się ironicznie; no tak, jedną z podstawowych atrakcji survivalu było spotkanie z Dzikim Zwierzęciem. - Dopłacę dwieście - zniżył głos do szeptu - jeśli mnie do nich zaprowadzisz.
     Nich! Rand zaklął pod nosem. Zapomniał, że na Górze słowo "szczury" ma zupełnie inne znaczenie. Ech, głupi gnojek. Nasłuchał się opowieści o wyrzutkach, odpadkach systemu, o wolnym życiu buntowników i czort nie wie czym jeszcze. Niestety, musiał go rozczarować.
     - Co, chciałbyś pewnie dostać się na Minusy? - spytał, starając się przybrać ton możliwie najbardziej sarkastyczny. Chłopak gorliwie pokiwał głową. Maska zblazowania opadła zeń zupełnie, teraz był po prostu naiwnym, żądnym przygód szczeniakiem. Nie może polecieć w przestrzeń, to przynajmniej zwiedzi Minusy, taaaa. I co jeszcze, może weźmie autograf od samego Rostowa, czy kto tam ostatnio był uważany za przywódcę podziemnych band. - Nic z tego, niestety.
     - Trzysta! - chłopak podbił stawkę. Rand uśmiechnął się sceptycznie. - Pięćset? Więcej nie mam, ale mogę wyciągnąć z karty... - urwał, uświadomiwszy sobie, że palnął głupotę. Bardzo nieostrożną głupotę.
     - Nic z tego. I nie dlatego, że za mało płacisz. Wbij sobie do głowy, że nie ma żadnych Minusów, żadnych Szczurów. Jesteś na Zerze, najniżej jak się da. Jeśli tak ci zależy, mogę załatwić spotkanie z Czerwonymi, ale obawiam się, że będziesz tego żałował - mężczyzna wykrzywił się złośliwie, widząc jak twarz chłopaka przybiera wyraz rozczarowania.
     - Jak to nie ma? - syknął. - Przecież...
     - No, fizycznie istnieją - mruknął Rand. - Ale są niedostępne. I niezamieszkałe.
     - Dlaczego? Słyszałem, że...
     - Gówno słyszałeś - Rand był już naprawdę zniecierpliwiony. - Dlatego, kretynie, że tam już nie ma systemu podtrzymywania życia. Nikt nie tłoczy powietrza, nikt nie dostarcza wody ani światła. I nie odkaża. Już tutaj ledwie możesz oddychać, prawda? Tam nie wytrzymałbyś dziesięciu minut. Tam pracują tylko maszyny, a jeśli cholerstwo się zepsuje, chłopaki zjeżdżają na dół w kombinezonach i z zapasem tlenu. Jeśli naprawdę tam się wybierasz tak jak teraz - obrzucił strój szczeniaka pogardliwym spojrzeniem - to równie dobrze możesz od razu wskoczyć do kompostownika i nie zawracać ludziom głowy.
     Odczekał chwilę, aż ta informacja dotrze do mózgu szczeniaka i na dobre się w nim zakotwiczy. Wyglądało na to, że spotkanie z mitycznymi Szczurami było zasadniczym celem jego wyprawy, bo oczy mu zgasły, oklapł cały i sprawiał wrażenie, jakby zwiedzanie Dołu nic a nic go już nie obchodziło. Niemniej jednak Rand nie zamierzał rezygnować z obiecanych pięciuset kredytów.
     - Dopij i rusz się - szturchnął smarkacza w ramię. - Bar u Zgorzelca zaliczyłeś, teraz pójdziemy do Mamy Burnes. Tylko pilnuj kieszeni, bo dziewczynki chętnie oskubią cię ze wszystkiego. - Zachichotał złośliwie, widząc wyraz przerażenia zmieszanego z fascynacją, jaki przemknął przez twarz chłopaka. - Chciałeś zobaczyć Dół? Nie ma sprawy, wycieczka właśnie rusza!
***

     - Odpierdoliło ci? - Rostow swoim zwyczajem nie przebierał w słowach. - Ściągnij nam na łeb tych skurwysynów z Kontroli, a osobiście urwę ci jaja!
     - Wyluzuj, Rostow. - Rand niedbale przebierał palcami w cienkich blaszkach kredytowych banknotów, ciesząc się ich lekko fosforyzującym blaskiem i delikatnym iskrzeniem na krawędziach. - Co ci przeszkadza, że naopowiadałem gówniarzowi bajek i zarobiłem przy tym trochę? Masz swoją dolę - odliczył część pieniędzy i podał szefowi, ten wcisnął je do kieszeni, nie patrząc. - Dziewczynki Mamy Burnes tak go zresztą zajęły, że zapomniał kompletnie, po co tu przyjechał.
     - Myślisz, że to agent? - głos Rostowa nadal był niespokojny. Stali naprzeciwko siebie; ciężki, zwalisty Rand o zeszpeconej blizną twarzy kryminalisty i wyschnięty jak szczapa Rostow o szlachetnych rysach starożytnej ikony; a jednak z nich obu ten drugi był groźniejszy.
     - Tylko głupi smarkacz, któremu zachciało się przygód. Bez obaw, sprawdziłem go. Gdyby coś... - Rand wzruszył ramionami. Mimowolnie obaj spojrzeli w dół, gdzie, dziesięć pięter pod nimi, ziała czarna paszcza kompostownika, jednego z setek identycznych w systemie. Nawet tutaj dolatywały słodkawe, mdłe opary i słychać było obrzydliwy bulgot. Plątanina rur nad zbiornikiem nieustanie rzygała strumieniem przemielonych odpadków, śmieci, gówna i trupów, wszystkiego, co wydaliły trzewia miliardowego Miasta.
     Tu jest jego serce, uświadomił sobie Rand. Nie wśród lśniących wieżowców Dziewiątego Poziomu, nie na Tarasach, gdzie docierało prawdziwe światło słoneczne, nie w Pałacu, gdzie zasiadał Rząd. Nawet nie w Centrum, o którym mówiono tylko szeptem, a skąd wyrajały się tysiące milczących Agentów Kontroli, badających najdrobniejszy aspekt życia mieszkańców; sprawdzających, czy wszyscy należycie wypełniają nakazane i dobrowolne Akty Altruizmu. Nie, prawdziwe serce Miasta biło tu, na cuchnących Minusach, gdzie zbiegały się jego najważniejsze arterie. Tędy potężne rurociągi tłoczyły na powierzchnię wodę z zamkniętego obiegu (na niższe poziomy) i z głębinowych źródeł (na wyższe), tu pozyskiwano energię wprost z wnętrza Ziemi, a w szybach komunikacyjnych nieprzerwanie śmigały wagony wypełnione wszelkimi towarami, jakie tylko były potrzebne mieszkańcom. To było królestwo maszyn; huku, zgrzytu i swądu smarów - lecz i tutaj człowiek wykroił sobie swe małe, nielegalne księstwo.

     - Co mu powiedziałeś? - zainteresował się Rostow.
     - To co zawsze. Że tu nie działa system podtrzymywania życia.
     Roześmieli się obaj, szef Szczurów i jego prawa ręka. Banici, wyrzutki społeczeństwa, odpadki systemu. Ostatni wolni w świecie totalnej kontroli.

5 komentarzy:

Lenn pisze...

Omójboru, UWIELBIAM takie klimaty. Czy istnieje jakaś szansa, że dopiszesz chociaż kawałek ciągu dalszego?

kura z biura pisze...

Szansa istnieje, bo ten świat siedzi mi w głowie od dość dawna i od czasu do czasu dopomina się o uwagę ;)

Gayaruthiel pisze...

To pisz ciag dalszy, bo to jest swietne :D

Anonimowy pisze...

A co tutaj robią dywizy?

kura z biura pisze...

Wiszą. Oraz irytują typo-nazis. :P