Szukaj na tym blogu

wtorek, 29 października 2013

Mary Sue wśród Wikingów

To nie jest recenzja. To są takie ot, prywatne smęty.

Pierwsze dwa tomy "Północnej drogi" Elżbiety Cherezińskiej pożyczyłam swego czasu od Caitlin, która reklamowała je jako powieści o silnych kobietach, osadzone w bardzo dobrze oddanych realiach historycznych. Ponieważ dobrych postaci kobiecych nigdy dosyć, wzięłam obie książki ("Sagę Sigrun" i "Ja jestem Halderd"). No i...

Akcja cyklu osadzona jest w X-wiecznej Norwegii, do której właśnie zaczyna docierać chrześcijaństwo, ale starzy bogowie jeszcze władają mocno. Ma to pewne znaczenie dla fabuły, ale tutaj - zupełnie nie o tym chciałam. 

Bohaterką pierwszej części jest, jak się łatwo domyślić, niejaka Sigrun. Sigrun jest piękna, dobra, mądra, bogata, ma wspaniałego męża Regina, którego bardzo kocha i cudowne dzieci, którymi wszyscy się zachwycają, porównując syna do Baldura, córkę do walkirii. Ma również sąsiadkę o imieniu Halderd, którą poznajemy w momencie, gdy ta przywozi trzech swoich synów na wychowanie do dworu Regina. Pojawia się migawkowo, ale nic to, bo postaci Halderd będzie poświęcony cały drugi tom (no doprawdy, odkrywam Amerykę). 

Gdzieś pomiędzy napisaniem pierwszej a drugiej części ktoś musiał podszepnąć autorce, że nie jest dobrze, jeśli bohaterom wszystko układa się zbyt gładko, a los nic tylko głaszcze po główce; że powstaje wtedy brzydki twór zwany Mary Sue. Sigrun jest wręcz modelową merysujką, nie dość, że piękna, mądra itd., to "gdzie stąpnie, zakwita jej dróżka" a przeciwności losu uciekają z piskiem, podkulając ogony. Ot, taka sytuacja: zazdrosna żona zarządcy oskarża Sigrun, że ta, kiedy Regin wypływa na wyprawy, zdradza go z tym zarządcą właśnie (wybaczcie, nie pamiętam imienia, a nie mam jak sprawdzić). Sigrun jest oczywiście niewinna i czysta jak kryształ, ale wiadomo, że takie oskarżenie mogłoby zupełnie zniszczyć jej życie. Niemniej, zanim jeszcze podejrzenie zdąży na dobre rozgościć się w umyśle Regina, zanim Sigrun zdąży odczuć jakiekolwiek jego skutki, oprócz jednej dziwnej rozmowy pełnej poważnych spojrzeń - zazdrosna żona wyznaje, że wszystko zmyśliła i wiesza się. Sprawa rozwiązana.

A zatem Halderd miała nie być merysujką, w związku z czym na jej drodze należało postawić jakieś rzeczywiste przeciwności. Poznajemy ją jako ubogą dziewczynę, mieszkającą z rodzicami w jakiejś obskurnej chacie; rodzina straciła cały majątek z powodu konieczności zapłaty okupu za zabójstwo, jakie popełnił brat Halderd. Stryj pomógł spłacić dług, lecz w zamian przejął rodzinny dwór. Halderd, podobnie jak Scarlett O'Hara, obiecuje sobie, że już nigdy nie będzie głodna - a sposobem na zyskanie dostatku jest oczywiście małżeństwo. 

Jak nietrudno się domyślić, małżeństwo to jest nieszczęśliwe, choć z początku nic tego nie zapowiada. Z dwóch kandydatów, jakich sprowadza jej stryj, dziewczyna wybiera niejakiego Helgiego (drugim jest Regin, ten, którego później dostała Sigrun). Nie kocha go, ale nie o to jej przecież chodziło - wystarczy, że facet jest młody, zdrowy, nieobrzydliwy i - oczywiście - zamożny. Razem z mężem i służącą Szczurą jedzie do nowego domu.

I tu pojawia się merysujstwo.
W domu czeka na nią bowiem teściowa, niezbyt zadowolona z nowego nabytku syna. Rozpoczyna się krótka walka o władzę w domu - krótka, bo wystarczyły trzy strony, a teściowa zostaje spacyfikowana tak, że ani piśnie. Jakiś czas później zanosi się na konflikt pomiędzy Halderd a Helgim - poszło o to, że jej ród sprzymierzył się z jakimiś wrogami jego rodu i Helgi jest niepewny lojalności swej żony - ale wystarczyły dwa zdania, by go przekonać i konflikt kończy się, zanim zdążył na dobre zacząć. Czyli dokładnie to samo, co w przypadku Sigrun oskarżonej o niewierność. Następnie Halderd rodzi syna, z którego mąż jest niezwykle dumny...

Ale zaraz, to małżeństwo miało być nieszczęśliwe?
No więc jest. Którejś nocy Helgi po pijanemu gwałci żonę; od tej pory ta nienawidzi go ze wszystkich sił. Jednak oczywiście żyją razem nadal, Halderd zachodzi w kolejne ciąże, rodzi w sumie sześciu synów, Helgi puchnie z dumy, wychwala ją przed wszystkimi i traktuje z ogromnym szacunkiem... Dokładnie tak. Bo to, mimo wszystko, nie jest zły człowiek, choć prostak. Myśli o tym, co mogłoby sprawić jej przyjemność, z którejś wyprawy przywozi nawet struny do liry, bo pamięta, że żona kiedyś grała. Nie jest to więc życie w piekle z okrutnym tyranem, tylko - no cóż, życie z człowiekiem niekochanym i wstrętnym dla bohaterki. Oczywiście ma ona prawo czuć wstręt, ale Helgiemu też trzeba oddać sprawiedliwość.

A zatem, skoro odrobiliśmy już lekcję pod tytułem "bohaterka ma nieszczęśliwe życie", to teraz hulaj dusza. Bo poza jednym Helgim, to naszej Halderd wszystko wychodzi w życiu jeszcze lepiej niż Sigrun. Jak gra na lirze, to nie brząka dla uciechy, a niemalże wieszczy w natchnieniu. Jak zarządza majątkiem i wdaje się w interesy, to skrzynie puchną od srebra. Że jest piękna, to nawet nie ma co wspominać. Wszyscy ją kochają, szanują i podziwiają, a jak zostaje wdową, wymiata tak, że nazywana jest lepszym jarlem od swego męża. Uczy się czytać i pisać, bo niby dlaczego nie. Jeden z najpotężniejszych ówczesnych jarlów rozmawia z nią, jak z równą sobie. Nigdy nie popełnia żadnego błędu, za który musiałaby później jakoś zapłacić... A przy tym ma przy sobie równie marysuistyczną służącą-przyjaciółkę, wspomnianą Szczurę, która zna runy, czary i różne zioła na wszelkie przypadłości. Dzięki tym ziołom - uwaga, marysuizm level hard - obie panie mimo upływu lat wciąż zachowują niezmieniony, młody wygląd. Obie chadzają też do wieszczki mieszkającej na bagnach, ta wróży synom Halderd jakąś zupełnie niezwykłą przyszłość, a ją samą komplementuje, stwierdzając, że Odyn dał je wszystkie swe dary, tylko przez pomyłkę uczynił kobietą... Szczurę natomiast uznaje za godną, by pobierała u niej nauki.

I tak dalej, i tak w kółko. Halderd jest lepsza od wszystkich, których spotyka na swej drodze, nic nie jest w stanie zachwiać jej pozycją ani poważnie zagrozić. W miłości tak samo. Mąż jest zły? Z nieba spada wyśniony kochanek. Zachodzi z kochankiem w ciążę? Nikt nie ma wątpliwości, że to dziecko męża. Kochanek się ożenił? Ona pociesza się w ramionach młodego wodza. Ustawia ludzi jak chce i gdzie chce - i właściwie tylko wobec Szczury jest człowiekiem; przyjaciółką, a nie manipulatorką.
Strasznie wkurzająca baba.
Dalszych części nie czytałam; wiem tylko, że przynajmniej w czwartej jest już nieobecna. I dobrze, co za dużo, to niezdrowo...

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

No bo jak Mary Sue to na levelu hard, no a jak!

NN