Samotne drzewo sykomory o powykręcanych konarach było jedyną plamą zieleni na spalonym słońcem zboczu wzgórza. W jego cieniu zasiedli Indiana i Kate, spoglądając z góry na wioskę, obozowisko i teren wykopalisk. Za nimi piętrzyły się nagie, jałowe skały o rdzawopomarańczowym odcieniu, poprzecinane wąwozami i tajemniczymi ścieżkami, których nie znał nikt oprócz Beduinów. Kate była w świetnym humorze. Ostatnie dni przyniosły jej sporo bardzo ciekawych znalezisk. Magazyn powoli zapełniał się okruchami ceramiki i różnymi drobnymi przedmiotami, co utwierdzało ją w przekonaniu, że właściwie wybrała miejsce poszukiwań. Co prawda nadal nie natrafili na ślady murów miejskich, lecz Kate była cierpliwa. Prędzej czy później spłowiała ziemia odsłoni przed nimi resztę swych tajemnic.
Jones pogwizdywał przez zęby, opierając się o pień drzewa. Wyglądał na całkowicie spokojnego i zrelaksowanego, co nieco dziwiło Kate. Do tej pory nie natrafił na nic, co potwierdzałoby jego hipotezę o grobowcu Lota, jednak zdawał się wcale tym nie przejmować. Całymi dniami wędrował samotnie, spotykając się z nimi jedynie przy kolacji. Przynosił wówczas wieści, jakimi podzielił się z nim Abdul. W ten sposób dowiedzieli się na przykład, że również hrabia Berezoff ściągnął w tę okolicę i rozbił obóz na północ od nich, w pobliżu wejścia do wąwozu. Tam, jak głosiły miejscowe opowieści, mieścił się niegdyś słynny ośrodek kultu Astarte. Hrabia najwyraźniej nadal był zafascynowany boginią miłości.
Kate spojrzała kątem oka na Jonesa. Wyciągnął ją tutaj pod jakimś mętnym pretekstem, a teraz siedzi i nic nie mówi. Przyszło jej do głowy, że może uparty Amerykanin ma zamiar po cichu wycofać się ze swych szalonych teorii i dołączyć do grupy na prawach zwykłego uczestnika. Może właśnie chciał wybadać grunt. Proszę bardzo, ona nie będzie robić trudności.
- Zawsze chodzisz z bronią? – zapytała ot tak, żeby przerwać milczenie.
- Zawsze – odparł. – Zresztą, tu jest niebezpiecznie. Żydowscy osadnicy ścierają się z Arabami, a na wszystkich razem napadają plemiona nomadów. Nie wiedziałaś?
Poczuła się jak dziecko, skarcone za nieodrobione lekcje.
- Wiedziałam – parsknęła. – A gdyby ktoś cię napadł, zamierzasz z nim walczyć... tym?
„To” było długim, skórzanym biczem, z jakim Indiana nie rozstawał się niezależnie od okoliczności. Teraz również miał go przy sobie, przytroczony do pasa.
Błysnął zębami w zawadiackim uśmiechu.
- Nie masz pojęcia, jaki jest przydatny – stwierdził – i w ilu sytuacjach już mnie ratował!
- Akurat mam pojęcie – odcięła się. – Opowiadasz o tym niemal co wieczór!
- A poza tym, przyzwyczaiłem się – dodał. – Bez niego czuję się... nagi.
Szukała przez chwilę w myślach jakiejś ciętej riposty, lecz poprzestała na wzruszeniu ramion. Nie da się zbić z tropu temu... osobnikowi. Odważnie spojrzała prosto w zielonkawe, pełne wesołych błysków oczy, wpatrujące się w nią intensywnie spod ronda zakurzonego kapelusza.
- Hm, to o czym właściwie chciałeś porozmawiać, Jo... Indiana? – miała nadzieję, że zabrzmiało to chłodno i rzeczowo.
- Właściwie to są różne sprawy, które powinniśmy szczegółowo omówić – przysunął się bliżej. – Na przykład nasze relacje w grupie i kwestię współpracy...
Mam cię, pomyślała Kate z triumfem. Chcesz przyznać, że się pomyliłeś!
- A tak konkretnie?
Spoglądał na nią z tak bliska, że widział złote plamki w brązowych tęczówkach. Co właściwie chciał jej powiedzieć? Mnóstwo rzeczy, tak wiele, że w zasadzie nie wiedział, od czego zacząć.
Zanim jednak zdążył się zdecydować, rozległ się huk i coś świsnęło mu koło ucha. Błyskawicznie padł na ziemię, pociągając za sobą zaskoczoną Kate. Drugi strzał wzbił chmurkę pyłu tuż obok jego lewej dłoni.
- Za drzewo! – syknął. Przeczołgali się szybko pomiędzy splątane, grube korzenie. W ostatniej chwili. Kolejne strzały odłupały kawałki kory.
Indiana ostrożnie wychylił głowę zza pnia, usiłując ocenić sytuację. Gdzieś pośród otaczających ich skał tkwił doskonale ukryty strzelec. Oby tylko jeden, pomyślał. Bo jeśli ktoś nas w tej chwili zachodzi od drugiej strony...
Ledwie zdążył się schować, kula gwizdnęła niebezpiecznie blisko.
Słyszał obok siebie przyspieszony, płytki oddech dziewczyny. Spojrzał na nią z niepokojem. Wiedział z doświadczenia, że kobiety w ekstremalnej sytuacji potrafią zachować się w sposób kompletnie nieobliczalny. Na przykład wybiec z krzykiem wprost pod kule.
Chyba się jednak na to nie zanosiło. Przywarła płasko do ziemi, osłaniając głowę rękami, lecz jej oddech powoli się uspokajał, ustępowało drżenie ramion. Uniosła nieco głowę, a w jej oczach, oprócz strachu, pojawiły się czujność i zdecydowanie.
Oto angielska szkoła kontroli emocji, pomyślał.
- Nie widzę go - syknął. - Nie wiem, skąd strzela.
Przez chwilę oboje wpatrywali się intensywnie w zbocze wzgórza przed nimi, poszukując ruchu, błysku, czegokolwiek.
Kate dotknęła ramienia Jonesa.
- Tam – wskazała. – Na lewo, za czerwoną skałą.
Przyjrzał się uważnie. W pierwszej chwili nie widział nic, lecz gdy skupił wzrok, brudnoszara, niewyraźna plama stała się skrajem burnusa postaci ukrytej za kamieniem. Słońce zabłysło na lufie strzelby. Indiana wyszarpnął z kabury swój rewolwer. Celował starannie, wiedząc, że nie ma wielu naboi.
Strzał odbił się echem wśród wzgórz. Indiana zaklął.
- Za daleko – stwierdził. – Nie dosięgnę go stąd.
- Co zrobimy? – spytała Kate. Jej twarz była blada, ściągnięta, lecz spokojna.
- Myślę – uciął. – Możemy się wycofać tędy – wskazał luźne głazy rozsiane na zboczu wzgórza. – Kamienie nas osłonią.
- Nie do końca – zaprotestowała. – Strzela z góry, będzie nas miał jak na patelni.
- Masz lepszy pomysł? – mruknął. – Jeśli pobiegniemy szybko, może się udać.
Kate zagryzła wargi. Myśl o biegu pod kulami tajemniczego strzelca przerażała ją. Jednocześnie zdawała sobie sprawę, że nie mogą tkwić tu bez końca. Skinęła głową.
- Idę pierwszy – rzucił Indiana. – Przeskoczę tam i będę cię osłaniał. Pamiętaj, jeśli coś mi się stanie, siedź tu i się nie ruszaj. Nie daj się wywabić na otwartą przestrzeń. Jemu chodzi o mnie.
Chciała zapytać, skąd ta pewność, lecz uznała, że czas na wyjaśnienia przyjdzie potem. Na razie musieli przeżyć.
Jones poderwał się z ziemi i skulony ruszył w stronę głazów. Huknął strzał. Archeolog zachwiał się na nogach, zrobił jeszcze dwa kroki i upadł na zakurzoną ścieżkę. Przetoczył się na bok i znieruchomiał.
Krzyk Kate zawibrował w powietrzu. Chciała zerwać się, podbiec... lecz strach przydusił ją z potężną siłą do ziemi. Zatkała dłonią usta. Łzy napłynęły jej do oczu, przesłaniając widok bezwładnego ciała, rozciągniętego wśród zrudziałych skał.
Przez kilka wlokących się w nieskończoność minut nie działo się nic.
Potem coś się poruszyło i postać w burnusie, ze strzelbą w dłoniach, zaczęła skradać się ku nim, powoli, jak w koszmarnym śnie. Kate rozpaczliwie rozejrzała się za czymkolwiek, co mogłoby posłużyć jako broń. Strzelec był coraz bliżej.
W następnej chwili wszystko stało się naraz. Rozległ się trzask bata i Beduin upadł na ziemię, wypuszczając strzelbę z rąk. Zanim zdumiona Kate zdążyła zrozumieć, co się dzieje, Jones już szamotał się z napastnikiem, okładając go pięściami. Przetaczali się w tę i z powrotem po wyschłej ziemi, wzbijając tumany kurzu. Strzelec szybko otrząsnął się z początkowego zaskoczenia i walczył zajadle. Brązowe, żylaste ręce zadawały mocne i piekielnie szybkie ciosy. Nagle w jego dłoni błysnął nóż. Indiana schwycił przeciwnika za nadgarstek, zatrzymując ostrze o milimetry od swojego gardła. Widział nad sobą wyszczerzone, popsute zęby, czuł przesycony czosnkiem oddech. Odpychał rękę Beduina z całej siły, lecz mimo to, nóż zaczął powoli i nieubłaganie się zniżać.
Kate rozejrzała się. Na ziemi leżała porzucona strzelba napastnika. Schwyciła ją za lufę i z całej siły rąbnęła kolbą w owiniętą zawojem głowę. Beduin jęknął krótko i padł.
- Dzięki – Jones powoli wstał z ziemi. Pochylił się nad nieprzytomnym, sprawnie przeszukując fałdy burnusa. Nic. Żadnej wskazówki, kto i dlaczego nasłał na nich tego człowieka.
- Uciekamy, zaraz mogą zjawić się inni – zakomenderował. Schwycił Kate za rękę i pobiegli w dół. Po drodze zdążył jeszcze schylić się po swój kapelusz i bat.
Zatrzymali się dopiero na skraju wioski. Spojrzeli na siebie – oboje brudni, zakurzeni, w ubraniach poszarpanych przez ciernie, wyglądali jak włóczędzy. Na twarzy Kate łzy wyżłobiły jaśniejsze smużki w kurzu.
- Myślałam, że cię zastrzelił! – dziewczyna wciąż nie mogła uwierzyć, że Jones stoi przed nią cały i zdrowy.
- To było konieczne – odparł. – Musiałem go jakoś wywabić z kryjówki.
Objął ją, spojrzał z bliska w oczy, znów pełne łez. W jakimś odległym zakamarku mózgu błysnęła mu myśl, że pocałunki Kate Bertram już chyba zawsze będą mu się kojarzyć ze śmiertelnym niebezpieczeństwem.
W następnej chwili poczuł, że coś twardego wbija mu się w żebra.
Spojrzał w dół. Kate pewną ręką trzymała jego własny rewolwer.
- A teraz, doktorze Jones – odezwała się, głosem jeszcze nieco drżącym, lecz pełnym determinacji – albo mi dokładnie wyjaśnisz, co tu się właściwie, do cholery, dzieje, albo zastrzelę cię sama!
3 komentarze:
No, no! Pomysł z udawaniem martwego świetny. Dziewczyna, jak widać, też nie mimoza. Dobry odcinek:)
No, no, no! Akcja nabiera rozpędu, Jones będzie musiał wyłożyć trefne karty na stół.
Czy Kate przejrzy jego szwindel?
Czy go potraktuje łopatą?
I zmumifikuje?
:)
Nie mogę się doczekać, kurza stopa, na ciąg dalszy.
Rosół
..."Przetaczali się w tę i z powrotem po wyschłej ziemi, wzbijając tumany kurzu."
O ile jestem pełna podziwu dla języka, jakim operujesz, o tyle w tym zdaniu zmieniłabym "wyschłej" na "wyschniętej". Wprawdzie to nie błąd, ale zaburza rytm zdania. To tylko taka moja propozycja. Ogólnie nadal jest ciekawie. Bohaterowie ukazują dokładniej swoje oblicza, akcja dynamizuje się coraz bardziej. Dalej, jak sądzę, może być już tylko lepiej.
Prześlij komentarz