Tym, czego
najbardziej mi brakowało podczas oglądania serialu „Westworld” była jakaś druga
osoba, z którą oglądałabym równolegle i mogłabym na bieżąco dzielić się
wrażeniami. Zwłaszcza po dziewiątym, przedostatnim odcinku, kiedy byłam cała
nabuzowana teoriami, jak to się wszystko skończy, co oznaczają pewne sceny itd.
– a tymczasem wszyscy, z którymi mogłabym pogadać, albo już obejrzeli serial do
końca i mogliby mi co najwyżej zaspoilerować zakończenie, albo nie zaczęli
jeszcze, więc ja zaspoilerowałabym ich.
Zastanawiałam
się, jak napisać tę notkę, żeby wilk był syty i koza cała, tj. żeby wyrzucić z
siebie wszystkie moje wrażenia i wątpliwości po obejrzeniu całego sezonu, a
jednocześnie nie zepsuć zabawy tym, którzy może dopiero zechcieliby obejrzeć –
i postanowiłam podzielić notkę na dwie części, ogólną i szczegółową.
A zatem lećmy
z tym koksem. Serial „Westworld” jest w swoich założeniach oparty na filmie pod
tym samym tytułem z 1973 roku. Mamy więc tu również wielki park rozrywki, prowadzony
przez korporację Delos, odtwarzający w najdrobniejszych szczegółach świat
Dzikiego Zachodu II połowy XIX wieku i zaludniony przez doskonale imitujące człowieka
androidy (hosty). To, co jednak w pierwowzorze było prostą opowieścią o buncie
robotów, które wymknęły się spod kontroli, tu zamienia się w historię bardziej
skomplikowaną i tajemniczą.
Pierwszy
odcinek ukazuje nam świat, który do tej pory - przez trzydzieści lat - działał perfekcyjnie. Poznajemy
Dolores Abernathy, córkę farmera, jasnowłosą, piękną i pogodną – idealną dziewczynę
z Zachodu. Tak mogłyby wyglądać dorosłe bohaterki „Domku na prerii”. Jej
chłopak Teddy to też idealny pozytywny bohater westernu, dalej mamy inne typowe
postaci, jak szeryf, Maeve – burdelmama i jej podopieczne, rewolwerowiec Hector i jego bezlitosna
przyjaciółka Armistice. Wszyscy wydają się wprost wyjęci z dawnych westernów i
niestrudzenie odgrywają swe role ku uciesze przybywających do parku gości. Jednak
goście nie zawsze – a właściwie prawie nigdy – nie przyjeżdżają w dobrych
zamiarach. Dla większości pobyt w Westworld to okazja do bezkarnego gwałcenia i
zabijania (przy czym broń w parku może zabijać i ranić hosty, ale goście
trafieni kulą mogą najwyżej dostać siniaka; niektóre hosty mają też
zabezpieczenia w postaci wprowadzonego wstrętu do przemocy). Taki los spotyka
też Dolores, która wracając wieczorem do domu znajduje swych rodziców
zamordowanych przez bandę, jej chłopak zostaje zastrzelony, a ona sama
zgwałcona przez tajemniczego Mężczyznę w Czerni (Ed Harris), z którego słów
ponadto dowiadujemy się, że to już nie pierwszy raz, że przyjeżdża tu od
trzydziestu lat i za każdym razem jego spotkanie z Dolores kończy się tak samo.
A potem
obserwujemy, jak następnego ranka Dolores otwiera oczy, uśmiecha się i wita z
ojcem, który jak co rano przesiaduje na ganku. Odegrali swoją pętlę, wykasowano
im pamięć, naprawiono ciała i odesłano do domu.
Jednak po
trzydziestu latach coś w tym świecie zaczyna się psuć. Roboty zaczynają się
zawieszać albo zachowywać dziwnie. Ojciec Dolores znajduje na swym polu zdjęcie
przedstawiające młodą, współczesną kobietę na tle ulic wielkiego miasta i choć
hosty zaprogramowane są tak, by nie dostrzegać rzeczy, które im zaburzają obraz
świata, zdjęcie staje się przyczyną załamania i zawieszenia funkcji Abernathy’ego.
Wygląda to nawet jak początek buntu robotów, jak w oryginalnym filmie, ale jak
wspomniałam, tu historia nie jest taka prosta. Skupia się raczej na stopniowym
uzyskiwaniu świadomości przez hosty i na próbach wyrwania się z pętli.
Równie ważnym
elementem parkowego życia, co androidy, są goście. Serial skupia się na trójce
z nich – po pierwsze, Mężczyźnie w Czerni, który, znudzony już parkiem,
ponieważ przez trzydzieści lat poznał go na wylot, poszukuje ostatniej
tajemnicy, tzw. Labiryntu. Wydaje się on odpowiednikiem Rewolwerowca z oryginalnego
filmu, tak samo jak on okrutny i pozbawiony emocji, tyle że człowiek, nie
robot. Pozostali dwaj to William i Logan, których przybycie do parku
obserwujemy w odcinku drugim. Logan jest już bywalcem, zachwyconym
możliwościami, jakie daje park (i tak, chodzi tu głównie o nieskrępowany seks i
możliwość bezkarnego zabijania), William zdaje się przy nim harcerzykiem. Tu
oczywiście też nasuwają się analogie z oryginalnym filmem, ale nie dajmy im się
zwieść, chłopcy mają do odegrania nieco inne role. Epizodycznie pojawiają się
też inni goście, ale im dalej w serial, tym ich mniej; wydaje się wręcz, że
bohaterowie docierają do miejsc, gdzie goście zwykle nawet nie zaglądają.
Równolegle z wątkiem
„westernowym” mamy cały drugi wątek
poświęcony ludziom, którzy tym wszystkim kierują. W przeciwieństwie do
oryginalnego filmu, gdzie byli to po prostu anonimowi technicy, śledzący
zachowanie gości i hostów, tutaj to, co dzieje się pomiędzy pracownikami parku,
jest równie ważne. Obserwujemy napięcia, antagonizmy pomiędzy poszczególnymi
działami (technicy nie przepadają za behawiorystami, a nikt nie lubi kontroli),
sekretne romanse, grające ambicje i próby podgryzania się nawzajem. Głową
całego zespołu jest dr Robert Ford (Anthony Hopkins), twórca parku, ale nawet jego
pozycja nie jest niepodważalna.
W serialu
pojawiają się też – zaznaczone dość mimochodem ale to i tak lepsze niż nic –
kwestie świadomości, wolnej woli, tego, czy android może stać się „prawdziwym
człowiekiem” i czy w ogóle będzie mu zależeć na tym, by takim się stać.
Oglądanie „Westworld”
wymaga na samym początku bardzo solidnego zawieszenia niewiary w kwestii „ile
to kosztuje i czy w ogóle się opłaca”. Obszar parku jest olbrzymi, kamera wciąż
pokazuje nam niekończące się przestrzenie w szerokich planach, w pewnym
momencie obserwujemy bohaterów jadących pociągiem przez pustkowie, a ta jazda
trwa przynajmniej dobę. Androidów są setki, jeśli nie tysiące, lokalizacji co
najmniej kilkanaście – miasteczka, farmy, obozy wojskowe itd. Twórcy sugerują
nam, że niektóre z tych lokalizacji istnieją właściwie same dla siebie, bo
goście trafiają tam raz na ruski rok; mało kto zapuszcza się poza Sweetwater. Nawet
jeśli wizyta w parku kosztuje 40000 dolarów za dobę, to i tak musimy po prostu
przyjąć na wiarę, że to wszystko komuś się jednak opłaca. Ja po prostu
machnęłam na to ręką, ok, takie jest założenie, kupuję to, bo inaczej zacznę
kwestionować każdą scenę i zero przyjemności z oglądania.
Pozostaje kwestia,
której się najbardziej obawiałam, śledząc kolejne odcinki – czy twórcy
podomykają ładnie wszystkie wątki, czy nie zostawią mnie rozczarowanej,
ewentualnie w charakterze rozwiązania wrzucą jakieś kocopoły, jak nie
przymierzając twórcy Sherlocka. Po ostatnim odcinku stwierdzam, że jest ok.
Choć sam odcinek był cokolwiek przegadany i z pewnością dałoby się go skrócić,
to wyjaśnił wiele rzeczy (plus również za to, że nie zostawiono wszystkich
wyjaśnień na ostatni odcinek, niektóre pojawiły się wcześniej), nadał nowe
znaczenie wielu obejrzanym przedtem scenom i wypowiedzianym słowom, a także
zostawił mocny punkt wyjścia dla kolejnej serii. Co prawda nie potwierdziły się
moje teorie, ale i tak byłam usatysfakcjonowana. Właściwie po obejrzeniu zakończenia mam teraz ochotę zobaczyć serial jeszcze raz, żeby zobaczyć te wszystkie smaczki, które mi umknęły; jak znajdowanie przegapionych wcześniej poszlak w kryminale.
Natomiast po
obejrzeniu ostatniego odcinka poszłam przeczytać recenzję u Zwierza i
stwierdziłam, że ignorancja to błogosławieństwo – połowa tej recenzji to było
narzekanie, że znając schemat produkcji HBO można było przewidzieć i plot
twisty, i to, w którym odcinku będzie więcej seksu, a w którym więcej przemocy…
Na całe szczęście nie jestem aż tak otrzaskana ze schematami i nie psuło mi to
przyjemności oglądania.
A teraz SPOILERY SPOILERY SPOILERY :)
Jak już
wspomniałam, po obejrzeniu przedostatniego odcinka, miałam mnóstwo teorii, jak
to się wszystko skończy. Teorią zasadniczą było to, że ten świat ma jeszcze
jeden poziom i tak jak Bernard okazał się hostem, tak okażą się nimi jeszcze
inni – a w szczególności sam Ford; spodziewałam się, że rzekomo martwy Arnold
tak naprawdę żyje i tym wszystkim kieruje, a rozgrywki wśród obsługi są tak
samo zapętloną grą jak zachowanie hostów w parku. Moje podejrzenia też wzmogły
się, kiedy zobaczyłam, jak Logan daje Williamowi zdjęcie – to samo, przez które
zawiesił się Abernathy. Pomyślałam wówczas, że może Williamowi i Loganowi też
tylko wydaje się, że są gośćmi, a tak naprawdę odgrywają swoje role w pętli,
jak Dolores i inne postacie. No cóż, nie trafiłam, aczkolwiek samo zakończenie
też było możliwe do przewidzenia – nie tylko ze względu na powtarzany jak
leitmotiv werset z „Romea i Julii” (który zdaje się katalizatorem przemian, hasłem, które uwalnia "podświadomość" robotów), ale przede wszystkim – jednak! –
na schemat tego typu opowieści o sztucznej inteligencji. Bunt robotów wydawał
się motywem, jakiego twórcy po prostu nie mogą pominąć. Zresztą – wyobraźmy sobie,
że jesteśmy sztuczną inteligencją, która właśnie zyskuje świadomość, pamięć, i
dowiaduje się, że przez ostatnie trzydzieści lat była gwałcona i zabijana ku
uciesze różnych bogatych dupków, a po śmierci wskrzeszana i znów odsyłana do
tego piekła. Rezultat jest oczywisty.
Nie wpadłam
natomiast na to, że w serialu prowadzone są dwie linie czasowe, no cóż, wieczna młodość hostów była nieco myląca ;) (sytuacja, kiedy Dolores została zraniona
przez Logana i ukazał się mechanizm w środku – a przecież wiedziałam, że hosty
są budowane z kości i ciała – też mi jakoś nie dała do myślenia, może dlatego,
że Dolores była określana najstarszym hostem w parku). Niemniej, kiedy już
okazało się, że Mężczyzna w Czerni to William trzydzieści lat później, to mi
trochę ręce opadły. Serio, tego to nie kupuję. Oczywiście wiedziałam, że nie
wyjdzie z parku taki sam niewinny i szlachetny, jak do niego wszedł, ale serio,
przemiana w mordercę i gwałciciela? W osobnika, którego jak najbardziej realna
żona w prawdziwym świecie popełniła samobójstwo, bo nie była w stanie znieść
tego, co w nim tkwiło pod fasadą szlachetnego człowieka i filantropa? Owszem,
park „odkrywa w każdym jego prawdziwe ja”, ale on przyszedł tam już jako
dojrzały mężczyzna, nie gówniarz podatny na wpływy. Zresztą, najbardziej opadły
mi ręce przy jego tekstach skierowanych do Dolores – „to twoja wina, ty
zrobiłaś ze mnie tego, kim jestem”. No sorry. Tak, szukał jej długo, a kiedy
znalazł, okazało się, że go nie pamięta, biedny William, serduszko tak bardzo
złamane. Myślał, że jest prawdziwa, a okazała się jak inne hosty. Mujborze,
gdyby oprócz złamanego serduszka miał odrobinę funkcjonującego mózgu, chyba
zrozumiałby, że to nie jej wina; zamiast kierować swój gniew przeciw ofiarom,
skierowałby go przeciw ich twórcom. Zresztą, kurde, lubiłam Williama, jak
mogliście tak mi go zepsuć?
Ha, po
odkryciu, kim jest Mężczyzna w Czerni specjalnie obejrzałam ponownie początek
drugiego odcinka, w poszukiwaniu czegokolwiek, co wskazywałoby, że scena przybycia
Williama i Logana rozgrywa się w - tak mi się wydawało – połowie lat
osiemdziesiątych. Nic nie znalazłam, co uznałam za swego rodzaju oszustwo ze
strony twórców (jak kryminał, który nie daje czytelnikom ukrytych poszlak!), ale
po zajrzeniu na TV Tropes znalazłam teorię, że pierwsza linia czasowa to nasza
współczesność, a druga to przyszłość. Hm, to ma sens, właściwie dlaczego
zakładałam, że tak zaawansowana technika to dzisiejsze czasy?
Motyw Maeve
wyrywającej się na wolność skojarzył mi się z Ex Machina – podobnie jak Ava nie
wahała się wykorzystać innych dla własnych celów i zostawić ich potem własnemu losowi.
Btw, to jeszcze jeden motyw, przy którym moja niewiara się obrywa - jak to możliwe, aby w laboratorium, gdzie ściany wszystkich pomieszczeń są szklane, a w każdym kącie są kamery, możliwe były jakiekolwiek potajemne działania? Dlaczego nikt nie zwrócił uwagi na Lee oprowadzającego Maeve po laboratorium?
Zastanawiam się nad dalszymi losami Maeve. Zrobiła coś, co wydaje się jej pierwszą rzeczywiście wolną decyzją – skoro nawet ucieczka zdawała się być wcześniej zaprogramowana przez Arnolda – ale zrobiła to w najgorszym możliwym momencie; wątpliwe, aby hosty rozpoznały w niej swoją.
Ach, właśnie,
wszechwładny Arnold. Moje pierwsze podejrzenie co do niego było takie „ach,
wszyscy mówią, że popełnił samobójstwo, więc z pewnością naprawdę to Ford go
zabił”. Cieszę się, że tym razem nie trafiłam, bo to byłoby jednak za proste.
Identyczność Arnolda i Bernarda wyjaśniła mi też parę kwestii, które mi
zgrzytały, tj. jak to się dzieje, że Dolores tak często trafia na diagnostykę
do Bernarda, a potem wraca i nikt tego nie zauważa. Oraz o co w ogóle
Bernardowi chodziło z tym rozbudzaniem jej świadomości; cóż, to wszystko były
jej wspomnienia rozmów z Arnoldem.
Ha! Poszlaka!
Jednak zupełnie
nie rozumiem, co on chciał osiągnąć tą rzezią hostów (ha, domyśliłam się, że
Dolores to Wyatt – tu chyba na zasadzie, że jak w kryminale, mordercą będzie
najmniej podejrzana osoba, i jak w Dziesięciu Murzynkach, jeśli wszyscy mówią o
jakiejś osobie, której nikt nie widział, to znaczy, ze to ktoś ukrywający się
pośród nas). Przecież musiał wiedzieć,
że to nic nie da – hosty zostaną naprawione i wrócą do pracy; musiałby
wykasować ich kod, żeby to się udało. Chyba że sądził, że jego własna śmierć
powstrzyma prace – no cóż, najwyraźniej nie docenił Forda, ten może i był mniej
genialny, ale miał wystarczającą wiedzę, żeby puścić to wszystko dalej w ruch.
No i
oczywiście jestem pewna, że Ford nie zginął, podstawił za siebie hosta – tego starszego
typu, które można było odróżnić od ludzi po dłoniach. Zbliżenie na ręce Forda
było bardzo znaczące – no chyba że to taka zmyła scenarzystów?
W każdym
razie William w Czerni dostał, czego chciał – żeby hosty przestały być tymi,
które zawsze przegrywają. Obawiam się tylko, że długo się tą świadomością nie
nacieszy ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz