Szukaj na tym blogu

poniedziałek, 10 marca 2008

Indiana Jones i Skarb Chaldejczyków odc. 2

Statek o szumnej nazwie "King of the Mediterranean" spokojnie pokonywał kolejne mile morskie w drodze do swego portu przeznaczenia - Jaffy. Na pokładzie kręciła się jak zwykle hałaśliwa zbieranina turystów, uciekających przed angielską mgłą i deszczem w bardziej słoneczne rejony świata. Panowała atmosfera beztroskich wakacji, udzielająca się nawet tym, którzy tak naprawdę jechali tam do pracy.
Jones stał na pokładzie, niedbale oparty o reling i mrużąc oczy, wpatrywał się w roziskrzoną przestrzeń Morza Śródziemnego. Wyprawa zapowiadała się doskonale. Był pod wrażeniem fachowości i wiedzy Kate Bertram, choć nieco irytował go jej autorytarny sposób bycia. Rozumiał jednak doskonale, że kobieta prowadząca wykopaliska, zwłaszcza na Bliskim Wschodzie, z którym jak dotąd Kate była najbardziej związana, musi mieć w sobie doprawdy żelazną wolę i niespożytą siłę. Na tym tle doszło zresztą między nimi do paru spięć i zgrzytów, na szczęście już załagodzonych. Do większych doszłoby zapewne, gdyby odkryła, że nie powiedział jej całej prawdy...
Powrócił myślą do swojej pierwszej dłuższej rozmowy z Kate. Odbyła się ona jakieś dwa dni po pamiętnej wizycie u lorda Cutterdale'a. Spotkali się, aby w spokoju omówić szczegóły wyprawy, a w szczególności miejsce Jonesa w zespole i jego zadania. Rozmowa toczyła się w domu Kate, w obszernej bibliotece, gdzie półki ciągnęły się pod sam sufit, zastawione oczywiście dziełami traktującymi o historii i archeologii niemalże wszystkich zakątków świata. Zastanawiał się wówczas, czy specjalnie wybrała takie otoczenie, aby mu zaimponować. Kate, na swoim terenie, pokazała natomiast znacznie więcej ze swego charakteru, niż mógł to zaobserwować w gabinecie lorda.
- Zasięgnęłam o panu informacji, doktorze Jones - zagaiła, gdy tylko zasiedli nad filiżankami aromatycznej i wściekle mocnej herbaty, w której tak lubują się Anglicy.
- Indiana - przerwał jej. - Nazywają mnie Indiana.
- Indiana - powtórzyła. - Jak ten stan w Ameryce?
- Owszem - odparł, starając się uczynić to swobodnie, lecz nie udało mu się ukryć lekkiego zmieszania przed jej bystrymi, brązowymi oczami. - To znaczy, tak naprawdę, mam na imię Henry. Indiana to taki... pseudonim. Rodzinne przezwisko. - Dlaczego ja się tłumaczę? - pomyślał z niesmakiem.
- A zatem, Indiana, zasięgnęłam o tobie informacji i stwierdziłam, że cieszysz się w środowisku bardzo specyficzną reputacją - przerwała, przypatrując mu się uważnie. Nie odzywał się, pragnąc, aby sama powiedziała mu, jaką też opinię wyrobili sobie o nim sztywni Angole.
- Reputacją, hm... awanturnika. Oraz poszukiwacza bardzo szczególnych artefaktów. Wydaje się, że niezbyt cię interesuje codzienna, zwykła praca archeologa, rekonstrukcja rozbitych naczyń i tym podobne.
- Cóż zatem? - przybrał ton ironiczny.
- Złoto - odparła poważnie. - Złoto oraz przedmioty... jakby to powiedzieć... święte. O znaczeniu mistycznym. Potwierdzają to twoje odkrycia.
- Miałem szczęście - powiedział chłodno. - Czasami wystarczy dobrze się rozejrzeć... posłuchać starych legend...
- Co interesujące, nie wygląda na to, żebyś specjalizował się w jakiejś kulturze, bądź okresie historycznym - ciągnęła niewzruszona. - Można powiedzieć, wybierasz to, co najciekawsze.
- Zdradzę ci tajemnicę - Indiana nachylił się, jakby chciał wyszeptać jakiś sekret i z rozbawieniem zauważył, że ona mimowolnie pochyliła się także. - Kilka złotych posążków i wszystkie drzwi stoją przed tobą otworem, a lord Cutterdale je ci z ręki.
Drgnęła, jak od ukłucia, nie straciła jednak opanowania. Ci Anglicy! Amerykanka już dawno posłałaby go do wszystkich diabłów.
- Skoro już mówimy o lordzie... zastanawiam się, czego właściwie spodziewa się po mojej wyprawie, skoro zdecydował się ściągnąć ciebie. Nie, nie mów, że to przypadek - uprzedziła jego protesty. - To nie jest człowiek, który zdaje cokolwiek na działanie przypadku. Jestem przekonana, że nawiązał z tobą korespondencję specjalnie po to, żeby namówić cię do udziału w ekspedycji, czy nie tak?
Uniósł tylko brwi, wpatrując się w nią nieodgadnionym wzrokiem.
- Milczenie bywa potwierdzeniem... a zatem, biorąc pod uwagę twój przebieg kariery i specyficzną reputację, sądzę, że lord Cutterdale spodziewa się jakichś szczególnie cennych znalezisk po tejże wyprawie. Twoja obecność ma być gwarancją, że takie odkrycia istotnie nastąpią - lekkie wzruszenie ramion zdradziło jej irytację. - Cóż, szkoda, że nie zdecydował się w pełni zaufać mnie, ale to już jego sprawa. W każdym razie, doktorze Jones, zamierzam patrzeć panu na ręce. Jeśli istotnie coś odkryjemy, będzie to dzieło wspólne - wymówiła to słowo z naciskiem. - Nie dam usunąć się w cień, proszę to dobrze zapamiętać.
Milczał przez chwilę, zastanawiając się, jakimi słowami przekonać nieufną Angielkę. Rozumiał doskonale jej rozterkę. Jemu również nieraz zdarzało się tracić swą zdobycz na rzecz bardziej żądnych sławy, sprytnych czy bezwzględnych konkurentów. Nie miał zamiaru odbierać jej należnego uznania... jednak było też parę spraw, o których nie chciał jej mówić. Jego cele nie do końca zgadzały się z jej celami...
Postanowił nie wdawać się w rozwlekłe tłumaczenia.
- Kate... doktor Bertram - poprawił się, mając w pamięci jej niedawny powrót do oficjalnego tonu. - Rozumiem pani nieufność. Zostałem pani narzucony jako towarzysz wyprawy, znienacka i bez konsultacji. Rozumiem też powody, dla których nie chciała pani, czy też nie mogła odmówić. Cóż, oboje zostaliśmy postawieni w mocno niezręcznej sytuacji. Jedyne, co mogę, to zapewnić, że będę starał się służyć moją wiedzą i wszelką pomocą, jaka będzie potrzebna, w każdej sprawie. Nie mam najmniejszego zamiaru pozbawiać pani choćby ułamka należnej pani sławy ani pomniejszać pani naukowego dorobku. Niestety, na potwierdzenie moich uczciwych zamiarów mam tylko słowa.
Kate odchyliła się na krześle, przymknęła oczy i przyłożyła ręce do skroni, jakby w ten sposób próbowała opanować dręczące ją wątpliwości. Przyglądał jej się w milczeniu. Brązowe oczy, włosy w odcieniu kasztanowym i delikatne piegi na policzkach tworzyły wokół niej aurę ciepła. Mimo szczupłej figury i niezbyt wysokiego wzrostu, nie sprawiała jednak wrażenia kruchej kobietki. Wręcz przeciwnie, wyczuwało się w niej siłę i żar, zdolne pokonać wszelkie przeszkody. Ktoś taki jak ona mógł faktycznie odkryć ruiny Sodomy i Gomory, a nawet...
- Dobrze. Dobrze - Kate potrząsnęła głową, z wyrazem determinacji na twarzy. -Niech pan powie mi tylko jedno, doktorze Jones. Co właściwie obiecał panu Cutterdale? Czym pana skusił?
A teraz czas na prawdę, pomyślał, tylko czy całą prawdę?
- Grób Lota! Mamy szansę odkryć prawdziwy grób Lota, bratanka Abrahama. - Uniósł dłoń, widząc, że zamierza mu przerwać. - Tak, wiem, że tradycja wskazuje tu świątynię Agios Lot zaznaczoną na mozaice z Madaby, lecz nie to miejsce mam na myśli. Prawdziwy grób Lota leży gdzieś dalej... gdzieś na terenie pani planowanych wykopalisk.
Błysk zrozumienia pojawił się w oczach Kate. Uśmiechnęła się.
- W takim razie jesteśmy wspólnikami, doktorze Jones... Indiana.
Uścisnęła mu dłoń, mocno, po męsku.
Poczuł się głupio. To nie była cała prawda.

9 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Napisałam Ci już na pingerze, ale powtórzę tu: jesteś dobra. A to, co przeczytałam, lepsze niż niejedna książka, którą ostatnio czytałam. No, jak dotąd :) Pisz, proszę, dalej.

podróbkowo-wielkie incognito

Mondeluza pisze...

nono.
talencik czy cóś?

P.S. masz pingera? który to?

Anonimowy pisze...

Witaj Kuro z biura. My się jeszcze nie znamy. Ale do rzeczy.
Zarówno pierwszą, jak i drugą część przeczytałem z zaciekawieniem. Moje skromne sugestie:
Prowadzisz narrację ciekawie, choć chwilami zbyt dosłownie. Postacie wyłamują się z papierowych ram, daj im trochę więcej swobody. Może gdyby podkolorować, hm?
Język - co Ty na to, gdyby go trochę zdynamizować? (niech zadźwięczy niczym świst szpady, wystrzał z rewolweru, czy cóś :)
Czekam na ciąg dalszy.
Piszpiszpisz.
Pozdrawiam.
Rosół

Anonimowy pisze...

Kuro-z-Biura, zabieram się do skomentowania, zabieram i zabieram.
I to jest tak, jak zakochany gimnazjalista pisze dziesiątki listów i drze je w strzępy i pisze i drze...
Bo ja się tylko czepiam, pluję jadem, złośliwością i wyszydzam.
A tu do Diabła - nie ma czego, prócz kilku szczegółów, które może wylezą w dalszych (oby!) częściach.

- Po pierwsze, to tylko zawiązanie akcji i jeszcze nic nie wiadomo jak akcja się potoczy. Nie ma się czego czepić, bo najlepsze przed nami. Życzę ołowiu Wiadomo-Gdzie ;)

Po drugie - zniszczenie Sodomy i Gomory należałoby przesunąć w czasie - niewiele, bo o jakie tysiąc lat (Lot to pokolenie Abrahama, który wyszedł z Ur Chaldejskiego), a dla sumerologów taki przedział czasu to mniej niż mrugnięcie okiem.

Po trzecie - pożądam ciągu dalszego, bo to jest jak lizanie cukierka przez papier. Patrz pkt 1.

jasza

Kasitza pisze...

Kuro! Jak możesz się tak znęcać nad Jaszą! No jak! Daj mu więcej powodów do czepiania się, plucia jadem i złośliwością, wyszydzania. Bo biedak w depresję nam wpadnie!
Pozdrawiam.

Anonimowy pisze...

Errata z elementami ekspiacyjnymi:
są źródła pisane, datujące wyjście Abrahama z Chaldei na około 2000 lat pne. Choć niektórzy przesuwają ten fakt trochę w głąb historii.

Już nie będę mącić.
W każdym razie - do czasu ;)

jasza

kura z biura pisze...

Oj, będziesz, Jasza, czuję, że będziesz...

Gosia pisze...

Przeczytałam. No bardzo ciekawe i faktycznie nieźle się to czyta i chce się dalszego ciagu, zdecydowanie. To co, może jakaś powieść w odcinkach?
Ja się uczyłam czytać na "Czarciołapku " w Kurierze Lubelskim i mam sentyment do pokawałkowanych fabuł:)

Zojka pisze...

Nie zgadzam się z którymś z moich przedmówców, odnośnie zarzutów, odnośnie języka. Według mnie to dopiero początek i użyta forma językowa jest jak najbardziej odpowiednia; spokojna, narracyjna w swoim charakterze. Dialog interesujący, spełniający wymogi tamtych czasów.
Ppodoba mi się.