Magazyn ekspedycji nie był może szczególnie wielki, ale za to dość zagracony. Mimo fascynacji Arką, Abner nie zapominał o podstawowym celu swej wyprawy, czyli wyposażeniu nowo powstałego muzeum w Ashtonville w odpowiedniej jakości eksponaty. Miał pod tym względem trochę szczęścia: na zapleczu świątyni trafili jakiś czas temu na komnaty, w których składano wota pielgrzymów. Tak więc ekipa obłowiła się nieco; naczynia, posążki i drobne przedmioty codziennego użytku czekały już tylko na zapakowanie i wysłanie w świat.
Jeśli oczywiście przejdą weryfikację.
Abner stał w drzwiach, z pozorną niedbałością opierając się o futrynę, lecz jego wzrok czujnie śledził niewysoką sylwetkę Mustafy Khamila, przesuwającą się powoli pomiędzy znaleziskami. Spod przeciwległej ściany obserwował go Indiana, również z wystudiowaną obojętnością na twarzy. Urzędnik spokojnie i metodycznie oglądał poszczególne eksponaty, od czasu do czasu robiąc jakieś zapiski w podręcznym notesie. Szczęki Ravenwooda zaciskały się wówczas mocno, a na czole pojawiała się pionowa zmarszczka.
Khamil, zdawało się, skończył. Wyprostował się i obrzucił krytycznym okiem pomieszczenie. Magazyn znajdował się po prostu w jednej z izb ich kwatery, dla bezpieczeństwa wstawiono jedynie kratę w oknie i wzmocniono drzwi. Twarz urzędnika przybrała wyraz zaniepokojenia.
- Nie boją się panowie kradzieży? - zapytał prosto z mostu.
Abner wzruszył ramionami, powstrzymując cisnące mu się na usta kąśliwe uwagi.
- Nikt poza nami nie ma tu dostępu - wyjaśnił. - Jak pan widzi, drzwi wychodzą na wewnętrzne podwórze, są też zawsze starannie zamknięte. Bez obaw, potrafimy upilnować nasze znaleziska.
- Ale mimo wszystko, dla zręcznego włamywacza...
- Nie mieliśmy z tym do tej pory kłopotów - oświadczył stanowczo Abner. Indiana spojrzał na niego z lekkim zdziwieniem. Pamiętał doskonale, co Marion opowiadała mu o kradzieży kilku figurek jeszcze przed jego przyjazdem. No, ale najwyraźniej Abner nie miał zamiaru wtajemniczać Mustafy Khamila w ich perypetie. W zasadzie słusznie: dzięki interwencji Hassana figurki się wszak odnalazły, a cała sprawa ucichła. Po co teraz mieszać w to Departament Starożytności?
- Skończył pan już? - w głosie Abnera przebijało zniecierpliwienie. Chciał mieć to wszystko już za sobą, niechże ten urzędas wreszcie zostawi ich w spokoju... Zanosiło się na kolejny zmarnowany dzień, znów nie pójdą do świątyni. Zresztą może i lepiej, tam nic nie było oprócz ciasnych korytarzy przyprawiających go o klaustrofobię. Wiązał tyle nadziei z drugim stanowiskiem, lecz i ono okazało się złudą, oszustwem zaaranżowanym w celu wciągnięcia ich w pułapkę. Przełknął głośno ślinę, czując, jak narasta w nim złość. Abu Simbel rozczarowało go. Zamiast wielkiego odkrycia, które pozwoliłoby mu powrócić w chwale do naukowego świata, miał przed sobą tylko piętrzące się trudności. I jeszcze ten cały Khamil, z którym trzeba obchodzić się jak ze śmierdzącym jajkiem, aby nie wstrzymał zgody na wywóz eksponatów. Cholerny świat.
- Tak, skończyłem - urzędnik jeszcze raz ogarnął wzrokiem magazyn. - Nie mam zastrzeżeń. Możemy podpisać dokumenty. Chociaż...
- Co znowu?! - Abner poczerwieniał, jego broda najeżyła się groźnie.
- Nic takiego... - Khamil wziął do ręki jeden z posążków, obejrzał go dokładnie, odłożył z powrotem. - Doprawdy, nic ważnego. Chodźmy.
Przeszli do gabinetu Abnera, aby tam dopełnić formalności. Czekało ich sporo pracy, należało sporządzić specyfikację i listy przewozowe, dokładnie opisując każdy wysyłany przedmiot. Nudne, ale konieczne. Na szczęście Marion wywiązała się doskonale ze swego zadania, sporządzona przez nią dokumentacja była jasna i przejrzysta.
- Proszę wybaczyć moją ciekawość - niespodziewanie odezwał się Khamil - ale interesuje mnie bardzo sprawa Hassana. Pan znalazł jego ciało, nieprawdaż? - zwrócił się do Jonesa.
- Zgadza się - Indiana był nieco zaskoczony. - Złożyłem już zeznania, co jeszcze mogę dodać?
- Pewnie dziwi się pan, dlaczego pytam - Khamil wpatrywał się w przestrzeń nieodgadnionym wzrokiem. - Myślę, że mogę to panom powiedzieć. Interesowałem się Hassanem już od dawna. To ciekawa postać. Jego śmierć spowodowała sporo zamieszania.
- Wśród Beduinów? - Jones zastanawiał się, czy wspomnieć o swej ostatniej przygodzie. Nie, jeszcze nie. Zobaczymy, jak się rozwinie sytuacja.
- Też... ale miałem raczej na myśli miejscowy półświatek. Hassan trzymał w rękach wiele sznurków. Z pewnością panowie tego nie wiedzą, ale był swego czasu znanym paserem, pośredniczył w niejednej nielegalnej transakcji. Działał głównie w Kairze, gdy w końcu zaczął mu się tam palić grunt pod nogami, powrócił tu, w swe rodzinne strony - urzędnik z satysfakcją spoglądał na zszokowane twarze obydwu archeologów.
- Myśli pan, że zginął właśnie przez to? - Jones usiłował przyswoić te niepokojące informacje. Paser! To rzucało całkiem nowe światło na kilka różnych spraw.
Khamil wzruszył ramionami.
- To jedna z prawdopodobnych wersji - przyznał. - Choć równie dobrze mogły to być jakieś plemienne porachunki, albo zemsta oskubanego klienta jego słynnego baru. Ach, nie słyszał pan o nim? Hassan prowadził tu spelunkę, dość znaną wśród amatorów alkoholu i hazardu. Można tam było znaleźć wszystko, czego Prorok zabronił - pokręcił głową z dezaprobatą.
- Czyli praca przewodnika była tylko przykrywką dla jego nielegalnych interesów - mruknął Jones z zastanowieniem. - Dlaczego właściwie pan nam o tym mówi?
Khamil opuścił wzrok na leżące przed nim papiery. Zapadła cisza.
- Chcę wyjaśnić tę sprawę - odezwał się wreszcie, wbijając w Jonesa poważnie spojrzenie. - Nasza policja zlekceważyła ją, traktując jak kolejny przypadek waśni rodowych... moim zdaniem niesłusznie. Ale trudno im się dziwić, mają inne sprawy na głowie. Tymczasem ja jestem tu odpowiedzialny za wszystko, co jest związane z zabytkami, ich ochroną i tak dalej. Nie ma się co dziwić, że miałem oko na Hassana.
- Przyłapał go pan na czymś? - Jones był zaintrygowany.
- Nie, właściwie nie. Albo był tak sprytny, albo porzucił swą dawną działalność. Obserwowałem go... chyba tylko dla zasady. Ale niedawno okoliczności się zmieniły.
- To znaczy?
- Pamiętają panowie, jak opowiadałem o złodziejskiej szajce, odpowiedzialnej za liczne kradzieże w muzeach i na stanowiskach archeologicznych. Jak zapewne zauważyliście, ich trasa wiodła na południe. Kair, Luksor, Asuan... Wydaje się logiczne, że Abu Simbel może być kolejnym przystankiem na ich szlaku.
- Myśli pan, że są tutaj? - Abner poruszył się niespokojnie. Indiana był gotów się założyć, że w myślach już przegląda zabezpieczenia ich skromnego magazynu.
- Możliwe... - Khamil powoli pokiwał głową. - A jeśli tak, byłoby całkiem prawdopodobne, że skontaktują się ze znanym paserem.
- Ale wtedy raczej nie zabijaliby go - mruknął z powątpiewaniem Jones. - Byłby przecież dla nich przydatny.
- Nigdy nic nie wiadomo. Kłótnia o zyski, rozbieżność interesów... kto wie, co mogło zajść między członkami szajki. Poza tym, to i tak tylko hipoteza. Nawet nie wiadomo, czy tu dotarli.
- Dobrze, proszę powiedzieć zatem, czego właściwie pan od nas oczekuje - Indiana zniecierpliwił się nieco. Przypomniała mu się obietnica, jaką złożył szejkowi - wyglądało na to, że oto kolejna osoba chce go do czegoś zobowiązać.
- Nic szczególnego - odparł Khamil. - Proszę mieć po prostu oczy otwarte. Jeśli coś panowie zauważą... wiecie, gdzie mnie szukać.
Jones zawahał się. Mógłby mu opowiedzieć o Beduinach... zwłaszcza o swym dziwnym, nagłym uwolnieniu. Za wcześnie, powiedział wówczas mężczyzna zwany Jasirem. Za wcześnie na co? Miał wrażenie, że niechcący stał się elementem jakiejś większej układanki, której wzoru na razie nie był w stanie zrozumieć. Otrząsnął się. Powie wszystko, jeśli będzie taka potrzeba. Ale jeszcze nie teraz.
Khamil tymczasem złożył ostatnie podpisy na dokumentach i zaczął zbierać się do wyjścia. Jeśli był rozczarowany przebiegiem rozmowy, jeśli spodziewał się uzyskać więcej informacji - nie dał tego poznać po sobie. Jones z ulgą pożegnał go w progu. Musiał porozmawiać z Abnerem. Natychmiast.
- Słyszałeś? - Ravenwood był wyraźnie wzburzony. - Ta cholerna szajka może tu być! Musimy pomyśleć, jak lepiej zabezpieczyć magazyn... i dopilnować jak najszybszej wysyłki!
- Niezłe ziółko z tego naszego Hassana - Jones zignorował jego słowa. - Wiedziałeś o jego powiązaniach?
- A skąd! - żachnął się Abner. - Zdawałem sobie sprawę, że to kawał drania, ale paser? W życiu!
- Abner, musisz powiedzieć mi prawdę - Jones pochylił się w stronę przyjaciela, zniżając głos. - Gdzie właściwie byłeś tej nocy, kiedy go zabito?
- Oszalałeś? - starszy archeolog wpatrywał się w niego z mieszaniną oburzenia i lęku. - Myślisz, że to ja?
- Nie myślę... - uspokoił go Jones. - Ale muszę wiedzieć. Wszystko. Jakie interesy z nim załatwiałeś, skąd wasze kłótnie - i nie zaprzeczaj, widziałem przecież! - a przede wszystkim, dlaczego Beduini są tak święcie przekonani, że maczałeś w tym palce.
- Bzdury! - Abner wyglądał, jakby za chwilę miał dostać apopleksji. - Nie mam pojęcia, co im się uroiło w tych dzikich łbach! Nie zabiłem tego tłustego sukinsyna, choć może miałem ochotę raz czy dwa. A co do tego, gdzie byłem tamtej nocy... równie dobrze mogę zapytać o to ciebie!
- Co? - Indiana był zdumiony. - Przecież wiesz, gdzie byłem! - błysnął zębami w porozumiewawczym uśmiechu.
- Ty tak mówisz... - syknął wściekle Ravenwood. - To tylko twoje słowa... a JEJ przecież na świadka nie wezwiemy.
- Podejrzewasz mnie?
- Tak samo, jak ty mnie.
Zapadła ciężka, nieznośna cisza. Przyjaciele - czy jeszcze przyjaciele? - spoglądali na siebie ponuro.
- Wybacz, Abner - westchnął Jones. - Nie chciałem cię urazić. Zrozum, ja to muszę wyjaśnić. Beduini nie odpuszczą, sam wiesz. Na razie dali nam spokój, ale czekają... Muszę wiedzieć, na czym stoimy. Jeśli to ty... muszę pomyśleć, jak nas z tego wywinąć.
- Rozumiem - głos Abnera był zmęczony i zgaszony. - Obiecałeś im. Ale to nie ja. I uwierz lepiej na słowo, bo nic więcej się nie dowiesz.
4 komentarze:
Zostawiam komcia. xD Bardzo ciekawie piszesz. Chyba przeczytam całość.
Dziękować, dziękować! Każdy komć na wagę złota!
Cieszę się, że Ci się podoba, zachęcam do przeczytania obu opowiadań :)
Nie jestem polonistką (chociaż kto wie, wszystko jeszcze przede mną ;)) ale mam wrażenie, jakbym czytała naprawdę dobrą książkę. Chyba muszę w przypływie wolnego czasu przeczytać wszystko od początku, bo gubię się w fabule. Popieram rooten stalka (dobrze to napisałam?), wszystko bardzo ciekawie opisane. Życzę powodzenia w dalszej twórczości i chyba niedługo będę mogła zaliczyć się do stałych czytelniczek. Pozdrawiam serdecznie. Kwoka ze szkolnej ławki ;)
Pisze tutaj, by mój pochwalny post nie pozostał niezauważony.
Jak na razie jestem po lekturze "Indiana Jones i Skarb Chaldejczyków" Rany! Wciągnęłam wszystko w jeden dzień. A przede mną jeszcze Grobowiec Architekta!
Co by tu powiedzieć - oczywiście podobało mi się jak cholera!
Uwielbiam Indiane, uwielbiam towarzyszącą tym opowieściom konwencję. Tobie zaś udało się ją w pełni zachować, nie gubiąc przy tym logiki.
"- Taka jest zasada - pouczył go Anglik. - Skoro już mają zginąć, niech wiedzą dlaczego."
aż otarłam łezkę ze wzruszenia.
Styl masz bardzo lekki - czyta się w tempie wręcz błyskawicznym, dowcipne dialogi i bardzo sympatycznych bohaterów. (no może poza naszył Lordem - ale CI ŹLI rządzą się własnymi zasadami, czyż nie?)
Niedługo wciągnę i grobowiec - tego możesz być pewna.
Na razie dodaje "Notatki na Marginesie" do swoich linków i życzę wena.
Jeśli zaś lubisz fantasy, mogę zaprosić cię do mnie.
Prześlij komentarz