Szukaj na tym blogu

niedziela, 16 marca 2014

Wyspa Itongo, czyli panie Grabiński, to o czym właściwie chciał pan pisać?



Stefan Grabiński
Wyspa Itongo

Stefan Grabiński - Wyspa Itongo

ISBN 978-83-64416-42-2

Wydawca: Code Red Tomasz Stachewicz  
ul. Sosnkowskiego 17 m. 39  
02-495 Warszawa  
http://www.bookrage.org


A ja znowu o Book Rage, gdyż chwalebna to i słuszna inicjatywa jest. W tej edycji wydawca skupił się na Stefanie Grabińskim, przedwojennym mistrzu horroru. Przy czym, ciekawostka - tekstom Grabińskiego przywrócono pierwotny kształt, okrojony przez PRL-owskich redaktorów, którym nie podobała się najwyraźniej młodopolska kwiecistość języka. Tak sobie myślę, że Żeromskiego to pewnie by nie tknęli, ale skoro mieli do czynienia z twórcą "tylko" literatury popularnej... No cóż, w literaturze też są równi i równiejsi.
Skuszona tytułem, zapowiadającym jakieś egzotyczne i tajemnicze miejsce - wyobraziłam sobie coś na kształt "Tajemniczej wyspy" Verne'a - sięgnęłam w pierwszej kolejności po "Wyspę Itongo". 
Hmmm. No cóż. Po lekturze mam taką małą radę: jeśli dopiero zapoznajecie się z Grabińskim, zacznijcie od czego innego; polecam opowiadania. "Wyspa", cóż, nie należy do jego najlepszych dzieł. Jest na swój sposób interesująca, oczywiście, ale bardziej jako odbicie pewnego sposobu myślenia i poglądów, niż przez samą swą akcję. Dużym zaskoczeniem było dla mnie zresztą odkrycie, że powieść została wydana w roku 1934; byłam przekonana, że jest dużo wcześniejsza. Jak poucza nas Wiki, powieści Grabińskiego "współcześnie zostały niedostrzeżone lub ostro skrytykowane", niewątpliwie "Wyspa Itongo" już w momencie ukazania się drukiem musiała wydawać się mocno anachroniczna.
O czym zatem jest ta powieść?
Na początku wydaje się, że dostaniemy klasyczną opowieść o duchach - oto gdzieś na odludziu stoi "dom, w którym straszy", zrujnowany i omijany z lękiem przez miejscowych. Pewnej burzliwej nocy przypadek - albo, jak kto woli, Imperatyw Narracyjny - sprowadza tam dwoje młodych ludzi (myśliweczka i dzieweczkę, zachichotała złośliwie Kura), którzy nie mając innego wyjścia, muszą tam przenocować. A potem, jak to w nawiedzonych domach - tu coś huka, tam coś trzeszczy, drzwi się tajemniczo same zamykają, ktoś chodzi za oknami... a przerażona dama w opałach pragnie męskiego ramienia, wsparcia i otuchy. Którego to wsparcia myśliweczek udziela tym chętniej, że "W blaskach płomieni rzucanych przez ognisko wystąpiła plastyka jej bujnej krasy; była rasową brunetką o kuszącej linii bioder i biustu. Pełna dyskretnej elegancji suknia uwydatniała harmonijność i bogactwo jej kształtów". W efekcie, jak się nietrudno domyśleć "poczęło się dziecię, nad którym od kolebki zaciążyły moce zaświatów." Rok później poczciwa kowalowa ze wsi Królówka znajduje na progu podrzucone niemowlę; tak zaczyna się historia Janka Gniewosza.
Janek żyje sobie spokojnie u przybranych rodziców, dopóki, w wieku piętnastu lat, nie zacznie objawiać zdolności parapsychicznych, a konkretnie, telekinezy. Usłyszawszy o tym fenomenie, z Warszawy przyjeżdża słynny psychiatra, by zabrać go do swego zakładu, w którym zajmuje się badaniami "właściwości mediumicznych". W tym zakładzie chłopak spędza kolejne dziesięć lat swego życia, podczas których jego talent rozwija się i zapewnia mu sławę...
...i właściwie tyle. Młody Gniewosz staje się sensacją towarzyską, seanse z jego udziałem ściągają tłumy, lecz właściwie trudno powiedzieć, żeby jego talent służył czemukolwiek oprócz rozrywki. W jednym tylko przypadku przydaje się do czegoś więcej - kiedy chłopak dzięki kontaktom ze światem duchów rozwiązuje zagadkę nawiedzonego domu, w którym został poczęty. Poza tym autor koncentruje się raczej na życiu uczuciowym bohatera (dowiadujemy się, że seks jest zły i tłumi zdolności mediumiczne), przedstawionym w szeregu sentymentalnych obrazków. Nawiasem mówiąc, chichłam srodze, czytając o jednej z miłości bohatera, przedstawianej tak: "Należała do coraz rzadszego dziś typu kobiet z charakterem; po tragicznej śmierci męża lat temu dwadzieścia kilka nie wstąpiła w powtórne związki małżeńskie, chociaż wśród jej konkurentów było kilku, których by jej pozazdrościła niejedna panna. Miłość do niezapomnianego Władka przetrwała zwycięsko lata wdowiej samotności, przeszła nieskalana przez tzw. okres niebezpieczny i w chwili poznania Gniewosza święciła melancholijne gody pięknej, acz smętnej jesieni."
Otóż ta piękna, smętna jesienna dama liczy sobie lat... czterdzieści dwa. Tu pierwszy raz pomyślałam, że "Wyspa", a przynajmniej jej pierwsza część,  musi być jakimś młodzieńczym dziełem, wydanym wiele lat po napisaniu; serio, w latach trzydziestych XX-go wieku nie uważano już raczej kobiet czterdziestoletnich za stojące u schyłku życia; Maria Pawlikowska mając tyle lat właśnie wyszła za mąż za młodszego od siebie Stefana Jasnorzewskiego...
Nie przedłużając, wspomnę tylko, że w wyniku różnych życiowych perypetii, bohater znalazł się w końcu na statku płynącym do Australii. Statek tonie w czasie sztormu, ratują się tylko dwie osoby - nasz Gniewosz oraz kapitan Peterson. Fale wyrzucają ich wprost w drugą część powieści... to znaczy na brzeg wyspy Itongo.
I tu właśnie pojawia się pytanie, jakie rzuciłam w tytule notki: panie Grabiński, o czym właściwie chciał pan pisać? Druga część powieści nie ma praktycznie żadnego związku z pierwszą, jest raczej typową przedwojenną powieścią przygodową o Dzielnym Białym Człowieku, który ma misję: ucywilizować dzikich. Żaden stereotyp nie zostanie nam oszczędzony: ani tubylcy niewinni i nieskalani jak dzieci w raju, ani hoże i zmysłowe egzotyczne piękności, ani zły czarownik, który knuje podstępne plany, ani kapłanka pogańskiego bóstwa, która mnie przynajmniej bardzo kojarzy się z Dziwą ze "Starej baśni" Kraszewskiego. Zdolności parapsychiczne Gniewosza zostają odsunięte na daleki plan, choć początkowo wydaje się, że będą odgrywać ważną rolę: otóż umierający stary wódz wskazuje naszego bohatera jako swego następcę, właśnie ze względu na to, że ten ma kontakt ze światem duchów. Znowu jednak nic konkretnego z tego nie wynika... Tu muszę zaznaczyć, że autor miał jeden świetny pomysł na swą wyspę, pomysł, który mnie przynajmniej bardzo zaintrygował - niestety i on nie został rozwinięty, gdyż opowieść skręciła w inną stronę i zostawiła tajemnice wyspiarskiego ludu gdzieś daleko w tle.
Cóż, dzisiaj lektura przygód Gniewosza na wyspie Itongo wywołuje uśmiech cokolwiek zażenowany. Jak wspomniałam, jest on Białym Człowiekiem z Misją Cywilizacyjną: kiedy zostaje wodzem, zmienia całkowicie sposób życia swych podwładnych, bo przecież te leniwe dzikusy najchętniej leżałyby całymi dniami pod palmą, jedząc słodkie owoce, a tu trzeba pracować! Rozwijać przemysł! Serio, przemysł. Wyspa okazuje się bogata we wszelkie surowce naturalne, a więc powstają kopalnie i fabryki... Serio. Autorowi najwyraźniej umknął związek produkcji przemysłowej z handlem i rynkami zbytu, o które raczej trudno na wysepce nieznanej i całkowicie odciętej od świata...
Mimo wszystko, druga część powieści wydaje mi się lepsza od pierwszej; tajemnicza wyspa wzbudza zaciekawienie, bogate i plastyczne opisy pozwalają na zagłębienie się w ten egzotyczny świat. Gniewosz, co prawda, nadal zostaje bohaterem mocno papierowym; ma jeden może moment, w którym byłabym skłonna "kupić" go jako postać: otóż na pytanie swego przyjaciela Petersona, co właściwie go tu trzyma i dlaczego nie pragnie wrócić do Europy, odpowiada, że cieszy go władza, jaką ma nad mieszkańcami wyspy. W Europie byłby zwykłym człowiekiem, tu jest królem.
Czy warto więc czytać "Wyspę Itongo"? Moim zdaniem warto, jako pewną ciekawostkę... choć, jak wspomniałam, niekoniecznie warto od tego zaczynać. Przypuszczam, że gdybym nie miała wcześniej do czynienia z twórczością Grabińskiego i nie pamiętała o np. "Białym wyraku", który mnie nieźle przestraszył, po "Wyspie" nie czułabym się szczególnie zachęcona. A zatem polecam ją raczej na deser, jak egzotyczny, tropikalny owoc...


1 komentarz:

Kuba Grom pisze...

Niestety inne powieści Grabińskiego wyglądają podobnie, kiedyś zrecenzowałem Salamandrę:
http://www.biblionetka.pl/art.aspx?id=73673