XVII.
Chłód nocy przenikał ich ciała, gdy stali tak pod Ręką Proroka, czekając na ukazanie się Wenus. Bieriezow przechadzał się niecierpliwie w tę i z powrotem pomiędzy śladami wygasłych ognisk. Kaawalidze zastygł w niemal katatonicznym bezruchu, z rękami skrzyżowanymi na piersi, sam podobny do starożytnego posągu. Kilku uzbrojonych Rosjan ustawiło się półkolem, bacząc pilnie na każdy ruch Jonesa. Skała, wysokości mniej więcej czteropiętrowego budynku, wznosiła się nad nimi groźną, poszarpaną linią. Otaczające ich pasmo wzgórz, puste i wymarłe, sprawiało niesamowite wrażenie w bladym świetle księżyca. Kate dygotała, mimo skórzanej kurtki narzuconej na ramiona. Nie byli związani, Sowieci doszli widać do wniosku, że nie będą uciekać spośród uzbrojonej eskorty.
Mijały minuty. Wreszcie na południowym wschodzie, nad grzbietem pagórka ukazało się jasne światełko.
- Teraz, Jones! - syknął podekscytowany Bieriezow.
Archeolog ruszył powoli, wpatrując się w światło. Ciemny kontur skały odcinał się wyraźnie od rozgwieżdżonego nieba. Cofnął się nieco, oddalając od grupy... i natychmiast usłyszał szczęk odbezpieczanej broni. Sowieci nie zamierzali ryzykować. Wzruszył ramionami. Nie, tym razem nie planował ucieczki. Był zbyt blisko rozwiązania zagadki, co z tego, że z wrogami na karku. Miał wrażenie, że każde z nich - on sam, Kate, Bieriezow i Kaawalidze - spodziewało się zupełnie czegoś innego. On nie tracił nadziei, że odnajdą jednak świątynne skarby, Bieriezow oczekiwał gotowego egzemplarza tajemniczej broni, Kate i Kaawalidze sądzili raczej, że w grobowcu ukryte są tablice bądź manuskrypty z tajemną wiedzą starożytnych Sumerów. Oczywiście, mogło się zdarzyć, że w ogóle nie znajdą nic. Grobowiec mógł zostać splądrowany setki lat temu... Pogrążony w takich rozważaniach, przesuwał się powoli, aż znalazł właściwy punkt, w którym Wenus widoczna była na samym szczycie skały.
Rozejrzał się uważnie.
Za plecami miał skalną ścianę z usypanym u jej podnóża stosem luźnych kamieni. Gdzieś tu prawdopodobnie kryło się wejście do groty. Nieubłagany czas zatarł co prawda wszelkie ślady, lecz Indiana ani przez chwilę nie wątpił w to, że je odnajdą.
- Do roboty! - zakomenderował Bieriezow. Rozsądniej byłoby poczekać do świtu, rozpocząć poszukiwania w blasku dnia, lecz on również nie mógł opanować niecierpliwości. Rozpalili ogniska, by choć trochę oświetlić teren. Rosjanie zabrali się za odrzucanie kamieni, łopatami pogłębiali wyrobisko.
W zasadzie, gdyby teraz dyskretnie się oddalili... Ale nawet Kate patrzyła zafascynowana, jak spod usypiska wyłania się podstawa skały, poszarpana, poryta szczelinami. Któraś z tych szczelin prawdopodobnie była wejściem...
Bieriezow z pochodnią w ręku zbliżył się do ściany. Blask ognia oświetlał pęknięcia i uskoki, układające się w fantastyczne wzory, od wieków nie oglądane ludzkim okiem. Pozostali zbliżyli się za nim, na chwilę puszczając w niepamięć sytuację, w jakiej się znajdowali, pochłonięci jedynie pasją badawczą.
- Ujrzysz oblicze Lota, męża sprawiedliwego... - mruknął pod nosem Indiana. Czy ten wers też coś oznaczał, czy był jedynie metaforą? Cofnął się kilka kroków i unosząc pochodnię uważnie przyglądał się skale. Wzdrygnął się. Przez chwilę miał głupie wrażenie, że skała patrzy też na niego.
Ależ tak! Te dwa wąskie, ciemne otwory przypominały zmrużone oczy!
- Kate, spójrz! - syknał konspiracyjnie. - Ty też to widzisz?
Skinęła głową. Im dłużej się wpatrywali, tym bardziej skalna ściana przypominała zniszczone, poryte zmarszczkami, zatarte przez czas oblicze starca. Dwie jamy tworzyły oczy, skalny występ, kończący się tuż nad ziemią - nos. Gdzie były usta? Indiana przypadł do ziemi, odgarniając rękami drobniejsze kamienie. Tak. Tuż nad linią gruntu widniał wąski otwór, z wnętrza wionęło stęchłe powietrze. Wziął pochodnię, ostrożnie zajrzał w głąb. Zobaczył ścianę pokrytą krystalicznymi naroślami, migoczącymi słabo w blasku ognia. Wąski, ciasny korytarz prowadził ostro w dół. Tak, to mogło być tu. Odwrócił się, podekscytowany.
- Chyba znalazłem wejście. Trzeba jeszcze nieco pogłębić.
Sowieci z zapałem wzięli się do łopat.
- Doktorze Jones, pan pierwszy - oznajmił Bieriezow, gdy po kwadransie otwór jaskini został odsłonięty na tyle, że można było się weń wcisnąć. Indiana bez słowa wziął kolejną pochodnię. Kątem oka zdążył jeszcze zauważyć grymas - złości? rozczarowania? na twarzy Kaawalidze. Zaczerpnął głęboko powietrza, poprawił kapelusz i dał pierwszy krok w ciemność.
Drugiego nie zdążył, bo nagle za jego plecami wybuchło jakieś zamieszanie. Czerwony blask racy znienacka zalał wszystko dookoła.
Usłyszał strzał i krzyki. Cofnął się i zastygł w niebotycznym zdumieniu.
Bieriezow osuwał się na kolana, spomiędzy palców przyciśniętych do piersi ciekła mu krew. Jacyś ludzie - skąd się wzięli? - mierzyli z karabinów do pozostałych Rosjan. Kate przyciskała dłoń do ust, tłumiąc krzyk. Tylko Kaawalidze przechadzał się spokojnie, z wyrazem złośliwej satysfakcji na zeszpeconej blizną twarzy. Przykucnął przy Bieriezowie.
- Niestety, towarzyszu, musimy się pożegnać - wychrypiał.
- Zdrajca! - wykrztusił Bieriezow. - Sprzedałeś się imperia... - zabrakło mu siły, by dokończyć.
- Nie chodziło o pieniądze - Gruzin uśmiechnął się zimno. - Nie zrozumiecie tego... Może wam wystarczała praca ku chwale ojczyzny, lecz ja nie zamierzam umierać w zapomnieniu.
Bieriezow łapał powietrze jak ryba wyjęta z wody, w kąciku ust pokazała mu się krwawa piana. Jones patrzył w osłupieniu, jak Kaawalidze wyciąga z kabury rewolwer, kierując go prosto w czoło komisarza. Padł strzał. Kate z krzykiem przypadła do Jonesa, kryjąc twarz na jego piersi. Jak na komendę odezwała się broń pozostałych napastników, Rosjanie jeden po drugim osuwali się na ziemię.
Kaawalidze wolnym krokiem podszedł do dwojga archeologów. Rozciągnął usta w szerokim uśmiechu, blizna na policzku zafalowała.
- Proszę się nie obawiać. Nic wam nie grozi. Wciąż jesteście nam potrzebni.
- Dla kogo z kolei pan pracuje? - mruknął nieufnie Jones.
Nie musiał długo czekać na odpowiedź.
- Witam, doktorze Jones - odezwał się spokojny, chłodny głos. Kate drgnęła, zaskoczona. Zza skał wyłoniła się sylwetka wysokiego, szczupłego, łysiejącego mężczyzny.
- Witam, lordzie - odparł Jones opanowanym głosem, choć zdumienie przenikało go całego. - Nie mogę powiedzieć, żebym się pana tu spodziewał.
- Cóż... postanowiłem osobiście dopilnować postępów mojej ekspedycji. Nie mogłem wszak dopuścić, żeby tak istotne odkrycia wpadły w obce ręce...
- Ma pan na myśli... berło? - mruknął Jones, świdrując Anglika wzrokiem spod ronda kapelusza. Cutterdale prychnął, rozbawiony.
- Doktorze Jones, niech pan nie będzie naiwny. Chyba zdążył się już pan przekonać, że gra toczy się o znacznie wyższą stawkę.
- Więc jednak... broń? Od jak dawna pan wiedział?
- Od samego początku - uśmiech lorda przybrał odcień złośliwości. - Właśnie dlatego był mi potrzebny ktoś taki jak pan. Dobry archeolog, obdarzony intuicją i szczęściem, lecz jednocześnie, hm... nie na tyle biegły w piśmie klinowym, aby połapać się w moim drobnym oszustwie.
- A jednak! - odezwała się milcząca dotąd Kate. - Wiedziałam, że coś mi się nie zgadza!
- Tabliczki były sfałszowane? - Jones czuł, jak narasta w nim wściekłość. Dał się podejść, wykorzystać jak dziecko przez tego gładkiego, obślizgłego drania!
- Niezupełnie... - lord pokręcił głową. - Powiedzmy, lekko podrasowane.
- Ale dlaczego, na litość boską? - Indiana stwierdził, że przestaje to wszystko ogarniać. Sam był człowiekiem raczej prostolinijnym i gubił się nieco w zetknięciu z tak makiawelicznymi umysłami jak Cutterdale.
- Zależało mi na tym, aby wzbudzić pańskie zainteresowanie, nie zdradzając jednocześnie właściwego celu wyprawy - uprzejmym tonem wyjaśnił lord. - Sam pan rozumie, że pewne sprawy mają znaczenie strategiczne. Ogólnoświatowe. Czy zgodziłby się pan na udział w ekspedycji, wiedząc dokładnie, o co chodzi? Pan być może, lecz pański rząd? Dlatego zniszczyłem część oryginalnych tabliczek...
- Barbarzyńca! - syknęła Kate, spoglądając na Cutterdale'a z potępieniem.
- I przygotowałem ich nową, ulepszoną wersję. Ot, choćby samo sformułowanie "Skarb Chaldejczyków". W oryginale nie ma ani słowa o skarbach, lecz wiedziałem, że ta fraza mocno podziała na pańską wyobraźnię - Cutterdale wydawał się być szczerze ubawiony swym pomysłem. - Tekst na podstawie oryginału opracował dla mnie były pracownik British Museum, wyrzucony niegdyś za drobne oszustwa, a same tabliczki wykonał zdolny, młody artysta. Przyzna pan, że były niemal doskonałe! Włączyłem je następnie w cykl prawdziwych formuł modlitewnych, aby wzmocnić efekt autentyzmu. Co prawda, doktor Bertram jako ekspert mogła odkryć mistyfikację... lecz liczyłem na pański indywidualizm i niechęć do dzielenia się posiadaną wiedzą z innymi. A w ostateczności na interwencję mojego człowieka.
- Pańskiego człowieka? - Kate wpatrywała się w lorda oczami rozszerzonymi ze zdumienia.
- O ile się nie mylę, przeżyliście atak ze strony pewnego Beduina - uśmiechnął się Cutterdale. - Tak, doktor Bertram, to pani była celem. Nie udało się, trudno. Zresztą, okazało się, że pani też jest w jakiś sposób przydatna... zapewne bez pani udziału trudniej byłoby skłonić doktora Jonesa do współpracy - wymienił porozumiewawcze spojrzenia z Kaawalidze.
- Wiedział pan o wszystkim - syknął Jones.
- Oczywiście. Gdyby pan mnie lepiej znał, wiedziałby, że słynę z umiejętności pozyskiwania ludzi. Tom Jameson jest bardzo lojalnym młodym człowiekiem. Jego regularne telegramy pozwalały mi trzymać rękę na pulsie.
Indiana przypomniał sobie, że faktycznie Jameson był tym, który najczęściej jeździł do pobliskiego miasta załatwiać różne sprawy.
- Z drugiej strony, dzięki nieocenionej pomocy profesora Kaawalidze, byłem też na bieżąco informowany o tym, co dzieje się w obozie waszej konkurencji - lord skinieniem głowy podziękował Gruzinowi. - Profesor miał już dość władzy politruków...
- Byliśmy w stałym kontakcie radiowym - wyjaśnił Kaawalidze. - Bieriezow nadawał swoje meldunki, a ja swoje - stwierdził z satysfakcją.
- Jednego nie rozumiem - Indiana postanowił wyjaśnić ostatnią, dręczącą go wątpliwość. - A ciężarówka? Zmienił pan zdanie? Mimo wszystko mieliśmy zginąć oboje?
- A nie, to my - pospieszył z odpowiedzią Gruzin. - Jak panu wyjaśnił towarzysz komisarz, konkurencję należy eliminować zawczasu.
- Bez obaw, bez obaw - lord uniósł dłonie uspokajającym gestem. - Te pomysły dawno już zostały zarzucone. Czeka nas trudne zadanie, wymagające pełnej współpracy, z którego każde z nas odniesie wiele korzyści. A pana nazwisko - zwrócił się w stronę Kaawalidze - stanie się wreszcie tak sławne, jak pan na to zasługuje.
Jones skrzywił się sceptycznie. Korzyści... dla nich zapewne największą korzyścią będzie wyniesienie głów cało z tej afery. Nie mogli jednak odmówić. Postawa uzbrojonych ludzi Cutterdale'a była zbyt jednoznaczna.
- Dobrze - westchnął lord. - Myślę, że wyjaśniliśmy sobie wszystko, nie traćmy zatem więcej czasu. Doktorze Jones, pan prowadzi! - wskazał na skalną szczelinę.
Indiana wzruszył ramionami i ponownie zagłębił się w cień.
1 komentarz:
No tak, o Cutterdalu zapomnieliśmy w naiwności naszych serc ;)
Prześlij komentarz