Szukaj na tym blogu

piątek, 9 maja 2008

Indiana Jones i Skarb Chaldejczyków, odc. 18

Wąskie, ciemne korytarze jaskini pokryte były starożytnymi reliefami, skomplikowaną plątaniną groźnych symboli, częściowo zatartych przez nieubłagany czas. Szli powoli, gęsiego, miejscami z trudem przeciskając się przez ciasne szczeliny. Korytarz, początkowo wiodący ostro w dół, po pewnym czasie rozszerzył się, a spadek stał się nieco łagodniejszy. Wysokie sklepienie niknęło w mroku. Gdzieś w oddali skalne kominy musiały łączyć się z powierzchnią, gdyż lekki powiew poruszał płomieniami pochodni, a powietrze nie było aż tak stęchłe, jak przy wejściu.

Jones i Kate szli na czele, jednak nie można było powiedzieć, żeby czuli się jak przewodnicy wyprawy. Raczej... zakładnicy. Za nimi postępowali uzbrojeni ludzie Cutterdale'a, zbieranina ciemnych typów, wynajętych Bóg wie gdzie i gotowych na wszystko. Sam Anglik wraz z gruzińskim profesorem szli za nimi, wymieniając od czasu do czasu przyciszonymi głosami jakieś uwagi. Na samym końcu dreptał Tom Jameson, jeden z najzdolniejszych studentów Kate i, niestety, wtyka Cutterdale'a. Trzymał się teraz na uboczu, z dala od nich, jakby wstydząc się nieco roli, jaką odegrał w całej tej historii.

Indiana zatrzymał się i przybliżył pochodnię do ściany, w skupieniu oglądając pojawiające się na niej symbole. Ich treść zaniepokoiła go.

- Dlaczego nie idziemy dalej? - syknął zniecierpliwiony Cutterdale. - Doktorze Jones, niech pan zostawi te rysunki, to nie jest ważne!

Indiana odwrócił się raptownie, z twarzą wykrzywioną gniewem.

- Niech mi pan nie mówi, co jest ważne! - ryknął, zaciskając pięści. - Zniszczył pan oryginalne tabliczki, pominął Bóg wie ile informacji, tu, gdzie każda wskazówka się liczy! Możemy wszyscy zginąć przez pańską pychę i zadufanie!

- Doktor Jones ma rację - niespodziewanie poparł go Kaawalidze. - Musimy teraz zachować szczególną ostrożność, każdy strzęp informacji może mieć kluczowe znaczenie.

Indiana spojrzał na niego, zaskoczony. Jego okrzyk był przede wszystkim wyrazem bezsilnej frustracji, nie sądził, że zyska poparcie u jednego z autorów całej intrygi.

Cutterdale wzruszył ramionami. Uspokoił gestem swoich ludzi, którzy już szykowali się do włączenia w awanturę.

- Proszę bardzo, zastanawiajcie się zatem, byle nie za długo - stwierdził chłodno.

Kate wcisnęła się pomiędzy Jonesa a Gruzina. We trójkę uważnie przyglądali się rytom na ścianie.
Skrzydlaty demon o paskudnej twarzy trzymał w szponiastych łapach coś, co wyglądało jak czteroramienna gwiazda, otoczona koncentrycznymi kręgami. Faliste promienie wychodziły spomiędzy jej ramion, dosięgając stylizowanego wizerunku bramy.
Twarz Kaawalidze przybrała wyraz triumfu.
- Oto ona - wyszeptał. - Potężna broń Sumerów. Ogień, niszczący całe miasta, obracający kraj w perzynę. Ruszajmy!
Indiana nie podzielał jego entuzjazmu.
- Moim zdaniem, to po prostu wyobrażenie opiekuńczego bóstwa - wtrąciła się Kate.
- Moja droga - Gruzin przybrał ton protekcjonalny - jesteś za młoda, żeby cokolwiek o tym wiedzieć. Ja strawiłem pół życia na poszukiwaniach śladów tej potęgi, jaką dysponowali nasi przodkowie, a o której myśmy kompletnie zapomnieli. To są okruchy, strzępy, urywki dawnych przekazów, lecz jeśli człowiek umie czytać pomiędzy wierszami...
- To się nie trzyma kupy - mruknął ironicznie Indiana. - Gdyby starożytni posiadali tak rozwiniętą wiedzę, my, ich potomkowie, zasiedlilibyśmy już cały Wszechświat!
- Przypuszczamy, że ta wiedza zaginęła wraz z zatopieniem Atlantydy - wyjaśnił spokojnie Kaawalidze. Jones i Kate spojrzeli po sobie i wzruszyli ramionami. - Tak, pan to zapewne uważa za bzdurę. Jednak niech pan sobie przypomni, ile razy w trakcie własnych poszukiwań natknął się pan na coś, czego nie umiał wyjaśnić? Na przykłady wykorzystania technik, których, na zdrowy rozsądek, dawni ludzie nie powinni w ogóle znać? Na znaleziska świadczące o niezwykle rozwiniętej wiedzy z takiej czy innej dziedziny, o obserwacjach, których my mogliśmy dokonać dopiero za pomocą narzędzi wynalezionych setki lat później?
Indiana otworzył usta, by dać jakąś ciętą odpowiedź, lecz nagle je zamknął. Faktycznie, przypomniało mu się to i owo. Niejeden raz sam zastanawiał się na przykład, skąd u starożytnych Majów tak szczegółowa wiedza astronomiczna...
- No właśnie - Kaawalidze obserwował go z wyrazem satysfakcji na twarzy. - Niech pan lepiej uwierzy, doktorze Jones. Szukamy źródła wiedzy, która, jeśli znajdzie się w odpowiednich rękach, może zmienić cały nasz świat.
W odpowiednich rękach, pomyślała Kate. W tym cały problem. Czyje ręce będą się nadawały do dźwigania takiej odpowiedzialności? Nagle ze zdumieniem zdała sobie sprawę, że praktycznie dała się przekonać Gruzinowi. Jones chyba myślał o tym samym, gdyż rzucał krótkie spojrzenia z ukosa na Cutterdale'a.
- Czy państwo naukowcy już skończyli? - odezwał się lord z drwiną w głosie. - Nie chciałbym was popędzać, ale płacę moim ludziom od godziny.
Ruszyli dalej. Korytarz nadal prowadził w dół, w powietrzu unosił się jakiś ledwo wyczuwalny, lecz charakterystyczny zapach. Indiana pociągnął nosem. Smoła. No tak, znajdowali się przecież na terenach, gdzie starożytni wydobywali asfalt i smołę, być może w tej jaskini też znajdowały się jakieś pokłady tych substancji. Szedł bardzo powoli, uważnie oglądając ściany w niepewnym blasku pochodni. Ze szczególną podejrzliwością przyglądał się wszelkim skalnym występom, mając w pamięci zdradliwe pułapki, z jakimi zdążył się już zetknąć w grobowcach i świątyniach. Przesuwające się ściany... spadające głazy... wilcze doły... co takiego zdołali tu zainstalować mistrzowie z Ur?
Pochłonięty tymi wyobrażeniami, drgnął gwałtownie, gdy nagle jego noga uwięzła w czymś... czymś, co ustąpiło z kruchym trzaskiem i suchym, nieprzyjemnym szelestem. Spojrzał w dół.
Wyschłe ciało ludzkie, okryte strzępami łachmanów, leżało skulone w poprzek korytarza. Szara skóra łuszczyła się płatami, wyszczerzona czaszka spoglądała na nich przez puste oczodoły. Zapadnięte, pokryte strzępami skóry policzki sprawiały, że twarz wydawała się wykrzywiona w nieludzkim cierpieniu. Indiana z lekkim obrzydzeniem stwierdził, że swym nieostrożnym krokiem zmiażdżył klatkę piersiową trupa, która rozsypała się teraz w kupkę suchego popiołu. Kate pisnęła zdławionym głosem, zaraz jednak zdołała się opanować. Przykucnęli nad ciałem.
- Rabuś grobowy? - zastanawiał się Jones. - No cóż, nie miał szczęścia.
- Wyjątkowo dobrze zachowane ciało - mruknęła Kate. - Prawdopodobnie zaszła naturalna mumifikacja.
- Spójrz na jego pozycję - przesunął się, by lepiej można było widzieć to, co zostało z domniemanego rabusia. - Upadł z twarzą zwróconą w stronę wylotu korytarza. Uciekał przed czymś?
- Gdzieś już to widziałam - Kate ściągnęła brwi w zamyśleniu. - Skulone, zwinięte zwłoki. Ludzie, którzy zginęli przez...
- Uduszenie! - dokończył Jones.
Kate otwartą dłonią palnęła się w czoło.
- Jak mogłam zapomnieć... w identycznej pozycji leżała większość ciał mieszkańców Pompejów. Ich dopadły trujące, wulkaniczne wyziewy, a co zabiło tego tutaj?
- Dymna Grota... - syknął Jones. - Ta nazwa z pewnością nie powstała przypadkowo.
Spojrzeli na siebie ze zgrozą w oczach.

Jones uniósł pochodnię, oświetlając dalszy ciąg korytarza i gwizdnął przez zęby. Migoczący płomień ukazywał coś, co na pierwszy rzut oka wyglądało jak kupki poszarpanych łachmanów. Wiedzieli jednak doskonale, co to było tak naprawdę. Inne trupy.

Powoli przy dwojgu archeologach zebrała się reszta ekspedycji. Cutterdale jakby nieco zbladł, choć w zasadzie trudno było cokolwiek stwierdzić w nierównym, rwanym blasku pochodni. Kaawalidze zachowywał zimną krew i obojętny spokój prawdziwego czekisty. Ludzie Cutterdale'a klęli pod nosem, przypatrując się wyschłym szczątkom z mieszaniną lęku i fascynacji. Któryś zaczął się szybko, zabobonnie żegnać.

- Co to, kurwa, jest? - odezwał się jeden z najemników, niski, krępy Irlandczyk.

- Prawdopodobnie rabusie grobów - chłodny głos Jonesa zabrzmiał wyjątkowo wyraźnie w zapadłej nagle ciszy.

- I my mamy tędy iść? - w głosie Irlandczyka drgało napięcie, twarz lśniła od potu.

- Owszem - Jones wpatrywał się w niego przymrużonymi oczami. - Iść i modlić się, żeby nas nie dopadło to samo.

- Zamknij się, Jones! - warknął ostro Cutterdale. - Spokój! - ryknął w stronę grupy, która zaczynała buntowniczo szemrać. - Nie jesteście babami, nie boicie się chyba duchów! Zresztą, kto się boi, niech zawraca, reszcie podwajam stawkę.

To był argument nie do odparcia. Irlandczyk rzucił jakiś plugawy żart, pozostali zarechotali, jakby chcieli w ten sposób odegnać swe obawy. Któryś z nich szturchnął Jonesa lufą karabinu, zmuszając do wstania. Ruszyli.

Powoli i ostrożnie przesuwali się gęsiego pomiędzy poskręcanymi ciałami, których ułożenie zdradzało, że ich śmierć nie była lekka, a agonia długa i bolesna. Puste oczodoły zdawały się wpatrywać w nich intensywnie, jakby ostrzegając przed dalszą wędrówką... Niekiedy światło błysnęło na fragmencie metalu, grocie włóczni, ostrzu miecza, w tej suchej atmosferze niemal nietkniętych korozją. Blask pochodni przygasł nieco i zmatowiał, jakby powietrze przesycone było jakąś lekką mgiełką czy dymem. W ciszy słychać było tylko powolne szuranie kroków, ciężkie, niespokojne oddechy i od czasu do czasu suchy trzask, gdy czyjaś nieostrożna stopa rozgniatała jednak kruche kości. Na poczerniałych, jakby pokrytych sadzą ścianach tańczyły ich powykręcane cienie, jak orszak starożytnych upiorów. Naliczyli kilkanaście ciał. Ktokolwiek połakomił się na tajemnice grobowca Lota, zapłacił za to wysoką cenę.

Minęli już niemal makabryczną grupę, gdy za plecami Jonesa nagle rozległa się seria strzałów i głośne przekleństwa. To któryś z ludzi Cutterdale'a nie wytrzymał napięcia. Ci zabijacy co prawda bez zmrużenia powiek potrafili strzelić człowiekowi w plecy, lecz ciemność groty, jej wąskie, tajemnicze korytarze, a teraz jeszcze starożytne, ohydne trupy... to najwyraźniej było dla nich za dużo. Huk strzałów i wizg kul odbijały się jękliwym echem w mrocznym korytarzu, narastając, grzmiąc, jakby szydziło z nich całe stado antycznych demonów.

- Uspokój się, O'Rourke! - wrzasnął Cutterdale. Przysadzisty Irlandczyk, z twarzą wykrzywioną wściekłością i strachem, strzelał na oślep w górę, wykrzykując przy tym całe litanie najbardziej rynsztokowych określeń. Ich adresatką była głównie mamusia tego, który wciągnął ich wszystkich w tę aferę. Indiana wzdrygnął się. Wywrócone oczy O'Rourke'a błyszczały niekłamanym szaleństwem. Archeolog nie obawiał się starożytnych nieboszczyków, ani nawet śmiertelnych pułapek czyhających w grobowcach, lecz były dwie rzeczy, jakie napełniały go przerażeniem: węże i wariaci. Zastygł w bezruchu, nie wiedząc, co robić. Irlandczyk, rycząc wściekle, skierował karabin w ich stronę.
Zaraz zginiemy, pomyślała Kate z dziwnym, nienaturalnym chłodem obserwując całą scenę.

Ostry trzask dał się słyszeć od strony sklepienia. Podnieśli głowy. Kilka luźnych kamieni spadło, roztrzaskując się u ich stóp. Potem kilka następnych, większych. Drobny, gęsty pył wirował w powietrzu. Gdzieś w oddali narastał groźny pomruk.

- Uciekamy! - wrzasnął Indiana. Rzucili się przed siebie. W ostatniej chwili. Za nimi z przeciągłym hurgotem osunęło się skalne sklepienie, całkowicie blokując wyjście.

4 komentarze:

Anonimowy pisze...

> Skrzydlaty demon o paskudnej twarzy

Jeśli był to demon Pazuzu, lub jakiś jego krewny, to rzeczywiście - niemiła postać ;)

Dzięki, że kazałaś się obssunąć sklepieniu ZA nimi. Inaczej mieliby kłopot. :)
Co do żeber - one bywają twardawe, nawet po wielu latach od zmumifikowania. No, dobra - przyjmijmy, że Indiana stąpnął trupcowi w jamę brzuszną.
Mogło chrupnąć.

jasza

kura z biura pisze...

No, nareszcie się Waćpan odezwałeś, bo już mnie ta cisza zaczynała niepokoić.

Anonimowy pisze...

> już mnie ta cisza zaczynała niepokoić.

Jasne. Jestem tu tylko od zakłócania ciszy
:(

jasza (pogrążony w rozmyślaniach na swoją rolą społeczną)

kura z biura pisze...

Jaszo, no weź.
Ja tu czekam z niecierpliwością na Twoje komentarze, wytkniesz mi coś czy nie wytkniesz, spodoba Ci się, czy nie spodoba, a Ty się czepiasz słówek.