Szukaj na tym blogu

środa, 8 lutego 2017

Potężne bóstwo Bo Tak, czyli moja księga jest mojsza

Małgorzata Nawrocka: Anhar. Powieść antymagiczna




Podobno pani Małgorzata Nawrocka postanowiła napisać "powieść antymagiczną" aby przeciwstawić się rosnącej popularności Harry’ego Pottera, a sam tytuł (będący jednocześnie imieniem bohatera) jest skrótem od „anty-Harry”. Jeśli tak, to trafiła poniekąd kulą w płot, bo moim skromnym zdaniem, jeśli chciałoby się napisać powieść stojącą w opozycji do Harry’ego i nawracającą biedne duszyczki zwiedzione przez podstępną Rowling, to należałoby osadzić akcję w świecie w jakiś sposób do Harry’ego nawiązującym. Nie mówię, że to od razu ma być szkoła czarnoksięstwa, ale gdybyśmy mieli przygody zwykłego dzieciaka odkrywającego nagle nowy, fascynujący świat, niedostrzegającego z początku jego mrocznych stron, które następnie stopniowo się przed nim ukazują, co prowadziłoby w finale do odrzucenia magii – nazwanie powieści „anty-Harrym” miałoby znacznie większy sens. Tymczasem świat przedstawiony Anhara to standardowe królestwo fantasy osadzone w standardowym umownym średniowieczu, co czyni z powieści raczej „anty-Narnię”.
Głównym bohaterem powieści jest Gordoneo, stary czarodziej... wróć, raczej osobnik uznawany za czarodzieja, lecz od pięćdziesięciu lat ukrywający fakt, że nie praktykuje już magii. 
Od  ponad  pięćdziesięciu  lat  mieszkał  tu  wśród  ksiąg,  map, szklanych kul, worków suszonych ziół i  dziwnych urządzeń, służących nieskrępowanemu  uprawianiu  każdego  rodzaju  magii.  Gdyby  jednak jakiś bystry gość dokładnie się wokół rozejrzał, przekonałby się, że poza jedną księgą - do nauki śpiewu - i grubym notesem oprawionym w złotą skórę, wszystkie te przedmioty pokrywa tak gruba warstwa kurzu, jakby od wieków nie były używane, a nawet dotykane.
Hm, czyżby służba w pałacu królewskim była aż tak leniwa? 
Gordoneo sam nie może się zdecydować, czy wierzy w magię, czy też uważa ją za oszustwo – w jednej chwili wygłasza przeciw niej najeżone złośliwościami tyrady, w następnej drży z obawy, że któryś z kolegów po fachu zamieni go w jaszczurkę. Przyjaciółką Gordonea jest Teresa, młoda służąca, którą ten traktuje jak córkę i ufa bezgranicznie, między innymi w jej obecności kpiąc z czarów i czarnoksiężników, co w tym królestwie jest traktowane jak zdrada i karane śmiercią. Dlaczego jej ufa? A no... bo tak. Bo jest młoda, ładna i nosi „zwyczajne” imię Teresa, co jest tak niespotykane w magicznym królestwie, że inne służące „dla bezpieczeństwa” wymawiają jej imię od tyłu: Aseret. Ostatnim z trójki głównych bohaterów jest szesnastoletni Anhar, jedyny syn władcy – Magissimusa (trudno powiedzieć, czy to imię, czy tytuł), mający w niedługim czasie dostąpić inicjacji, tj. przekroczyć „Bramę Ostatecznego Poznania” i zostać pełnoprawnym magiem oraz sługą Gedesa – najpotężniejszego bóstwa tej krainy.
Jak wspominałam, akcja powieści umieszczona jest w typowym dla fantasy umownym średniowieczu, ale... dziwne to średniowiecze, gdyż bohaterowie znają takie pojęcia jak „tlen”, „znerwicowany” czy „magister psychologii”. Choć co do tego ostatniego, to najwyraźniej zajmuje się on czym innym niż w naszym świecie, bo...
Jasnowidzem? - obruszył się Gordoneo. - Czy ja wyglądam na szubrawce bez sumienia, co naciąga stare dewotki, wróżąc im ze znaczonych kart pogodną przyszłość? A może jestem magistrem psychologii, przekonującym zrozpaczone, brzydkie panny na wydaniu, że im się trafi książę z bajki, jak przyjdą do mnie jeszcze trzy razy i zapłacą podwójnie za wywabienie kurzajek końskim tłuszczem?
Hmmm... czyżby to były osobiste poglądy autorki na psychologię? Interesujące.
Gordoneo, Anhar i Teresa wyruszają w podróż, której celem oficjalnie jest przygotowanie księcia do przekroczenia Bramy Ostatecznego Poznania i ułożenie wspaniałego hymnu na cześć Gedesa, zaś nieoficjalnie – przekonanie księcia, aby nie przystępował do ceremoniału, odrzucił magię, gdyż jest ona zła i niesie śmierć, a prawdziwym bóstwem nie jest Gedes, a istota zwana Ten Sam, nienawidząca czarów jak zarazy. 
No właśnie; Gordoneo od pięćdziesięciu lat nie praktykuje magii, ponieważ jako młody chłopak jeszcze doznał objawienia Tego Samego i uratował dzięki temu Magissimusa, który jako dziecko śmiertelnie zachorował (i własne życie przy okazji, gdyż ojciec Magissimusa zabijał po kolei czarnoksiężników, którzy nie potrafili pomóc jego synowi). Od tej pory magię zarzucił, ale... nie wydaje się, by zrobił cokolwiek więcej w tym temacie, nie wiem, wyjechał gdzieś dowiedzieć się czegoś o prawdziwym bóstwie? Choćby do Medesy, rodzinnego miasta Teresy, znanego z tego, że jest to miasto "heretyków"? Pytanie też - dlaczego nie próbował nawrócić samego Magissimusa, dlaczego czekał z ujawnieniem prawdy, aż dorośnie jego syn? 
No cóż, myśli sobie czytelnik, to spore wyzwanie, przekonać chłopaka, który od urodzenia wzrasta w świecie nasyconym magią, który miał nieraz okazję przekonać się o jej potędze, że to wszystko to... eee, oszustwo? Czy może zło z samego dna piekła? Autorka sama nie może się zdecydować, raz dyskredytując czary jako bujdę dla naiwnych, a kawałek dalej ukazując demoniczną moc Gedesa. Niemniej, czymkolwiek jest magia, Gordoneo postawił przed sobą ambitne zadanie obrzydzenia jej Anharowi. W tym celu wybrał niewątpliwie najskuteczniejszą metodę, jaką można zastosować wobec nastolatka, mianowicie... wygłasza kazania.
Niestety tak. Autorka być może nigdy nie słyszała o zasadzie „show, don’t tell”, a może słyszała, ale dogłębnie ją zlekceważyła. Wszyscy bohaterowie głoszą kazania i prawdy objawione, oparte... hmmm... na niezachwianym przekonaniu, że moja prawda jest mojsza. Oto, jak Gordoneo odpowiada na pytanie, w jaki sposób Ten Sam uratował im życie, zabijając piorunem Lupusa i Kreaturro (dwóch czarnoksiężników wysłanych z nimi w celu szpiegowania).
W jaki sposób, pytasz, mój książę? Odpowiem bez zastanowienia: zwyczajnie! Jeżeli ktoś jest stwórcą i dawcą życia, ma nad nim władzę! Darowuje je i odbiera, komu chce! Jeżeli ktoś jest stwórcą i panem piorunów - miota nimi, gdzie chce i w kogo chce! Nie potrzeba tu magii, tylko... logiki i wiary, że taka właśnie jest prawda!
No czuję się przekonana jak nie wiem co, a Wy? 

A oto wyjaśnienie, czy magią można kogoś zabić:
-  Nie  wierz  nigdy,  Wasza  Książęca  Mość,  że  czarami  można odebrać komukolwiek życie! To kłamstwa powtarzane na użytek władzy i ku utrzymaniu mocy wizerunku samego Gedesa... Człowieka można zabić jedynie bronią albo medycyną, która w naszych czasach rzeczywiście lubi stroić się w szaty magii... Umiej jednak rozróżniać, panie!... Magia nie może odebrać nikomu życia z tej prostej przyczyny, że nie ma zaklęcia, które mogłoby powołać do życia jakąkolwiek formę istnienia... Czar, który nie daje życia, nie ma mocy odebrania życia. Proste...
Proste. Szkoda, że zasada "co nie daje życia, nie może go odebrać" działa wyłącznie w odniesieniu do magii!

Kazania głosi Gordoneo, kazania głosi Teresa, do bohaterów przemawiają głosy w ich duszach, Anhar ogląda przedstawienie ukazujące w symboliczny sposób walkę Gedesa i Tego Samego. Wszystko ukazane jest tak, żeby czytelnik nie miał najmniejszych wątpliwości, o kogo chodzi, mowa jest nawet o wcieleniu Tego Samego w człowieka. Na każdą wątpliwość Anhara znajdzie się osoba gotowa wygłosić mu wykład i „logicznie” wszystko wyjaśnić:
Teresa swobodnie rozprawiała zatem dalej:
- Po pierwsze, nielogiczne jest, aby Gedes, który za życia spełnia tajemne pragnienia magów, w ten sposób ich nagradzając, nagradzał ich i wyróżniał również po śmierci... Chyba, że Gedes to taki nieśmiertelny filantrop, dobroczyńca, co swoje odda, o resztę nie pyta...
A właściwie dlaczego nie? Kto bogatemu zabroni? Sęk w tym, że wszystko, co wiemy i o Gedesie, i o Tym Samym, nie wypływa w żaden sposób z wydarzeń powieściowych, a jest po prostu z góry narzuconą wykładnią. 

Nawet Magissimus w to nie wierzy!... Ja myślę, że Gedes ich w ten sposób opłaca za swoją służbę! Bo mu są ci płatni głupcy potrzebni do czynienia zła... Używa ich twarzy, aby nie pokazać swojej: prawdziwej i przerażającej! W związku z tym nielogiczne jest, aby u Gedesa szukać nieśmiertelności...
Skąd pałacowa służąca tyle wie o naturze bóstw, skąd wie, w co wierzy władca? Co prawda, jak się dowiadujemy, Teresa pochodzi ze szlachetnego rodu (każdy szlachetny ród ma obowiązek oddać najstarsze z dzieci na służbę do króla), ale od szóstego roku życia przebywa w pałacu Magissimusa, pracując tam wpierw jako pomywaczka, potem jako pomocnica w kuchni (tak!). Niezbyt to dobre miejsce aby zdobyć wykształcenie teologiczne – ba, w ogóle aby dowiedzieć się czegokolwiek o Tym Samym, największym wrogu Gedesa i magii – niemniej jednak Teresa w jakiś sposób je zdobyła:
- Skąd to wszystko wiesz, Tereso? - zapytał cicho książę, milczący i nieruchomy dotąd jak słup soli.
- Ze Świętej Księgi, napisanej przez namaszczonych Tego Samego...
- Namaszczonych Tego Samego?...
- Dziwisz się? Czyż twoje magiczne Księgi nie są napisane przez namaszczonych Gedesa?...
… a dlaczego sądzisz, że twoja księga jest prawdziwa, a nie moja? – zapytał książę. Teresa zamyśliła się głęboko, lecz po chwili jej twarz rozjaśniła się radośnie:
– Bo tak!

No właśnie. Mocą potężnego i starożytnego bóstwa Bo Tak wszelkie wątpliwości zawsze zostają rozstrzygnięte na korzyść Tego Samego. Ot, przykładowo: kiedy życie Gordonea jest zagrożone, Anhar przywołuje Gedesa, aby wymusić na nim uratowanie starego czarodzieja. W trakcie ceremonii do komnaty wchodzi Teresa z wieścią, że Gordoneo jest ocalony, Gedes wówczas pierzcha... Anhar interpretuje to tak, że zmusił bóstwo do posłuszeństwa swej woli; Teresa – że ocalenie Gordonea jest dziełem Tego Samego, do którego modliła się o to i ona sama, i połowa mieszkańców miasta. Książę, choć przed chwilą wychwalał magię, twierdząc, że można jej użyć też do czynienia dobra, obiecuje Teresie, że uwierzy w Tego Samego, jeśli ona pokaże mu go w widzialnej postaci. Na co dziewczyna... prowadzi go do tajemnej komnaty, wygłasza kazanie o walce Tego Samego z Gedesem u początków świata, a następnie pokazuje tajemnicze pudełko, informując, że tu oto znajduje się Ten Sam, ale ona nie może otworzyć pudełka i pokazać go, gdyż przysięgała przed Najwyższym Kapłanem. Kto obstawia, że Anhar w tym momencie wyśmiał ją, wzruszył ramionami i wrócił do siebie? No to przegraliście.

Jak już wspominałam, punktem kulminacyjnym powieści ma być ceremonia inicjacji Anhara. Niestety, na osiem rozdziałów przed końcem autorka skutecznie zabija całą ciekawość, gdyż dostajemy – no zgadnijcie, co? – dokładny opis ceremonii, wygłoszony przez Gordonea. Ot, zupełnie jak ta wróżka w „Burzliwych latach”, która dokładnie opisała don Kalesonowi, w jaki sposób wykradnie porwane dziecko z krzyżackiego zamku. Wiemy zatem, jaka ostateczna próba czekać będzie młodego księcia, a ponieważ powieść z samego założenia jest „antymagiczna”, nie mamy najmniejszej wątpliwości, jak ta próba się skończy.

Książka jest napisana prostym, przystępnym językiem, widocznie kierowana do nastolatków i to raczej tych młodszych – może w tym wieku, w którym po raz pierwszy sięga się po „Harry’ego Pottera”. Nie wiem jednak, jak ten projektowany czytelnik zniesie tę ilość ględy i kierowanych do niego kazań – ja tam na kazaniach zwykle się nudziłam. „Słowa uczą, przykłady pociągają” – tu niestety przykładów jak na lekarstwo, każde wydarzenie, dzięki któremu moglibyśmy ujrzeć bohaterów w akcji, zostaje przedstawione tak, że całe napięcie gdzieś się rozmywa i gubi.
Jeszcze co do bohaterów: postacie dobre są piękne od czubka głowy po pięty (ewentualnie, jak w przypadku Gordonea, szlachetne), złe są brzydkie, mroczne, mówią ochrypłym głosem, śmieją się skrzekliwie i chodzą przygarbione. Próżno szukać tu zaskoczenia, jak w pierwszym tomie Pottera, kiedy to okazało się, że Snape chronił życie Harry’ego, a prawdziwe niebezpieczeństwo kryło się pod turbanem niepozornego profesora Quirrela. Próżno szukać dramatyzmu jak w „Lwie, czarownicy i starej szafie”, gdzie Aslan naprawdę pozwolił się złożyć w ofierze, a nie kazał rodzeństwu Pevensie oglądać przedstawienia i wysłuchiwać kazań na ten temat. Serio, jeśli pragniemy opowieści, w której pod pozorem baśni kryje się chrześcijańskie przesłanie - Lewis zrobił to lepiej. 

I tylko jedna tajemnica zostaje na koniec niewyjaśniona. Rozumiem, że Ten Sam nienawidzi magii, ale dlaczego nienawidzi też sprzątania?

P.S. Zainteresowanym bardziej dogłębną analizą Anhara polecam Czarne Owce :)



2 komentarze:

Anonimowy pisze...

czepianie się szczegółów, a co do psychologii, to sam mam podobne zdanie.

kura z biura pisze...

To znaczy uważasz, że psychologowie zajmują się wywabianiem kurzajek?