Szukaj na tym blogu

niedziela, 26 lutego 2017

Czy będziemy nawracać kosmitów?


Po ostatnim odkryciu pozasłonecznego układu planetarnego z warunkami umożliwiającymi powstanie na nim życia, media obiegły również rozważania Tomasza Terlikowskiego na temat, czy będziemy ewangelizować ewentualnych mieszkańców tego układu, bądź też inne inteligentne rasy, jakie mogą istnieć w Kosmosie [1]. 
(robię przypis, a nie linkuję, ze względu na to, co napisał Slwstr o tym, jak internet robi kuku naszym mózgom [2])
Przekonanie, że chrześcijaństwo jest religią uniwersalną, nie tylko w wymiarze ziemskim, ale i kosmicznym, wypływa między innymi z tego fragmentu Listu do Filipian św. Pawła: "Dlatego też Bóg Go nad wszystko wywyższył i darował Mu imię ponad wszelkie imię, aby na imię Jezusa zgięło się każde kolano istot niebieskich i ziemskich i podziemnych. I aby wszelki język wyznał, że Jezus Chrystus jest PANEM - ku chwale Boga Ojca". W Kościele katolickim ostatnia niedziela roku liturgicznego jest świętem Chrystusa Króla Wszechświata. 

Zainteresowało mnie, czy i w jaki sposób ta kwestia została przedstawiona w fantastyce. Oczywiście, moja znajomość zagadnienia nie jest na tyle szeroka, żeby dać jakąś pełną odpowiedź na to pytanie, ograniczę się więc do kilku przykładów. 
Jak się wydaje, większość autorów kwestii religii w sf raczej unika, bądź przyjmuje milczące założenie, że jest ona konstruktem kulturowym. My, Ziemianie, wierzymy w swoich bogów (albo nie), oni, Obcy, w swoich (albo nie). Rzadko pojawia się koncepcja jakiegoś boga rządzącego istotnie całym Wszechświatem. Aczkolwiek, w uniwersum Gwiezdnych Wojen to Moc wydaje się rodzajem bezosobowego bóstwa, które w jakiś sposób kieruje losami ludzi, jednak nie arbitralnie, a odpowiadając na ich własne wybory. Ciekawym przypadkiem jest "Fundacja" Isaaka Asimova, gdzie z początku wydaje się, że wszystkim rządzą sztywne i niezmienne prawa historii, zaś im dalej w cykl, tym bardziej okazuje się, że ktoś tym "steruje ręcznie"; docieramy do kolejnych poziomów tego sterowania, by na koniec odkryć, kto za tym wszystkim stoi, pełniąc we Wszechświecie (czy raczej w naszej Galaktyce) rolę Boga. I jest to bardzo przewrotne odkrycie.

Kwestię ewangelizacji Obcych z całą powagą podejmuje Marek S. Huberath. W opowiadaniu "Maika Ivanna" ukazuje sytuację, w której Obcy nie mają żadnego problemu z przyjęciem Dobrej Nowiny, co więcej - czekają na nią. Oto ludzkość skolonizowała planetę, zamieszkałą przez jaszczuropodobnych sysunów. Sysuni przyjęli chrześcijaństwo jak absolutną oczywistość; do ludzi natomiast mają skomplikowany stosunek - z jednej strony uważają ich za diabłów, którzy zabili prawdziwego Boga, z drugiej - to właśnie te diabły pozwoliły im poznać Boga, tylko one mogą być pośrednikami i kapłanami, a co więcej, zostały wyróżnione tym, że Bóg zstąpił właśnie między nich. Stanowi to spory problem teologiczny dla sysunów, ale samo chrześcijaństwo jako takie - nie. Co więcej, nadejście ludzi z nową religią było przepowiadane przez sysuńskich proroków, a sami sysuni są przekonani, że Jezus przyjdzie ponownie, tym razem specjalnie do nich. Wszechświat według Huberatha, choć może być zamieszkany przez różne ludy i różne kultury, to jednak cały poddany jest władzy jednego Boga.

W opowiadaniu Dukaja "In partibus infidelium" (jednym z tomu "W kraju niewiernych" - tak ;)) z kolei mamy taką sytuację: ludzkość rozprzestrzeniła się we Wszechświecie, razem z nią - chrześcijaństwo. Przyjęły je najróżniejsze gatunki; ludzcy i nieludzcy kardynałowie zlatują się na konklawe, by wybrać nowego papieża... "Schizma jest nieunikniona. Pomimo wszystko większość ludzi nie zaakceptuje papieża, który oddycha chlorem, znosi jaja, żyje tysiąc lat, zjada własne odchody, nie ma twarzy ani rąk i nie potrafi mówić po angielsku". (Znaczy, ekumenizm ekumenizmem, ale antropocentryzm dobrze się trzyma.) Jednak pojawia się inny problem; jest nim rasa Duchów, cywilizacyjnie i technologicznie stojąca na o wiele wyższym poziomie niż ludzkość (i inne rasy), a jednocześnie, hm... stanowiąca rodzaj życia niebiologicznego, z trudem uznawanego za życie w ogóle. "Ich naturalne środowisko stanowiły bezpośrednie okolice wielkich zakrzywień czasoprzestrzeni, w rodzaju osobliwości czarnych dziur lub poinflacyjnych uskoków 4D; tam wyewoluowały jako zdolne do samoreplikacji krótkookresowe fluktuacje kwantowe, matryce gradientów energetycznych (...) O ile bowiem uznalibyśmy Duchy (lub Ducha, jeśli faktycznie są one jednością) za naszego bliźniego, o tyle zmuszeni bylibyśmy uczynić to samo w stosunku do nadturingowych komputerów i zostałaby przekroczona - gorzej: zniszczona, usunięta, wymazana - granica dzieląca żywe od martwego, ożywione od nieożywionego." Niemniej, Duchy, natknąwszy się na ludzką cywilizację i przyswoiwszy sobie całość dorobku kulturalnego człowieka - też uwierzyły w Boga, a skutkiem tego zapragnęły nieść Ewangelię na najdalsze krańce Wszechświata. Co z kolei dla Kościoła jest nie do przyjęcia, gdyż utraciłby w ten sposób kontrolę nad przekazywanymi treściami. Biskup di Ciena podejmuje próbę przekonania Duchów, by zrezygnowały ze swych zamiarów ewangelizacyjnych; te nie rozumieją, dlaczego - "Zaniechanie byłoby wielkim złem. My poznaliśmy prawdę. Mamy obowiązek. Nie możemy milczeć. Wy nie dotrzecie za ich życia do dziewięćdziesięciu procent ras, którym my możemy zanieść Słowo Boże już w tej chwili". Nie rozumieją również, dlaczego odmawia im się statusu istoty posiadającej duszę, a zatem mogącej dostąpić zbawienia. Tu zatem, podobnie jak u Huberatha, Bóg chrześcijański jest Bogiem całego Wszechświata, przyjętym nawet przez tych, którzy są dla nas niewyobrażalni (i vice versa: dla Duchów równie niewyobrażalne są różne aspekty życia "białkowców"). 

Jednak już w "Innych pieśniach" Dukaj pokazuje inny obraz: w świecie, gdzie Forma rządzi Materią, ludzie o najsilniejszej Formie (sile ducha?), zwani kratistosami, mają status (pół?)bóstw; samą swoją obecnością zdolni są kształtować świat wokół siebie, włącznie z uczynieniem Księżyca miejscem zdatnym do życia. W tym świecie również istnieje chrześcijaństwo, ale jako jedna z wielu religii uniwersum. Jezus zwany jest "dzikim kratistosem" - jak rozumiem, chodzi o słabszą, nie do końca wykształconą Formę. I choć wciąż ma wyznawców, to jednak był i przeminął, a chrześcijaństwo nie odgrywa żadnej istotnej roli. 

Nie mogłabym też nie wspomnieć o C.S. Lewisie i jego Trylogii Międzyplantarnej. W pierwszej części, "Z milczącej planety", bohater nazwiskiem Ransom podróżuje na Marsa (Malakandrę), gdzie odkrywa, że jest on zamieszkany przez wiele gatunków inteligentnych istot. Jednak - surprajz, surprajz! - u Lewisa ludzie nie będą dumnymi ewangelizatorami, niosącymi jedyną prawdę Obcym. Przeciwnie, to my jesteśmy względem nich zapóźnieni duchowo; różne istoty żyjące we Wszechświecie mają bowiem bezpośredni kontakt z bóstwem - Maleldilem - i jego przedstawicielami, eldilami, a ludzie nie. Ziemia zwana jest Milczącą Planetą; przed milionami lat, zanim w ogóle na Ziemi powstało życie, opiekun planety (każdą planetą opiekuje się istota zwana Ojarsą, będąca jakimś wyższym rodzajem eldila, zapewne jak archanioł wśród aniołów) zbuntował się przeciwko Maleldilowi. Został pokonany i uwięziony na Ziemi, ale od tej pory reszta Wszechświata nie ma z nią kontaktu, zaś Ziemia cały czas podlega jego wpływowi; dlatego istnieje u nas zło. W swej pierwszej podróży Ransom spotyka prawdziwych Obcych; jednak ponieważ niegdyś Maleldil zstąpił na Ziemię i przybrał postać człowieka, nowo stworzone gatunki już zawsze będą ludźmi. I tak, w drugim tomie trylogii Ransom udaje się na Wenus (Perelandrę), aby ustrzec tamtejszą odpowiedniczkę pramatki Ewy przed powtórzeniem jej błędu i złamaniem zakazu Maleldila. Hm, należałoby się zastanowić, dlaczego wcielenie Maleldila nie stało się końcem kosmicznej izolacji Ziemi; tego Lewis nie wyjaśnia. 

W dość toporny sposób koncepcję uniwersalnego Boga rozwija też Ziemiański w "Achai", gdzie Wirus robi czarnoksiężnikowi Meredithowi wykłady z teologii. Kto nie przysnął na tych kawałkach, ten pamięta, że w achajoświecie istnieje "Najwyższy Bóg", który ma dwóch synów. Starszy, zły, stworzył potworną rasę Ziemców, która jest samym złem i zniszczeniem. Młodszy próbował to naprawić, schodząc pomiędzy Ziemców i nauczając ich o dążeniu do dobra, co jednak dało skutek odwrotny do zamierzonego. We wszystkich światach istnieje wyłącznie dobro i piękno, oprócz dwóch - świata Ziemców i świata Achai, który ma być na nich pułapką, więc został stworzony jako jak najdokładniejsze odbicie tamtego. Ziemiański niestety - w przeciwieństwie do Lewisa - nie może sobie darować łopatologii; najwyraźniej uważa, że czytelnik nie zrozumie, o kogo chodzi, jeśli nie dostanie takiego na przykład dialogu:
"– Jak się nazywał ów młodszy syn Najwyższego Boga?
– Nie znacie go. Jego imię istnieje tylko w języku Ziemców.
– A jak brzmi to imię w języku Ziemców?
Chłopak uśmiechnął się nagle.
– Jezus.
Odwrócił się i ruszył polną drogą przed siebie.
– A jak Ziemcy nazywają Sepha? – zawołał drążony ciekawością czarownik. – Jak nazywają starszego syna Najwyższego Boga?
– Nazywają go Szatan – mruknął chłopak i zniknął."

Jak widać więc, nawet przyjmując ten sam punkt wyjścia - że chrześcijaństwo jest religią uniwersalną, a wszystkie inteligentne gatunki, prędzej czy później, przyjmą wiarę w tego samego Boga - można dojść do najróżniejszych wniosków. Mnie osobiście z wyżej wymienionych najbardziej podoba się koncepcja Lewisa; że nie jesteśmy jedynymi posiadaczami prawdy, którą zaniesiemy innym, tylko przeciwnie - jesteśmy jak dzieci wśród dorosłych, niewiele wiemy i rozumiemy. Podczas kiedy my chcielibyśmy z całą pychą nieść Obcym objawienie - może się okazać, że zostaniemy odesłani do kosmicznego przedszkola, żeby tam uczyć się piosenek i wierszyków, zanim przejdziemy na wyższy etap zrozumienia. 

A może tak naprawdę wszystkim rządzą midichloriany ;)




7 komentarzy:

Galnea pisze...

A „Drogę krzyża i smoka” Martina znasz? To takie krótkie opowiadanie, wiem, że na pewno było w "Retrospektywie t. I". A ciekawe refleksje na temat Boga znajdują się również w "Pieśni dla Lyanny".

kura z biura pisze...

A, nie znam, zanotuję sobie :)

Anonimowy pisze...

W jednej z "Dróg do science fiction" czytałam opowiadanie Harrisona związane z "chrystianizacją" obcych, strasznie duże na mnie wywarło wrażenie, polecam! Harry Harrison - Spustoszony będzie Aszkelon (Streets of Ashkelon). Można też poczytać np. tutaj http://www.lightspeedmagazine.com/fiction/the-streets-of-ashkelon/
Ank

Anonimowy pisze...

"Bóg Imperator Diuny" - Bene Gesserit i Atrydzi.
Dość religijnie było chyba u Pullmana,ale to wyrzuciłam z pamięci.
U Pratchetta bogowie wybijali okna ateistom.
Ciekawy tekst.


Chomik

Anonimowy pisze...

Ciekawie na ten temat pisze ks. Michał Heller:
http://www.wylatowo.pl/news.php?art=755
Poza tym istnieje taki zbiorek jak Aniołowie i kosmici. Kościół wobec cywilizacji pozaziemskich - wypowiadają się Jacek Bolewski SJ, ks. Andrzej Draguła, Zdzisław J. Kijas OFMConv, Dariusz Kowalczyk SJ, Jacek Salij OP, ks. Andrzej Zwoliński i abp Józef Życiński.
A rzeczywistość może nas i tak zaskoczyć :).

Bumburus

Anonimowy pisze...

W "Dziennikach gwiazdowych" Lema jest opowiadanie, w którym główny bohater urządza sobie pogawędkę z jakimś bratem zakonnym, który ma straszny problem, bo w kosmosie z jakiegoś powodu, którego nie pamiętam, nie da się porządnie krwawych i okrutnych krucjat przeprowadzać i jak żyć, no jak. A po drugie na jednej z ewangelizowanych planet mieszkańcy z radością torturowali swojego misjonarza tak długo, aż go zabili w końcu. Dlaczego? Obcy z wielką ochotą i entuzjazmem przyjęli chrześcijaństwo, a że zakonnik uczył ich głównie żywotów świętych tragiczną śmiercią poległych za wiarę, to ci tak strasznie się przejęli tym wszystkim, że postanowili pomóc temu bratu także świętość osiągnąć. Tak więc z jednej strony dobrze, bo niby się przyjęło, ale z drugiej jedna nie wyszło to za dobrze. xD


K.

Anonimowy pisze...

A właśnie, że niedobrze, bo "niby". xD