Szukaj na tym blogu

sobota, 16 stycznia 2016

Demony da Vinci, czyli jak Leonardo odkrył Amerykę

"Demony da Vinci" to amerykański serial, w którym grupa brytyjskich aktorów radośnie chędoży włoską historię.
A właściwie to historię w ogóle, wszak Leonardo da Vinci jest dobrem wspólnym całej ludzkości, czyż nie?

Zaczęłam to oglądać zachęcona treściwą recenzją znajomej: "W Demonach Da Vinci połowa scen to półnagi bohater przywiązany do czegoś. A zazwyczaj nawet półnagi, sponiewierany bohater przywiązany do czegoś." A ponieważ poszukiwałam akurat czegoś lekkiego, łatwego i przyjemnego pod szydełkową dłubaninę, postanowiłam spróbować. I nie rozczarowałam się - zaiste, pod względem obecności półnagich klat na klatkę filmu, jest to dzieło nad wyraz satysfakcjonujące. A pod innymi względami...
Jest to niewątpliwie film z gatunku, jaki powinien omijać szerokim łukiem pewien mój dawny kolega z liceum, który niegdyś z wielkim oburzeniem wskazywał, że w filmie "Excalibur" rycerze noszą anachroniczne zbroje. Po "Demonach" zapewne dostałby ciężkiej migreny (słysząc na przykład, jak swobodnie da Vinci posługuje się systematyką Linneusza). Tak jak wspominałam - historia jest tu traktowana nad wyraz swobodnie i pretekstowo, a całość intrygi koncentruje się na genialnym Leonardzie i jego poszukiwaniach tajemniczej, mistycznej Księgi Liści, ukrytej niegdyś przez tajne bractwo czcicieli Mitry. Leoś jest tu dwudziestopięcioletnim młodzieńcem, zatrudnionym przez Wawrzyńca Medyceusza - najpierw, by namalował portret jego kochanki, potem, by projektował broń, a potem to już w ogóle, aby ratował Florencję i resztę świata przed knuciem złych złoli. Złole pragną obalić Medyceuszy i zagarnąć ich bogactwa, a ich bossem i capo di tutti capi jest papież Sykstus IV (tu akurat mamy wątek historyczny, gdyż papież rzeczywiście popierał spiskujący przeciw Medyceuszom ród Pazzich, co doprowadziło do wybuchu krwawego konfliktu - widzimy to w końcówce pierwszej serii). Prawą ręką bossa jest natomiast hrabia Girolamo Riario, mrrrau, taki piękny i taki zepsuty...
A w środku tego wszystkiego tkwi nasz genialny Leoś, co odcinek wynajdujący nowe, genialne wynalazki. A czegóż to on nie odkrył! Broń masowego rażenia i projektor filmowy, lampę luminescencyjną i fotografię, kostium do nurkowania oraz transfuzje krwi...
Oraz Amerykę. I teorię dryfu kontynentów, kiedy próbował domyślić się, gdzie może leżeć ten nowy, nieznany ląd, którego zarys ujrzał na bardzo tajnej mapie znalezionej w bardzo tajnej księdze.

Zastanawiałam się nad mechanizmem, który pozwala widzowi zawiesić w tym momencie niewiarę i radośnie przyjąć, że tak, Leonardo to wszystko odkrył i wynalazł, a nawet zdołał zastosować praktycznie. Otóż Leonardo mówi nam to, co sami doskonale wiemy, pomijając przy tym kłopotliwe szczegóły. Da Vinci ma w filmie zasób wiedzy równający się mniej więcej potocznej wiedzy współczesnego widza. Ponieważ wiemy, że to, co robi, jest możliwe - nie zastanawiamy się, czy było możliwe w warunkach piętnastowiecznych (znaczy, w większości przypadków wiemy, że nie, ale ojtam ojtam). To nasza wiedza uwiarygadnia poczynania Leonarda.

Swoją drogą, oglądając niektóre odcinki miałam nieodparte wrażenie, że to ekranizacja jakiejś gry przygodowej - zdobądź materiał A i substancję B, a wykonasz z nich przedmiot C, który pomoże ci się wydostać z trudnej sytuacji ;) (to samo wrażenie zresztą miałam, czytając "Kod Leonarda da Vinci" - przypadkowa zbieżność?).

To wszystko nie udałoby się, gdyby nie galeria naprawdę krwistych i interesujących postaci, granych przez grupę dobrych aktorów (Brytole górą!). W szczególności plusy u mnie zbierają Wawrzyniec Medyceusz (Elliot Cowan) i jego żona Klarysa (Lara Pulver - to mówi samo za siebie), a także Girolamo Riario (Blake Ritson) i król wszystkich złoli, papież Sykstus (James Faulkner).

No cóż, z rozbudzonymi nadziejami zabieram się do drugiej serii, w której nasi bohaterowie odkryją Amerykę już rzeczywiście, a nie tylko na starej mapie. Bardzo jestem ciekawa, jak to potem wytłumaczą Kolumbowi... ;)

8 komentarzy:

Bumburus pisze...

Ciekawa jestem, ilu odbiorców zadaje sobie podobne pytania co Ty - a ilu traktuje to tak, jak ja w podstawówce Scotta, Dumasa, de Vigny'ego i spółkę, czyli jako "dawno, dawno temu, w odległej krainie...". Skądinąd, w "Czerwonym orle" też skromny balwierz wynalazł maszynkę do golenia oraz mopa...

Anonimowy pisze...

Jak na mój gust bohaterowie się zachowywali bardzo współcześnie,bez zachowania hierarchii społecznej.Nie zdzierżyłam do końca.
No ale skoro w tej wychwalanej "Blacklist" jacyś mnisi dotarli do USA 100 lat przed Kolumbem i ukryli jakieś kości z zarazkami dżumy na obecnym nowojorskim cmentarzu..

Chomik

kura z biura pisze...

Świnto prowda, ale ja na to przymknęłam oczy, bo w obliczu takich rewelacji, jak odkrycie przez Leosia Ameryki, to wszystko inne blednie. Traktuję ten serial po prostu jak fantasy, nie zastanawiając się zupełnie nad jego wiernością historii. A hierarchia społeczna... cóż, to serial amerykański, oni jednak nie za bardzo czują te kwestie. Pamiętam, swoją drogą, jak kiedyś czytałam powieść jakiejś amerykańskiej autorki o Abrahamie. Była tam scena rozmowy Sary z faraonem (wtedy, kiedy faraon zechciał ją wziąć do swego haremu). No i właściwie rozmawiali jak prawie równi sobie, tak mogłaby rozmawiać pracownica z szefem, a nie kobieta z biednego pustynnego plemienia z władcą potężnego kraju i synem boga... Uznałam to za charakterystyczne i tutaj jest podobnie.
(albo jak bardzo demokratyczny był główny bohater "Szaty", ha!)

Sunawani pisze...

"Swoją drogą, oglądając niektóre odcinki miałam nieodparte wrażenie, że to ekranizacja jakiejś gry przygodowej - zdobądź materiał A i substancję B, a wykonasz z nich przedmiot C, który pomoże ci się wydostać z trudnej sytuacji ;) (to samo wrażenie zresztą miałam, czytając "Kod Leonarda da Vinci" - przypadkowa zbieżność?)."
Może wkręcili się w hidden object games, tam jest pełno takich questów.

Czy tylko mnie irytuje permanentne od czasów Dana Browna używanie "Da Vinci", kiedy mowa o Leonardzie? Pewnie, że brzmi bardziej cool (i nie myli się już z żółwiami ninja), ale to nie jest, do cholery, jego nazwisko.

kura z biura pisze...

W tym serialu też jest traktowane jak nazwisko, w końcu tytuł oryginalny brzmi "Da Vinci's demons".

Bumburus pisze...

Trudno, żeby - w świetle powyższego opisu - zwracali uwagę na taki drobiazg :). Skądinąd, nurtuje mnie, czy twórcy nie czują, czy też biorą poprawkę na to, że przeciętny rodzimy odbiorca czuł nie będzie, bo nijak czuć nie może...

kura z biura pisze...

Myślę, że używają też tej kwestii jako pewnego rodzaju rozróżnienia między postaciami negatywnymi i pozytywnymi. Ci władcy, z którymi mamy sympatyzować (jak Lorenzo) są bardziej "demokratyczni", a ci, z którymi nie, przesadzają z kolei z tym hierarchizowaniem (jak papież czy król Neapolu).

Bumburus pisze...

Czyli, innymi słowy, punkt 4 i 3:
http://www.cracked.com/article_19183_6-tricks-movies-use-to-make-sure-you-root-right-guy.html
:)