Na początku kilka słów wyjaśnienia, skąd pomysł.
Otóż przeglądając blogi o tematyce potterowskiej zauważam, jak często powtarza się po pierwsze: pairing Draco/Hermiona, a po drugie: odkrywcze pomysły z gatunku "dajmy im wspólne dormitorium!". Preteksty są różne: a to "Prefekci Naczelni zawsze mieszkają razem", a to "coś się zepsuło i chwilowo musimy was nieco zacieśnić", a to znowu "musicie skończyć z tą waszą nienawiścią i nauczyć się współpracy!". Opowiadanie wzięło się zatem właśnie stąd: z irytacji tymi powtarzającymi się motywami. Indżoj!
Czas akcji: przed początkiem szóstego tomu.
Rada pedagogiczna
Omówili już wszystkie najważniejsze kwestie, takie jak rozkład zajęć, powitanie nowego nauczyciela Eliksirów, czy przewidywany przydział uczniów do poszczególnych domów (tego nigdy nie dało się zaplanować szczegółowo – Tiara kierowała się swoistymi kryteriami). Pozostał już tylko punkt ostatni: sprawy różne. Zazwyczaj mieściły się w nim uwagi Argusa Filcha na temat zakazanych na terenie szkoły magicznych zabawek, jakieś inne drobiazgi - i końcowe słowa dyrektora. Kwadrans, pomyślał Snape. Najwyżej kwadrans. Duchem już był obecny w swej chłodnej, zacienionej pracowni...
Nie miał żadnych złych przeczuć, gdy zamiast Filcha, ze swego miejsca podniósł się Dumbledore, chrząkając z lekkim zażenowaniem i poprawiając okulary – połówki.
- Moi drodzy... - zaczął. - Wiem, że spieszycie się do swych zajęć, pozwólcie jednak, że zajmę wam tych kilka chwil sprawą, hm... dość nietypową.
Sięgnął za pazuchę, wydobywając stamtąd solidnych rozmiarów rulon pergaminu. Za pomocą szybkiego machnięcia różdżką rozwinął go i umieścił nieco w górze nad stołem, tak, aby wszyscy mogli go dobrze widzieć. Minerwa MacGonagall postukała lekko paznokciem w swe okulary, zmieniając je z „do patrzenia” na „do czytania”. Hagrid zmarszczył krzaczaste brwi – wyglądało to tak, jakby właśnie chciał zasłonić sobie widok. Oczy Sybilli Trelawney wydawały się jeszcze większe niż zazwyczaj. Snape zlustrował dokument, nie tracąc ani na moment chłodnej i wyniosłej miny, mimo że w duchu powtarzał to samo pytanie, co wszyscy: a cóż to ma znaczyć, u licha?
Mieli przed sobą bowiem potężne, splątane i wysoce skomplikowane drzewo genealogiczne najważniejszych czarodziejskich rodów. Korzenie sięgały czwórki legendarnych założycieli Hogwartu, konary rozrastały się na wszystkie strony, pomniejsze gałązki splatały się w tak skomplikowanych konfiguracjach, że tylko zawodowy heraldyk był w stanie dociec w tym jakiegokolwiek sensu. Gdzieniegdzie, zaznaczone grubszą czcionką, widniały znane nazwiska: Black, Malfoy, Weasley, Longbottom... Stare rody czystej krwi.
Dumbledore dotknął różdżką pergaminu i ten nagle rozbłysł mnóstwem czerwonych punktów. Im dalej od korzeni, im bliżej czasów współczesnych, tym było ich więcej. Snape ściągnął brwi, wpatrując się w skupieniu w wiszącą przed nim kartę. Te czerwone punkty... to nie punkty, to jakieś szlaczki. Nie, wróć. To imiona! Zapisane czcionką najdrobniejszą z możliwych, prawie niewidoczną, gdyby nie to jaskrawe podświetlenie. Zdumiał się. Imiona były praktycznie mu nieznane, a przecież odkąd uczy w Hogwarcie, przez jego pracownię przeszły setki uczniów. Zdolnych i mniej zdolnych, czystokrwistych, półkrwi i mugolaków... Ale ci tutaj? Taka na przykład Aurora Lestrange. Kim, na litość, jest Aurora Lestrange? Rocznik 1979, powinna być w ostatniej klasie... dlaczego on jej nie zna?
Chwilę później zobaczył zabarwione na czerwono nazwisko Filcha i wszystko zrozumiał. Charłacy. Nie miał pojęcia, że jest ich aż tylu. Praktycznie w każdej czarodziejskiej rodzinie... a w szczególności w rodach czystej krwi. Interesujące.
- Cóż, moi drodzy – zabrał ponownie głos dyrektor – mam nadzieję, że po zapoznaniu się z tym dokumentem, jesteście w stanie docenić powagę sytuacji. Liczba osób pozbawionych magicznych umiejętności zwiększa się z roku na rok. Starym rodom praktycznie grozi wymarcie.
Och, przestałbyś być taki poprawny politycznie, pomyślał z irytacją Snape. Osób pozbawionych... też coś. Charłaków! Powiedz to słowo, do cholery!
- Ale przecież... - zaprotestowała McGonagall – to musiałoby się odbić na liczbie uczniów wstępujących do Hogwartu! Jeśli to prawda, powinniśmy mieć teraz taki niż demograficzny, jakiego najstarsi czarodzieje nie pamiętają! Tymczasem o ile się orientuję, co rok przyjmowana jest mniej więcej taka sama liczba pierwszorocznych!
- Owszem, droga Minerwo, masz rację... lecz o jednym zapomniałaś. Na całe szczęście, zdolności magiczne nie są przekazywane wyłącznie w czarodziejskich rodach. Trafiają nam się i samorodne talenty, niektóre doprawdy szczególne. Choćby panna Granger, w której rodzinie, w obrębie dwunastu pokoleń wstecz, nie było ani jednego czarodzieja. I chwała za to Opatrzności, bo gdyby nie świeża mugolska krew, dawno musielibyśmy zamknąć szkołę.
Snape potoczył wzrokiem po zszokowanych twarzach swych kolegów. Zdaje się, że dla części z nich ta nowina była trudna do przełknięcia. On sam... cóż, on też wychowany był w duchu uniżonego szacunku dla wielkich rodów czystej krwi, przyzwyczajono go uważać ich za prawdziwą arystokrację w świecie magii. Nie był jednak szczególnie zaskoczony. To, co odczuwał, można by raczej nazwać złośliwą satysfakcją. Satysfakcją czarodzieja półkrwi, który nagle odkrył, że ci, których całe życie podziwiał, też mają swe wstydliwe tajemnice.
- Co zatem w związku z tym? - zapytał chłodno. - Czego pan od nas oczekuje, dyrektorze?
- Och... no cóż – zawahał się lekko Dumbledore. - Prosiłbym was, kochani, żebyście nie protestowali zbyt głośno, póki nie przemyślicie tego, co powiem. Pomysł wydaje się dość ryzykowny, lecz... jest, jak sądzę, jedynym rozwiązaniem. Powinniśmy z całych sił popierać związki pomiędzy czarodziejami czystej krwi a tymi, pochodzącymi z mugolskich rodzin – wyrzucił jednym tchem. - Historia uczy nas, że takie połączenia dają doskonałe rezultaty jeśli chodzi o potęgę i zdolności potomków. Najlepszym przykładem jest sam Voldemort - jak zwykle odnotował lekkie wzdrygnięcie części obecnych. - Czego jak czego, ale mocy odmówić mu nie można.
- Nie rozumiem cię, Albusie – wtrąciła zgryźliwie McGonagall. - Pomysł wydaje się dobry, ale na brodę Merlina, w jaki sposób MY mielibyśmy zająć się jego realizacją? Założyć biuro matrymonialne? Przecież zdajesz sobie doskonale sprawę, że w dorosłym życiu każdy sam sobie wybiera partnera... albo i nie. Cóż my mamy do tego? W jaki sposób mamy sprawować kontrolę nad absolwentami?
- Otóż właśnie, Minerwo – dyrektor nerwowo zaciskał dłonie. - Jak słusznie zauważyłaś, nie mamy kontroli nad absolwentami. Całą akcję zatem należy przeprowadzić TERAZ. Skupić się na ostatnich rocznikach, dość już dojrzałych, aby... khem. Oni mogą ocalić magiczną rasę! - wykrzyknął patetycznie.
- Ależ to niemoralne! - zapiszczała Trelawney, jej oczy płonęły oburzeniem zza grubych szkieł okularów. - Mamy zachęcać uczniów do rozpusty? O, nie nie nie! Wróżę temu przedsięwzięciu marny koniec...
- Nie mówię, że eksperymentem obejmiemy wszystkich i od razu – dyrektor zignorował jej protest. - Oczywiście, musimy postępować z rozwagą. Na początek wytypowałem dwie osoby, doskonale nadające się do naszych celów...
- TWOICH celów, Albusie! - poprawiła go McGonagall.
- Naszych, Minerwo, naszych... - westchnął Dumbledore. - Jestem pewien, że tobie tak samo jak mnie zależy na tym, aby magiczne umiejętności nie wygasły! jesteście ciekawi zapewne, kogo mam na myśli? To proste. Należy skojarzyć ze sobą przedstawiciela rodu najczystszej krwi – i niezwykle zdolną uczennicę mugolskiego pochodzenia...
- Nie ma mowy! - ryknęli jednocześnie Snape i Hagrid. McGonagall zrobiłaby to samo, ale odebrało jej mowę.
- Nie pozwolę tknąć Hermiony!
- Nawet nie myśl o Draco!
- Panowie, spokój! - głos Dumbledore'a nie brzmiał już dobrotliwie, był teraz czysty i chłodny, lodowaty wręcz. - Widzę, że wciąż nie zdajecie sobie sprawy z powagi sytuacji. To JEDYNE rozwiązanie. Inaczej... nie chciałbym zanudzać was statystyką, lecz jeśli tempo charłaczenia utrzyma się na tym samym poziomie, za trzy pokolenia nie będzie już kogo uczyć. Czarodzieje w Anglii wyginą kompletnie. Nadal będą się trafiać samorodne talenty, lecz bez właściwego pokierowania, zrobią co najwyżej karierę jako jarmarczni iluzjoniści. Czy naprawdę chcecie, by spotkał nas taki los? - zawiesił głos dramatycznie, pozwalając, aby słowa dotarły do nich, drążąc mały wyłom w murze powszechnej niechęci.
- Ma pan na myśli... jakiś eliksir miłosny? - zachichotał niespodzianie milczący dotąd Slughorn.
Lizus, pomyślał Snape, obrzucając niechętnym spojrzeniem swego następcę.
- Tak, twoja pomoc może bardzo się przydać, Horacy – Dumbledore uśmiechnął się, po raz pierwszy od początku tej rady pedagogicznej. - W ostateczności. Najpierw zastosujemy bardziej naturalne środki...
On już podjął decyzję, pomyślała McGonagall. Cokolwiek powiemy, na nic to się nie zda. Albus potrafi być wściekle uparty.
- Jakie środki? - zapytała tak chłodno, jak tylko potrafiła.
- Hmmm... - w oczach Dumbledore'a zabłysły figlarne ogniki. - Wspólne dormitorium?
- Albusie! - żachnęła się Minerwa. - Chyba kpisz! Czegoś takiego nie było, jak Hogwart Hogwartem!
- Cóż, będziemy prekursorami – wymamrotał dyrektor, a jego uśmiech poszerzył się jeszcze. - Prawdę mówiąc, kazałem już skrzatom przerobić jedną z nieużywanych sal na piętrze. Wspólne dormitorium prefektów naczelnych! - dodał rozmarzonym tonem.
McGonagall pomyślała o kolekcji czarodziejskich teleskopów w gabinecie Dumbledore'a. Potężnym wysiłkiem woli zdławiła pojawiające się w jej umyśle podejrzenia. Nie, nie on! Nie Albus, którego zna całe życie!
- Powiem wam jeszcze jedno – dyrektor przybrał ton tajemniczy i pełen satysfakcji. - Ministerstwo również zauważyło ten niepokojący trend i stara się go odwrócić. Postanowiło wprowadzić zachęty finansowe dla młodych czarodziejek, decydujących się na dziecko. Nazywa się to... niech sobie przypomnę... ach tak, becikowe!
Snape poczuł, że musi się wtrącić.
- Dyrektorze, nie bierze pan pod uwagę jednego. Znam doskonale Draco i innych przedstawicieli wielkich rodów. Znam ich dumę. Draco prędzej przysięgnie trwać całe życie w celibacie, niż prześpi się ze szlamą!
Dumbledore spojrzał nań ironicznie znad okularów.
- Ach, Severusie, ilu ty rzeczy jeszcze nie wiesz... Powiem ci jedno. Twierdzisz, że znasz doskonale Dracona Malfoya. No cóż, ja znam jego ojca Lucjusza i wierz mi, jego poglądy na czystość krwi nie zawsze były tak ortodoksyjne, jak dziś. Ale pssst! Spuśćmy zasłonę milczenia na grzechy młodości. Jak to mówią, krew nie woda, nawet ta błękitna. Dwoje młodych, zdrowych, atrakcyjnych czarodziejów, zmuszonych do ciągłego kontaktu... Sami rozumiecie. Poza tym pamiętajcie, że wypełniamy MISJĘ! - jego twarz znów przybrała wyraz natchniony i patetyczny. - To małe poświęcenie ze strony dwójki uczniów może zaowocować ratunkiem dla całego magicznego świata!
Nie przekonamy go, pomyślała z rezygnacją McGonagall. Nie teraz, gdy poczuł się zbawcą ludzkości. Posłała ponure spojrzenie Severusowi, ten z irytacją wzruszył ramionami. Przy drugim końcu stołu Hagrid mamrotał coś niezrozumiale z głową podpartą na pięści. On także zdawał się być zdecydowanie przeciwny szalonym pomysłom dyrektora, ale cóż... nie można powiedzieć, aby jego zdanie gdziekolwiek się liczyło. Reszta – na brodę Merlina! - zdawała się być nawet zainteresowana. Więcej, niż zainteresowana! Z oburzeniem skonstatowała, że Flitwick zakłada się z profesor Vesper o to, jak szybko Hermiona ulegnie. Oczy Sybilli Trelawney błyszczały podejrzanie, pani Hooch zdawała się być szczerze ubawiona.
Minerwie opadły ręce. Nie tego spodziewała się po swych kolegach z grona pedagogicznego...
- A zatem moi kochani, skoro omówiliśmy już najważniejsze sprawy, żegnam was! - Dumbledore znów był promienny i dobrotliwy, jak zwykle. - Czeka nas ważny rok, ciekawy rok! Przygotujmy się do niego jak najlepiej!
Minerwa z westchnieniem wstała od stołu. Ciekawy rok, istotnie. Cóż, trzeba uprzedzić panią Pomfrey. Powinna wiedzieć, czego ma się spodziewać.
3 komentarze:
skąd ty masz ten szablon? O.O A... 2008 rok... I wszystko jasne.
Kogucik kurko kochana ;*
Jakie to jest urocze! :)
Masz dywizy zamiast myślników! Zbrodnia!
Prześlij komentarz