Szukaj na tym blogu

czwartek, 19 stycznia 2017

Sherlock Holmes i Przekombinowane Wszystko

Zawiera spoilery do ostatniego odcinka czwartej serii! (i poprzednich w sumie też)
(tytuł zawdzięczam tej analizie PLUSa)

Do czwartej serii Sherlocka zasiadałam z wielkimi nadziejami. Miała naprawić to wszystko, co zepsuła trzecia, być mniej fanfikiem, a bardziej powrotem do właściwej historii... Czy to wyszło?
No nie bałdzo.
Chociaż, nie powiem, pierwsze dwa odcinki jednak dawały nadzieję. W pierwszym nastąpiło zamknięcie wątku Mary (...aha, ok, tak nam się przynajmniej zdawało, naiwnym), która była zdecydowanie postacią z innej bajki. Co prawda swego czasu, owszem, przyjęłam z miłym zaskoczeniem fakt, że nie okazała się zwykłą kobietą, a super-hiper-duper agentką, to ostatecznie jej zajebistość zaczęła rozsadzać ramy tej opowieści. Mary Morstan, na drugie Sue. W drugim odcinku podobała mi się zagadka kryminalna, ładnie pokazana niepewność, czy to, co widzimy, to rzeczywistość, czy narkotykowe wizje Sherlocka (wędrówka z Faith ulicami Londynu), no i ten odcinek zdecydowanie ukradła pani Hudson. Niemniej, w tym odcinku widać było, że jak scenarzyści wpadli na jakiś genialny pomysł, to będą go wałkować do urzygu. Mam tu na myśli obecność Mary, dialogi, jakie wciąż prowadzi z Johnem w jego wyobraźni, oraz jej przesłanie zza grobu. Wyciągnięte raz, drugi i wreszcie trzeci, jako puenta całej historii; do czego jeszcze wrócę.
No ale zmierzajmy do finału serii.
Od początku wiadomo było, że dostaniemy niespodziankę w postaci trzeciego z rodzeństwa Holmesów. Pojawiało się imię Sherrinford, słabo, ale jakoś jednak zahaczone w kanonie (pochodzi z wczesnych notatek Conan Doyle'a, zanim ten jeszcze ostatecznie nazwał swego detektywa Sherlockiem). Ostatecznie okazało się, że to nie brat, a siostra imieniem Eurus, zaś Sherrinford to nazwa miejsca, w którym jest - albo raczej powinna być - przetrzymywana.
No i tak o. Mieliście dosyć wszechzajebistej Mary, superagentki o skillach wystrzelonych w kosmos? No to dostaniecie Eurus, która jest jeszcze zajebistsza, a oprócz tego jest psychopatyczną zbrodniarką. Oraz czymś w rodzaju Bene Gesserit, ponieważ głosem programuje ludzi. Eurus wciąga Sherlocka, Mycrofta i Johna w swoją grę; jeśli rozwiążą jej zagadki, będą mogli uratować dziewczynkę na pokładzie samolotu pełnego nieprzytomnych (martwych?) ludzi.
Muszę przyznać, że w ogóle nie lubię takich chwytów, jak nagłe wyciąganie z kapelusza postaci, które rzekomo były obecne w danej historii od zawsze, tylko nikt nigdy o nich wcześniej nie słyszał. Taki zabieg rzadko kiedy robi dobrze opowieści; najczęściej zaś powoduje luki, dziury i niekonsekwencje, których nie da się załatać. Albo robi z bohaterów idiotów, bo przecież powinni byli wiedzieć coś, czego nie wiedzieli, albo zachować się tak, a nie inaczej... Ot, podobnym zabiegiem było wprowadzenie w "Kalamburce" Małgorzaty Musierowicz postaci Gizeli, która przygarnęła osieroconą Milę Borejko i wychowała ją, a o której nic nie było wiadomo przez poprzednie kilkanaście tomów Jeżycjady. Dostawszy taką postać, czytelnik zaczyna się zastanawiać - a dlaczego Borejkowie nie utrzymują z nią żadnych kontaktów, dlaczego dzieci nie jeżdżą do babci, dlaczego tak ciepła rodzina ma więcej serca dla obcych osób niż dla starej matki? No i wychodzą na egoistycznych buców, a nie o to przecież autorce chodziło.
Podobnie jest z Eurus. Dla wystrzału, jakim jest jej wprowadzenie, scenarzyści zdecydowali się na bardzo dziwne zabiegi. Sherlock, okazuje się, zupełnie jej nie pamięta, choć jest od niego tylko rok starsza i przez kilka lat wychowywali się razem, a kiedy się rozstawali, miał, nie wiem, ze siedem lat? Trudno mi się ocenia wiek dzieci, w każdym razie nie był oseskiem. Powiedzmy, że się tego nie czepiam, mózg ludzki robi różne dziwne rzeczy, mógł faktycznie ją wyprzeć, zwłaszcza, że była dla niego źródłem silnej traumy. Mycroft za to pamięta ją doskonale, on przez wiele lat był za nią odpowiedzialny... no i właśnie. Trzyma ją w zamknięciu, w najpilniej strzeżonym więzieniu dla wybitnie niebezpiecznych psychopatów, ale korzysta z jej zdolności, za co ta domaga się prezentów. jednym z takich prezentów, pięć lat wcześniej, było kilka minut rozmowy z Moriartym, sam na sam, bez podsłuchu. I wygląda na to, że kiedy Moriarty się uaktywnił, Mycroft w żaden sposób nie skojarzył, że to ma związek z Eurus, nie wtajemniczył Sherlocka, bo...? Idiota, czy aż taki manipulant? Nie, po prostu ofiara genialnych pomysłów scenarzystów.
Eurus natomiast, jak na więźniarkę najpilniej strzeżonego więzienia na małej, skalistej wysepce, dysponuje nie tylko ogromną swobodą, ale i niesamowitymi środkami. Swobodą, wiadomo - "przeprogramowała" dyrektora więzienia i ten ją teraz pewnie wypuszcza kiedy chce i na ile chce. Ale czy też on jej opłaca wszystkie przedsięwzięcia? Musiała mieć przecież środki na utrzymanie w Londynie, na wynajęcie mieszkania, w którym udawała terapeutkę, na inne działania, takie jak zainstalowanie kamer w mieszkaniu Molly i generalnie na wszystkie swoje zakrojone na szeroką skalę akcje. Eurus jest typem takiego demonicznego zbrodniarza, który wszystko może, a jego macki sięgają wszędzie. Jest trochę jak Hannibal Lecter w "Czerwonym smoku", ale Hannibal poruszał się w granicach prawdopodobieństwa i nikt nie kazał nam wierzyć, że ze swej celi jest w stanie zorganizować porwanie samolotu, zaminowanie cudzego mieszkania itd, itp.
(W ogóle, im więcej myślę o Eurus, tym bardziej wydaje mi się ona niemożliwa. Hannibal, zanim go zamknęli, przeżył kilkadziesiąt lat w świecie, znał ludzi i ich reakcje, umiał nimi manipulować. Eurus odizolowano, kiedy była jeszcze dzieckiem; całe życie spędziła w zakładach zamkniętych, a większość tego czasu w pojedynczej celi i z surowym zakazem kontaktów. Jakim cudem umiała się później odnaleźć, być taka naturalna jako choćby dziewczyna podrywająca Johna, jakim cudem rozumiała w ogóle to, co ludzie piszą na Twitterze? [Mycroft: wskazała miejsca trzech planowanych zamachów po godzinie czytania wpisów z Twittera])
Co do niesamowitych zdolności Eurus. No właśnie, dowiadujemy się, że "przeprogramowuje" ludzi, że ktokolwiek przebywał z nią sam na sam, wraca zmieniony, poddany jej władzy... Widz robi "Ooooch!" i spogląda na tę osobę, która długi czas była obiektem specjalnie ukierunkowanych działań Eurus, która odbyła z nią wiele rozmów sam na sam - na Johna. Jak go zmieniła? Czy zwróci się przeciwko braciom Holmes? Kiedy? No i tak czeka człowiek, czeka... i kupa. John zdaje się zupełnie odporny na wpływ Eurus, co więcej, niepokoi się o Sherlocka, który poszedł z nią pogadać, ale nie ma ani pół refleksji, że jego też to dotyczy, nawet bardziej. Może go Mary zaimpregnowała.
No i co do traumy Sherlocka. Cały czas mowa jest o tym, że spowodowało ją zaginięcie ukochanego psa, który się nigdy nie odnalazł, za co odpowiedzialna była Eurus właśnie. Eurus powtarza wierszyk-zagadkę, będący wskazówką co do miejsca ukrycia psa, której to zagadki Sherlock nigdy nie rozwiązał. W finale okazuje się, że nie o psa chodziło - pamięć znowu wywinęła Sherlockowi numer - ale o chłopca, jego przyjaciela, którego Eurus zabiła i gdzieś ukryła zwłoki. Trzask prask i oto mamy numer, którego w filmach nie cierpię, czyli ignorujemy czas i przestrzeń, żeby tylko pokazać efektowną scenę. Byliśmy w więzieniu Sherrinford, na wyspie, nagle wtem! w czasie, gdy nasi bohaterowie są nieprzytomni, przenosimy się do dawnej posiadłości Holmesów. Cóż, pewnie dałoby się to zorganizować, ale znów - skąd siły i środki? W każdym razie John budzi się w studni, przykuty łańcuchem do muru, a Sherlock musi szybko rozwiązywać zagadki, by uratować i jego, i spadający samolot z dziewczynką na pokładzie. Niestety, dramatyzm wyboru pomiędzy przyjacielem a niewinnym dzieckiem szybko pryska, kiedy widz uświadamia sobie, że chyba znów jesteśmy w świecie czyjejś wyobraźni i dziewczynka nie może być prawdziwa - ile czasu leci ten samolot, ile czasu nie rozładowuje się ten telefon, a w ogóle przed chwilą w retrospekcji widzieliśmy małą Eurus biegającą z zabawkowym samolocikiem w ręce. No ale. Studnia oczywiście jest miejscem, gdzie ukryto zwłoki chłopca i tu strzeliłam facepalma, bo sorry - zaginęło dziecko i nikt jej nie przeszukał? W dodatku Eurus w wierszyku-zagadce mówi o "szesnastu w głąb". No jakoś tego nie kupuję. W każdym razie, kiedy nadchodzi ratunek dla Johna, kajdany chyba same magicznie się odpinają, bo ktoś zrzuca mu linę, ale nie widać, żeby pomagał mu się uwolnić. 
A na koniec dostajemy piękną scenkę z kolejnym przesłaniem Mary zza grobu. No ile można. Będzie tak w każdym ważniejszym momencie życia podsyłała im płyty ze swoimi nagraniami, zaplanowała to jak Hari Seldon? W każdym razie Mary wygłasza mowę o tym, jak Sherlock i John są potrzebni światu, w tle chłopcy porządkują i przywracają do pierwotnego stanu zniszczone wybuchem mieszkanie, i dla mnie to jest taki sygnał: resetujemy wszystko, zaczynamy od zera. Jak nowa linia czasowa w komiksach. Jak przesunięcie przez Disneya całej okołogwiezdnowojennej twórczości z kanonu do legend. W sumie, mogliby tak przesunąć ostatnie dwie serie; wróćmy do momentu, kiedy czekaliśmy na powrót Sherlocka...
Albo uznajmy, że jednak zginął w Reichenbach Fall. 

5 komentarzy:

Anonimowy pisze...

A to nie było tak, że Euros była od Sherlocka rok młodsza, a nie odwrotnie? Znaczy, nie żeby to miało jakies wielkie znaczenie, ale tak to zrozumiałam

kura z biura pisze...

A możliwe, zapamiętałam rok różnicy, mogło mi się pomylić, w którą stronę.

Anonimowy pisze...

Kuro!
Bardzo mi się podoba Twój wpis i notka Anneke.
Ja ogólnie lubię tą serię,ale chyba najbardziej pierwszy sezon.Watson nie jest grubym,starszym panem,tylko fajnym facetem, z Sherlockiem mają ekranową chemię -fajne było.
Niestety,jak w wielu serialach,z sezonu na sezon gorzej.Ten ostatni odcinek,który słusznie wypunktowałyście z Anneke,zostawił mnie z jednym wielkim WTF? Nic się tam kupy nie trzymało.Sherlcok nie widzący braku szyby choćby.
Ja mam takie ogólne zastrzeżenie do Sherlcoka (i do Sheldona z Bing Bang Theory przy okazji)- tak,mogą być geniuszami i pogardzać mniej inteligentnymi ludźmi,ale wiedzą -jeśli nawet tego nie czują - że istnieją pewne zasady.Lekceważenie rodziców,którzy stracili syna jest dowodem chamstwa właśnie.To już Lecter chociaż udawał dżentelmena w towarzystwie.
Ktoś napisał na facebooku,ze jak się nam nie podoba,to napiszmy sobie fanfik.A ja nie chce pisać fanfików, tylko sensowne rzeczy oglądać.Szkoda,że tak się skończyło.

Bardzo pozdrawiam

Chomik

Anonimowy pisze...

Eurus jest typem takiego demonicznego zbrodniarza, który wszystko może, a jego macki sięgają wszędzie.

Hydra!!!!

Chomik

Anonimowy pisze...

Pierwsze trzy sezony Sherlocka oglądałam po 3 razy, bardzo mi się podobały, oh ah i w ogóle. Z niecierpliwością czekałam na czwarty, a tu taki klops. Pierwsze dwa odcinki mnie tylko wynudziły. Trzeci wynudził i wkurzył tą Euros. Cieszę się, że nie tylko ja widzę, jak słabe to było.