Małgorzata
Nawrocka: Anhar. Powieść antymagiczna
Podobno
pani Małgorzata Nawrocka postanowiła napisać "powieść
antymagiczną" aby przeciwstawić się rosnącej popularności
Harry’ego Pottera, a sam tytuł (będący jednocześnie imieniem
bohatera) jest skrótem od „anty-Harry”. Jeśli tak, to trafiła
poniekąd kulą w płot, bo moim skromnym zdaniem, jeśli chciałoby
się napisać powieść stojącą w opozycji do Harry’ego i
nawracającą biedne duszyczki zwiedzione przez podstępną Rowling,
to należałoby osadzić akcję w świecie w jakiś sposób do
Harry’ego nawiązującym. Nie mówię, że to od razu ma być
szkoła czarnoksięstwa, ale gdybyśmy mieli przygody zwykłego
dzieciaka odkrywającego nagle nowy, fascynujący świat,
niedostrzegającego z początku jego mrocznych stron, które
następnie stopniowo się przed nim ukazują, co prowadziłoby w
finale do odrzucenia magii – nazwanie powieści „anty-Harrym”
miałoby znacznie większy sens. Tymczasem świat przedstawiony
Anhara to standardowe królestwo fantasy osadzone w standardowym
umownym średniowieczu, co czyni z powieści raczej „anty-Narnię”.
Głównym
bohaterem powieści jest Gordoneo, stary czarodziej... wróć, raczej
osobnik uznawany za czarodzieja, lecz od pięćdziesięciu lat
ukrywający fakt, że nie praktykuje już magii.
Od ponad pięćdziesięciu lat mieszkał tu wśród ksiąg, map, szklanych kul, worków suszonych ziół i dziwnych urządzeń, służących nieskrępowanemu uprawianiu każdego rodzaju magii. Gdyby jednak jakiś bystry gość dokładnie się wokół rozejrzał, przekonałby się, że poza jedną księgą - do nauki śpiewu - i grubym notesem oprawionym w złotą skórę, wszystkie te przedmioty pokrywa tak gruba warstwa kurzu, jakby od wieków nie były używane, a nawet dotykane.
Hm,
czyżby służba w pałacu królewskim była aż tak leniwa?
Gordoneo sam nie
może się zdecydować, czy wierzy w magię, czy też uważa ją za
oszustwo – w jednej chwili wygłasza przeciw niej najeżone
złośliwościami tyrady, w następnej drży z obawy, że któryś z
kolegów po fachu zamieni go w jaszczurkę. Przyjaciółką Gordonea
jest Teresa, młoda służąca, którą ten traktuje jak córkę i
ufa bezgranicznie, między innymi w jej obecności kpiąc z czarów i
czarnoksiężników, co w tym królestwie jest traktowane jak zdrada
i karane śmiercią. Dlaczego jej ufa? A no... bo tak. Bo jest młoda,
ładna i nosi „zwyczajne” imię Teresa, co jest tak niespotykane
w magicznym królestwie, że inne służące „dla bezpieczeństwa”
wymawiają jej imię od tyłu: Aseret. Ostatnim z trójki głównych
bohaterów jest szesnastoletni Anhar, jedyny syn władcy –
Magissimusa (trudno powiedzieć, czy to imię, czy tytuł), mający w
niedługim czasie dostąpić inicjacji, tj. przekroczyć „Bramę
Ostatecznego Poznania” i zostać pełnoprawnym magiem oraz sługą
Gedesa – najpotężniejszego bóstwa tej krainy.
Jak
wspominałam, akcja powieści umieszczona jest w typowym dla fantasy
umownym średniowieczu, ale... dziwne to średniowiecze, gdyż
bohaterowie znają takie pojęcia jak „tlen”, „znerwicowany”
czy „magister psychologii”. Choć co do tego ostatniego, to
najwyraźniej zajmuje się on czym innym niż w naszym świecie,
bo...
Jasnowidzem?
- obruszył się Gordoneo. - Czy ja wyglądam na szubrawce bez
sumienia, co naciąga stare dewotki, wróżąc im ze
znaczonych kart pogodną przyszłość? A może jestem
magistrem psychologii, przekonującym zrozpaczone, brzydkie panny na
wydaniu, że im się trafi książę z bajki, jak przyjdą do mnie
jeszcze trzy razy i zapłacą podwójnie za wywabienie kurzajek
końskim tłuszczem?
Hmmm...
czyżby to były osobiste poglądy autorki na psychologię?
Interesujące.
Gordoneo,
Anhar i Teresa wyruszają w podróż, której celem oficjalnie jest
przygotowanie księcia do przekroczenia Bramy Ostatecznego Poznania i
ułożenie wspaniałego hymnu na cześć Gedesa, zaś nieoficjalnie –
przekonanie księcia, aby nie przystępował do ceremoniału,
odrzucił magię, gdyż jest ona zła i niesie śmierć, a prawdziwym
bóstwem nie jest Gedes, a istota zwana Ten Sam, nienawidząca czarów
jak zarazy.
No właśnie; Gordoneo od pięćdziesięciu lat nie praktykuje magii, ponieważ jako młody chłopak jeszcze doznał objawienia Tego Samego i uratował dzięki temu Magissimusa, który jako dziecko śmiertelnie zachorował (i własne życie przy okazji, gdyż ojciec Magissimusa zabijał po kolei czarnoksiężników, którzy nie potrafili pomóc jego synowi). Od tej pory magię zarzucił, ale... nie wydaje się, by zrobił cokolwiek więcej w tym temacie, nie wiem, wyjechał gdzieś dowiedzieć się czegoś o prawdziwym bóstwie? Choćby do Medesy, rodzinnego miasta Teresy, znanego z tego, że jest to miasto "heretyków"? Pytanie też - dlaczego nie próbował nawrócić samego Magissimusa, dlaczego czekał z ujawnieniem prawdy, aż dorośnie jego syn?
No
cóż, myśli sobie czytelnik, to spore wyzwanie, przekonać
chłopaka, który od urodzenia wzrasta w świecie nasyconym magią,
który miał nieraz okazję przekonać się o jej potędze, że to
wszystko to... eee, oszustwo? Czy może zło z samego dna piekła?
Autorka sama nie może się zdecydować, raz dyskredytując czary
jako bujdę dla naiwnych, a kawałek dalej ukazując demoniczną moc
Gedesa. Niemniej, czymkolwiek jest magia, Gordoneo postawił przed
sobą ambitne zadanie obrzydzenia jej Anharowi. W tym celu wybrał
niewątpliwie najskuteczniejszą metodę, jaką można zastosować
wobec nastolatka, mianowicie... wygłasza kazania.
Niestety
tak. Autorka być może nigdy nie słyszała o zasadzie „show,
don’t tell”, a może słyszała, ale dogłębnie ją
zlekceważyła. Wszyscy bohaterowie głoszą kazania i prawdy
objawione, oparte... hmmm... na niezachwianym przekonaniu, że moja
prawda jest mojsza. Oto, jak Gordoneo odpowiada na pytanie, w jaki
sposób Ten Sam uratował im życie, zabijając piorunem Lupusa i
Kreaturro (dwóch czarnoksiężników wysłanych z nimi w celu
szpiegowania).
W
jaki sposób, pytasz, mój książę? Odpowiem bez
zastanowienia: zwyczajnie! Jeżeli ktoś jest stwórcą i dawcą
życia, ma nad nim władzę! Darowuje je i odbiera, komu chce! Jeżeli
ktoś jest stwórcą i panem piorunów - miota nimi, gdzie chce i w
kogo chce! Nie potrzeba tu magii, tylko... logiki i wiary, że taka
właśnie jest prawda!
No czuję się przekonana jak nie wiem co, a Wy?
No czuję się przekonana jak nie wiem co, a Wy?
A oto wyjaśnienie, czy magią można kogoś zabić:
- Nie wierz nigdy, Wasza Książęca Mość, że czarami można odebrać komukolwiek życie! To kłamstwa powtarzane na użytek władzy i ku utrzymaniu mocy wizerunku samego Gedesa... Człowieka można zabić jedynie bronią albo medycyną, która w naszych czasach rzeczywiście lubi stroić się w szaty magii... Umiej jednak rozróżniać, panie!... Magia nie może odebrać nikomu życia z tej prostej przyczyny, że nie ma zaklęcia, które mogłoby powołać do życia jakąkolwiek formę istnienia... Czar, który nie daje życia, nie ma mocy odebrania życia. Proste...
Proste. Szkoda, że zasada "co nie daje życia, nie może go odebrać" działa wyłącznie w odniesieniu do magii!
Kazania
głosi Gordoneo, kazania głosi Teresa, do bohaterów przemawiają
głosy w ich duszach, Anhar ogląda przedstawienie ukazujące w
symboliczny sposób walkę Gedesa i Tego Samego. Wszystko ukazane
jest tak, żeby czytelnik nie miał najmniejszych wątpliwości, o
kogo chodzi, mowa jest nawet o wcieleniu Tego Samego w człowieka. Na
każdą wątpliwość Anhara znajdzie się osoba gotowa wygłosić mu
wykład i „logicznie” wszystko wyjaśnić:
Teresa
swobodnie rozprawiała zatem dalej:
-
Po pierwsze, nielogiczne jest, aby Gedes, który za życia spełnia
tajemne pragnienia magów, w ten sposób ich nagradzając, nagradzał
ich i wyróżniał również po śmierci... Chyba, że Gedes to taki
nieśmiertelny filantrop, dobroczyńca, co swoje odda, o resztę
nie pyta...
A
właściwie dlaczego nie? Kto bogatemu zabroni? Sęk w tym, że wszystko, co wiemy i o Gedesie, i o Tym Samym, nie wypływa w żaden sposób z wydarzeń powieściowych, a jest po prostu z góry narzuconą wykładnią.
Nawet
Magissimus w to nie wierzy!... Ja myślę, że Gedes ich w ten sposób
opłaca za swoją służbę! Bo mu są ci płatni głupcy potrzebni
do czynienia zła... Używa ich twarzy, aby nie pokazać swojej:
prawdziwej i przerażającej! W związku z tym nielogiczne jest, aby
u Gedesa szukać nieśmiertelności...
Skąd
pałacowa służąca tyle wie o naturze bóstw, skąd wie, w co
wierzy władca? Co prawda, jak się dowiadujemy, Teresa pochodzi ze
szlachetnego rodu (każdy szlachetny ród ma obowiązek oddać
najstarsze z dzieci na służbę do króla), ale od szóstego roku
życia przebywa w pałacu Magissimusa, pracując tam wpierw jako
pomywaczka, potem jako pomocnica w kuchni (tak!). Niezbyt to dobre miejsce
aby zdobyć wykształcenie teologiczne – ba, w ogóle aby
dowiedzieć się czegokolwiek o Tym Samym, największym wrogu Gedesa
i magii – niemniej jednak Teresa w jakiś sposób je zdobyła:
-
Skąd to wszystko wiesz, Tereso? - zapytał cicho książę,
milczący i nieruchomy dotąd jak słup soli.
-
Ze Świętej Księgi, napisanej przez namaszczonych Tego
Samego...
-
Namaszczonych Tego Samego?...
-
Dziwisz się? Czyż twoje magiczne Księgi nie są napisane przez
namaszczonych Gedesa?...
… a
dlaczego sądzisz, że twoja księga jest prawdziwa, a nie moja? –
zapytał książę. Teresa zamyśliła się głęboko, lecz po chwili
jej twarz rozjaśniła się radośnie:
– Bo
tak!
No
właśnie. Mocą potężnego i starożytnego bóstwa Bo Tak wszelkie
wątpliwości zawsze zostają rozstrzygnięte na korzyść Tego
Samego. Ot, przykładowo: kiedy życie Gordonea jest zagrożone,
Anhar przywołuje Gedesa, aby wymusić na nim uratowanie starego
czarodzieja. W trakcie ceremonii do komnaty wchodzi Teresa z wieścią,
że Gordoneo jest ocalony, Gedes wówczas pierzcha... Anhar
interpretuje to tak, że zmusił bóstwo do posłuszeństwa swej
woli; Teresa – że ocalenie Gordonea jest dziełem Tego Samego, do którego modliła się o to i ona sama, i połowa mieszkańców miasta.
Książę, choć przed chwilą wychwalał magię, twierdząc, że
można jej użyć też do czynienia dobra, obiecuje Teresie, że
uwierzy w Tego Samego, jeśli ona pokaże mu go w widzialnej postaci.
Na co dziewczyna... prowadzi go do tajemnej komnaty, wygłasza
kazanie o walce Tego Samego z Gedesem u początków świata, a
następnie pokazuje tajemnicze pudełko, informując, że tu oto
znajduje się Ten Sam, ale ona nie może otworzyć pudełka i pokazać
go, gdyż przysięgała przed Najwyższym Kapłanem. Kto obstawia, że
Anhar w tym momencie wyśmiał ją, wzruszył ramionami i wrócił do
siebie? No to przegraliście.
Jak
już wspominałam, punktem kulminacyjnym powieści ma być ceremonia
inicjacji Anhara. Niestety, na osiem rozdziałów przed końcem
autorka skutecznie zabija całą ciekawość, gdyż dostajemy – no
zgadnijcie, co? – dokładny opis ceremonii, wygłoszony przez
Gordonea. Ot, zupełnie jak ta wróżka w „Burzliwych latach”,
która dokładnie opisała don Kalesonowi, w jaki sposób wykradnie
porwane dziecko z krzyżackiego zamku. Wiemy zatem, jaka ostateczna
próba czekać będzie młodego księcia, a ponieważ powieść z
samego założenia jest „antymagiczna”, nie mamy najmniejszej
wątpliwości, jak ta próba się skończy.
Książka
jest napisana prostym, przystępnym językiem, widocznie kierowana do
nastolatków i to raczej tych młodszych – może w tym wieku, w
którym po raz pierwszy sięga się po „Harry’ego Pottera”. Nie
wiem jednak, jak ten projektowany czytelnik zniesie tę ilość ględy
i kierowanych do niego kazań – ja tam na kazaniach zwykle się
nudziłam. „Słowa uczą, przykłady pociągają” – tu niestety
przykładów jak na lekarstwo, każde wydarzenie, dzięki któremu
moglibyśmy ujrzeć bohaterów w akcji, zostaje przedstawione tak, że
całe napięcie gdzieś się rozmywa i gubi.
Jeszcze
co do bohaterów: postacie dobre są piękne od czubka głowy po
pięty (ewentualnie, jak w przypadku Gordonea, szlachetne), złe są
brzydkie, mroczne, mówią ochrypłym głosem, śmieją się
skrzekliwie i chodzą przygarbione. Próżno szukać tu zaskoczenia,
jak w pierwszym tomie Pottera, kiedy to okazało się, że Snape
chronił życie Harry’ego, a prawdziwe niebezpieczeństwo kryło
się pod turbanem niepozornego profesora Quirrela. Próżno szukać
dramatyzmu jak w „Lwie, czarownicy i starej szafie”, gdzie Aslan
naprawdę pozwolił się złożyć w ofierze, a nie kazał rodzeństwu
Pevensie oglądać przedstawienia i wysłuchiwać kazań na ten
temat. Serio, jeśli pragniemy opowieści, w której pod pozorem baśni kryje się chrześcijańskie przesłanie - Lewis zrobił to lepiej.
I tylko jedna tajemnica zostaje na koniec niewyjaśniona. Rozumiem, że Ten Sam nienawidzi magii, ale dlaczego nienawidzi też sprzątania?
P.S. Zainteresowanym bardziej dogłębną analizą Anhara polecam Czarne Owce :)
P.S. Zainteresowanym bardziej dogłębną analizą Anhara polecam Czarne Owce :)
2 komentarze:
czepianie się szczegółów, a co do psychologii, to sam mam podobne zdanie.
To znaczy uważasz, że psychologowie zajmują się wywabianiem kurzajek?
Prześlij komentarz